wtorek, 20 maja 2014

Rozdział XV

Czas na rozdziałek xD
Dedykuję do mojemu kochanemu mudżyńskiemu elfowi oraz wszystkim innym, nielicznym, ale czytającym tego bloga.

Biegłam ile sił w nogach, walcząc ze łzami. Dlaczego życie mi to robi? Dlaczego w jednej chwili zawalił mi się cały świat. Dowiedziałam się, że jestem przyszłą królową, potem że mam siostrę, a teraz że chłopak, do którego, nieświadoma zagrożenia żywiłam silne uczucie, okazał się podłym Zmiennokształtnym, który chciał mnie zabić, na polecenie dziadka, i wtedy on zostałby królem. Po moim trupie!! Nie dam się zabić!
Wpadłam do domu i trzasnęłam drzwiami. Zamknęłam je na klucz i zastawiłam je krzesłem. Wiedziałam, że nie powstrzyma go to na długo, ale miałam przynajmniej chwilę na rozmowę z rodziną. Siedzieli w salonie, nadal rozmawiając, do tego przyszedł Darren. Wszyscy patrzyli z przerażeniem na coś, co trzymał. Gdy podeszłam bliżej zobaczyłam, że to zdjęcie. Byli na nim... o Boże, Aidan i Ethan! Czyli... wszyscy już wiedzieli.
 - Annabelle , jesteś! Co za ulga, myśleliśmy, że nie wrócisz, zanim... musimy powiedzieć ci coś ważnego – powiedziała mama
 - Wiem – odpowiedziałam – Aidan i Ethan są...
 - Nie jestem pewna, co powinniśmy teraz zrobić...
 - Nie zdążyła dokończyć, bo w progu pojawił się Aidan. Chciał zacząć mówić, ale Darren był pierwszy. Z bojowym okrzykiem na ustach rzucił się na chłopaka, powalając go. Zaczął go tłuc pięściami po brzuchu, a najgorsze, że Aidan wcale się nie bronił. Zauważając to, Darren przyjął inną taktykę. Podniósł pół przytomnego Aidana, rzucił na ścianę i spojrzał prostu w oczy.
 - Chciałeś skrzywdzić Annie, co? Nie ujdzie ci to na sucho. Zabiorę ciebie i twojego braciszka do zamku, a tam rozprawi się z wami kat...
 - Nie – powiedziałam
 - Co? - zdziwił się Darren – Dlaczego powiedziałaś "nie"?
 - Bo nie wiemy do końca, czy oni są winni.
 - Jak to nie wiemy? Annie, oni chcieli cię zabić. Nieważne, co mówili, wszystko było kłamstwem. Nie wierz im.
Aidan podniósł głowę i spojrzał mi prosto w oczy
 - Kocham cię Annabelle – powiedział i odepchnął Darrena.
Zanim tamten się zorientował, Aidana już nie było.
 Czy...czy Aidan właśnie wprost powiedział mi, że mnie kocha? Czy to się zdarzyło naprawdę?
Ja..ja też żywiłam do niego głupie, moim zdaniem uczucie, które nie miało zupełnego sensu, ale...nie przypuszczałam, że on...odwzajemnia moje uczucia. Dlaczego on musi być wnukiem mojego największego wroga?!?
Dopiero dostrzegłam Sami, całą zapłakaną. Ethan chyba uciekł wcześniej, a ona siedziała w kącie i wypłakiwała oczy.
 - Och Samciu – powiedziałam i ją przytuliłam
Dlaczego facet, którego tak bardzo pokochałam okazał się być oszustem i kłamcą? I do tego mordercą.
 - Sami...ja... powiem ci coś na osobności, później. Teraz musimy porozmawiać z mamą i tatą, muszę ich o coś zapytać.
Zgoda. Ja sobie tutaj jednak posiedzę. Nie mam ochoty na rozmowę.
Podeszłam do rodziców i usiadłam na kanapie. Darren wymknął się ukradkiem, może szukać Aidana, mama i tata tymczasem zawzięcie dyskutowali
 - ...jak mogliśmy do tego dopuścić. Nie wyobrażam sobie, co by było, gdybyśmy nie dowiedzieli się, że oni ścigają Annie. Przecież zamieszkaliśmy tu, żeby ją chronić, a tu... - zobaczyli że przyszłam – Annabelle, jak się czujesz. Ten podły chłopak nic ci nie zrobił?
 - Nie, jest okej. Tak właściwie chciałam was o coś zapytać.
 - Tak?
 - Co będzie dalej. Większość rzeczy sobie już wyjaśniliśmy, ale... nie wiem, co robić dalej. Jestem teraz taka zagubiona, w jednej chwili całe życie przewróciło mi się do góry nogami. Myślałam, że jestem zwykłą nastolatką, a tu nie, okazało się, że jestem przyszłą królową. Myślałam, że jestem jedynaczką, niestety, okazało się, że mam siostrę. Wreszcie, myślałam, że chłopak, którego kocham okazał się kłamcą... ups!
 - Annabelle, czy ty... nie może być!!! Zakochałaś się w Aidanie?
 - Chyba, no... lubię go...myślałam, że to tylko głupie zauroczenie...ale jak powiedział, że mnie kocha...
 - Boże... w brzuchu miałam takie dziwne uczucie...
 - Jakby latały motylki? - zapytała mama
 - Raczej stado nietoperzy.
 - Wiesz, że nie możesz go kochać. To twój wróg! - powiedział tata
 - Tak tato wiem...ale co teraz. Będziemy tu mieszkać, jak gdyby nigdy nic?
 - Nie, nic już nie będzie tak samo. Myślę, że tu nie jesteś bezpieczna. Już zleciliśmy budowę pałacyku, w którym zamieszkamy do twoich urodzin, a potem ty, już jako królowa, będziesz mogła sama zaprojektować jego wnętrze, ogród, co będziesz tylko chciała.
 - A, zapomnielibyśmy. Nie znasz jeszcze swojego pełnego imienia o nazwiska. Nazywasz się Annabelle Rosemarie D'Squillanta Whithmoore.
 - Lol a jak to się pisze?
 - Dowiesz się. Ja nazywam się Lady Danielle Katarina D'Squillanta Whithmoore, a tata James Anthony D'Squillanta Whithmoore. Nasz ród, dokładnie ród twojego ojca nosi nazwę Ravenswood.
 - Hmm...kto to wymyślał?
 - Nie jestem do końca pewien czy dobrze powiem, ale twój pra pra pra pra pra pra dziadek. Był pierwszym wyznaczonym królem i pomysłodawcą wszystkiego. Od niego wszystko zależało.
 - Może przywyknę. A teraz wybaczcie, ale muszę iść porozmaiwać z Samarą.
Podeszłam do przyjaciółki i pociągnęłam ją za ramię. Popatrzyła na mnie zmęczonymi od płaczu oczami i bez słowa wstała z podłogi. Poszłyśmy do mojego pokoju, gdzie mogłam spokojnie wyjawić jej, co myślę.
 - Słuchaj Sami, wiem, co przeżywasz, ja...w pewny sensie mam to samo - powiedziałam
Spojrzała na mnie zdziwiona i uśmiechnęła się słabo.
 - Zakochałaś się w Aidanie? - zapytała
 - Nie jestem pewna, nigdy czegoś takiego nie czułam, ale... sama nie wiem. Lubię go, pomimo tego, że jest moim wrogiem. Właśnie o tym chciałam pogadać. Sami... ja nie wierzę, żeby oni chcieli nas zabić. Po pierwsze, gdyby naprawdę chcieli, już byśmy nie żyły. Po drugie, gdy mówił, że mnie kocha widziałam w jego oczach siłę, wpatrywał się we mnie nie jak w przyjaciółkę. Boże, on naprawdę mnie kocha. A ja jego. I nie mogę mu teraz tego powiedzieć. Kurdyy!
Samara pokiwała głową
 - Ja też nie wierzę, żeby mój Ethan chciał nas skrzywdzić. Płakałam, ale w głębi serca jestem z nim.

 - Boże, dlaczego ja wtedy uciekłam. Jak mi o tym powiedział. Wyznał mi wtedy pierwszy raz miłość, a ja po prostu zwiałam. Czemu? Sama nie wiem.  Przestraszyłam się i nie wiedziałam, czy mogę mu nadal ufać. Teraz też nie jestem pewna, czy dobrze myślę, ale mam silne przeczucie, że zrobię źle, jeśli się od niego odwrócę.
 - Tak, tylko że teraz oni uciekli, są poszukiwani, niewątpliwie już nigdy ich nie zobaczymy, więc... nie wie, czy jest szansa wspominać
 - No co ty! Nie kochasz Ethana?
 - Kocham ale...
 - Niema żadnego ale. Miłości nie da się zapomnieć. Musimy im pomóc. 
 - Czyli?
 - Ukryć ich gdzieś, dopóki nie udowodnimy, że nie mieli złych zamiarów.
 - A niby jak chcesz to zrobić. Nikt nam nie uwierzy. Nie wiem, czy to jest dobry pomysł
 - Aidan jest niewinny. Nie mógłby mnie skrzywdzić.Kiedyś powiedział, że jeśli dowiem się, dlaczego nie chciał powiedzieć mi więcej o sobie, znienawidzę go. Teraz wiem, że się mylił. Moje uczucie jest zbyt silne. Ujawniło się dopiero teraz, ale czułam, że się w nim zakocham i nie mogłam tego powstrzymać.
- Więc co, chcesz ich ukrywać?
- Na początku trzeba ich znaleźć. Potem powiemy im, że wierzymy, że nie chcieli nas skrzywdzić i wyjaśnimy nasz plan. A potem, zobaczy się. A teraz wybacz, muszę iść spać. Jestem tak bardzo zmęczona, że zaraz padnę.
 - W porządku, jak chcesz. Śpij dobrze. 
Poszłam do swojego pokoju, ale zamiast położyć się, nałożyłam bluzę i wymknęłam się przez okno.
***
Boże, pomyślałam. Niedługo przestanę używać drzwi. Ale rodzice ani Sami nie mogli wiedzieć, że ruszam na poszukiwanie Aidana. Zbyt bardzo by się zdenerwowali. Szłam powoli. Nie oglądałam się za siebie, wiedziałam, że Aidan nie uciekł daleko, nie miał dokąd pójść więc, musiał ukrywać się w lasach. Postanowiłam szukać go aż do skutku. Nie pomyślałam tylko, że w lasach mogli być inni Zmiennokształtni, chcący mojej śmierci. Gdy to sobie uświadomiłam, było już za późno. Usłyszałam głośne wycie, dokładnie takie samo jak kiedyś, gdy wracałam do domu. Dźwięk przybliżał się, słyszałam go coraz wyraźniej. Byłam daleko od domu, ale istniała szansa, że udałoby mi się dotrzeć do miasta. Zaczęłam biec. Cieszyłam się, że włożyłam wygodne adidasy, dzięki temu się tak nie męczyłam. Biegłam i biegłam, a wycie cały czas się przybliżało. Jaka ja jestem głupia, myślałam, że prześcignę wilka. Cóż, jestem Akaname, więc powinnam się bronić. Nie miałam dużo mocy, nie miałam skrzydeł, do moich urodzin zostało jeszcze trochę czasu, więc nie miałam szans w walce ze Zmiennym. Po pewnym czasie, nie mogąc powstrzymać bólu stanęłam i schowałam się za drzewem. Po kilku sekundach zobaczyłam czarnego wilka. Zwierzę było dwa razu większe ode mnie,
z nosem przy ziemi starało się zwęszyć mój trop. Było coraz bliżej. Co robić, co robić!!!! Nie miałam wyjścia, musiałam tu siedzieć i czekać na śmierć. Nie było już dla mnie nadziei. Wyjrzałam zza drzewa jeszcze raz. Co?!?! Teraz, koło czarnego wilka stał drugi, szary. Nie, to jakiś obłęd. Zmówili się, czy co. Nie mam szans. Mam przynajmniej nadzieję, że zabiją mnie szybko, bez tortur. Stałam tam i stałam, nie wiedząc, co robić i nie spostrzegłam, że wilki już mnie zwęszyły i podążały w moim kierunku. Jeden zaszedł mnie z jednej strony, drugi z drugiej. W końcu stałam oko w oko z dwoma potężnymi Zmiennymi. Byli ode mnie wyżsi, ale szary był mniejszy od czarnego.
Ale coś mi się nie zgadzało. Nie atakowały, tylko stały i patrzyły. Nagle czarny odszedł kawałek, za drugie drzewo i wziął w pysk jakieś zawiniątko. Poszedł z nim za górkę, a po chwili zobaczyłam...Aidana. Nie mogłam uwierzyć w to, co widziałam. Aidan przed chwilą zmienił się z wilka w człowieka. Czyli...ten szary wilk to pewnie Ethan. Aidan miał na sobie spodnie i kurtkę, była rozpięta, nie miał pod spodem koszuli, widać było tylko nagi tors. Westchnęłam. 
- Annie, ja... - zaczął Aidan
- Ciiii - powiedziałam i rzuciłam mu się na szyję - Wierzę, że nie mógłbyś mnie skrzywdzić. Teraz zrozumiałam, że ja też cię kocham. To dla mnie zupełnie nowe uczucie, ale...Boże, nigdy się tak nie czułam.
Aidan się zaśmiał.
- Ja też nigdy nie byłem tak zakochany. Annie, zmieniłaś całe moje życie. Jesteś dla mnie najważniejszą osobą. Kocham cię.
Pochylił się powoli i przybliżył swoje usta do moich. Wstrzymałam oddech. Zaraz mnie pocałuje. Zaraz mnie pocałuje. Czekałam cierpliwie, ale nic nie czułam. Aidan patrzył mi w oczy, czekając na moją reakcję. Zniecierpliwiona czekaniem zarzuciłam ręce na jego szyję, przybliżyłam się i złożyłam na jego ustach soczysty pocałunek. Zaskoczony dopiero po chwili go odwzajemnił. Mogłabym mdleć z zachwytu. Aidan świetnie całował. Cóż, nie było chyba niczego, w czym nie byłby dobry. 
W końcu oderwaliśmy się od siebie. Aidan także miał przyspieszony oddech. Teraz wszystko było jasne. Kochałam go, szczerze go kochałam. Znaliśmy się bardzo krótko, ale...to była prawdziwa miłość. 
- Ach Annie, gdybym tylko mógł wyjaśnić...nie mam zamiaru zrobić ci krzywdy, Ethan też.
- Annabelle - powiedział Ethan, który właśnie zdążył się przebrać - Chciałbym, abyś powiedziała Samarze, że ją kocham i bez względu na to, co mówią ludzie znajdę sposób, żeby z nią być.
- Ja obiecuję ci to samo - powiedział Aidan - Nie ważne, co mówią inni. Nie ważne, ze mówią, żebyśmy sobie nie ufali. Znajdę sposób, by z tobą być i będę cię chronił...
- Przed kim, przed własną rodziną?
- Jeśli będzie trzeba, wyrzeknę się rodziny, wyrzeknę się swojej natury, dla ciebie.
- Nie jestem warta takiego poświęcenia. Aidan, nie możesz skreślić rodziny, bez względu na to, jacy są.
- Nawet jeśli chcą cię zabić.
- Spokojnie, jestem dobrze strzeżona, za kilka dni przeniosę się do pałacyku, w którym zamieszkam do urodzin.
- Muszę cię widywać, muszę spędzać z tobą czas. Gdzie będziecie budować ten pałacyk?
- Nie wiem, nie pytałam o to rodziców.
- Nieważne, znajdę cię wszędzie. A teraz idź już, nie chcę, żeby się domyślili, że tu jesteś. No, idz - pocałował mnie przelotnie na pożegnanie i chciał odejść, ale go na chwilę zatrzymałam.
- Nie potrzebujecie pełni, żeby się przemieniać?
- Nie, my nie potrzebujemy. Jesteśmy taką jakby...rodziną królewska w naszym świecie, która ma pewne przywileje, jednym z nich jest właśnie możliwość przemiany kiedykolwiek się chce.
- Okey, już wszystko wiem. Przyjdę tu jutro, o tej samej porze. Mam dużo pytać, chcę poznać twoją wersję...tego wszystkiego. Wezmę ze sobą Sami, niech pogada z Ethanem. Dobranoc.
- Słodkich snów, kochana.
I już go nie było.
OMG! Czy ja właśnie pocałowałam Aidana, tego Aidana, superprzystoinego zmiennego, który okazał się być moim największym wrogiem, a jednocześnie miłością, tego, który tak świetnie całuje, tego, którego szczerze kocham?! TAK!!
Nie mieściło mi się to wszystko w głowie. Musiałam jak najszybciej powiedzieć o tym Sami. Jak najszybciej.

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział XIV

      Dedykacja, jak zwykle dla Asikeo, mudżyńskiego elfa, który jje waniliowy budyń, wymyśla teksty o pielgrzymach i nosi szpilki na rzepy i ma płyn o zapachu górskim :D Też Cię kocham <3

      Szłam za Darrenem wzdłuż chodnika, biegnącego od dworca do końca miasteczka. Mięliśmy iść piechotą, więc miałam jeszcze kilkanaście minut, żeby pomyśleć nad rozmową z rodzicami. Nie wiedziałam, jak zareagują na moją opowieść, na pewno będą wściekli i zawiedzeni, ale chyba się ucieszą. Tak mi się przynajmniej wydaje. Ja się cieszę, teraz, gdy znam już prawdę, nawet trochę mi ich szkoda, tak wiele przeszli, a ja nic nie wiedziałam, nie mogłam nic zrobić. Chociaż, nawet jakbym wiedziała, to nie byłabym zbyt przydatna. Musimy porozmawiać, na spokojnie, muszę poznać ich wersję tej historii. Darren twierdził, że nie mógł mi wszystkiego powiedzieć, ciekawiło mnie więc, co jeszcze przede mną ukrywali. Może mam siostrę bliźniaczkę czy jak. Mogłam się teraz spodziewać wszystkiego.

      - Przestań tak mruczeć - powiedział w pewnym momencie Darren - Co się dzieje?
      - Denerwuję się. Cokolwiek bym nie powiedziała, nic nie usprawiedliwi mojego zachowania. Doszłam właśnie do wniosku, że uciekając z domu postąpiłam bardzo lekkomyślnie, nieodpowiedzialnie i pod wpływem emocji.
      - Powiedz po prostu prawdę, niezależnie od tego, czy byłaby zła, czy dobra. Poza tym, masz jeszcze mnie. Pomogę ci, jak Danielle i James zobaczą, że jestem z tobą, od razu zrozumieją, że wiesz i nie będą na ciebie źli, że uciekłaś. To też ludzie, zrozumieją, że musiałaś przemyśleć kilka spraw i potrzebowałaś spokoju. Pamiętaj, najważniejsza jest prawda.
      - Tak, powiem, co myślę i będzie dobrze.
      Dalej szliśmy w milczeniu. Nasz dom stał niedaleko miasta, ale i tak bolały mnie nogi. Nie przypuszczałam, że będę taka zmęczona. Dopiero teraz, gdy stałam przed dworem, zdałam sobie sprawę, jak bardzo tęsknię za moim łóżkiem, pokojem, książkami, za moim ulubionym miejscem do czytania, za rodzicami, nie wyobrażałam sobie teraz, że mogłam się zdecydować na życie bez tego.
      Koło domu nie było nic słychać, nie wiedziałam, czy rodzice są w domu, czy nie. Przeszłam ostrożnie przez ogródek, prowadząc za sobą Darrena, niosącego mój bagaż. Drzwi frontowe nie były zamknięte na klucz, więc rodzice byli w domu. Raz się żyje, pomyślałam i weszłam, przepuszczając Darrena. Powiedziałam, że może zostawić torbę i walizkę gdziekolwiek. Nie było to teraz ważne. Zdjęłam po cichu buty i skierowałam się do kuchni. Drzwi były lekko uchylone i zobaczyłam mamę, robiącą naleśniki i tatę. Siedział przy oknie i czytał gazetę. Jak normalnie, zwykłe istoty. Patrząc na nich nie mogłam uwierzyć, że są królewską rodziną. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi. Zrobiłam krok do przodu i się zatrzymałam. Pierwsza dostrzegła mnie mama. Gdy zrozumiała, że to ja i że wróciłam, ani się obejrzałam i trzymała mnie w ramionach i mocno ściskała. Zaraz po niej dopadł mnie tata. Mama ani śniła mnie puszczać, więc tata przytulił się do nas dwóch, musiało to chyba wyglądać trochę dziwnie.
      - Aucz! Duszę szę!
      - Annabelle, moja Annie - płakała mama - Dlaczego nam to zrobiłaś? Masz pojęcie, co tutaj przeżywaliśmy?
      - Odchodziliśmy od zmysłów, nie wiedząc, gdzie jesteś. Zostawiłaś krótki liścik, ale to nie było dużo, tak bardzo się martwiliśmy. Co się stało? - dołączył tata
      - Przepraszam, tak bardzo przepraszam. Wiem, że postąpiłam głupio i nieodpowiedzialnie, uciekając, ale zrozumcie, miałam powody.
      - Tak, ale mogłaś powiedzieć, gdzie wyjeżdżasz, zapytać nas, wtedy nie martwilibyśmy się.
      - Ale nie puścilibyście mnie. Byłam wtedy taka wściekła na was za te kłamstwa i tak zawiedziona, że musiałam uciec od tego i pomyśleć.
      - No nic... nie masz nas za co przepraszać. W końcu to my cię okłamywaliśmy, a nie powinniśmy, więc... najważniejsze, że jesteś już w domu i nic ci się nie stało. 
      - Więc mi wybaczacie?
      - Oczywiście, przecież jesteś naszą kochaną córeczką.
      - Mamo, tato, ja... nie wiem, od czego zacząć, chciałam powiedzieć, że...
      Nie zdążyłam dokończyć, bo do kuchni wszedł Darren. Chyba go rozpoznali, bo patrzyli na niego z rozszeżonymi oczami, nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. 
      - Aaale...Annie - mama nie wiedziała, co powiedzieć. Pierwszy raz widziałam przerażonego tatę.
      - Dzień dobry - przywitał się grzecznie Darren - Chyba mnie pan poznał, panie James. Jestem Darren Lahey, syn Alastora. Minęło trochę czasu, odkąd pan ostatni raz był w zamku.
      - Da-Darren, to ty, naprawdę... jesteś... taki podobny do ojca, wyrosłeś. 
      - Och, Darren, naprawdę się cieszę, że odprowadziłeś Annabelle. Jesteśmy ci wdzięczni - mama podeszła do chłopaka i go uściskała, tata tylko podał mu rękę.
      - Proszę się nie gniewać, ale opowiedziałem Annie większą część historii waszego życia, przynajmniej tyle, ile wiedziałem. Starałem się pomóc, nie wiem, czy zrobiłem dobrze...
      - Ależ nie gniewamy się, przestań, Ann musiała się dowiedzieć, poza tym my też chcemy jej coś wyjawić. Nikt więcej nie miał o tym pojęcia, nawet moi najbliżsi przyjaciele - powiedział tata
      - O czym jeszcze nie wiem? - mogłam się spodziewać już wszystkiego.
      - Annabelle, może być to dla ciebie duży szok, nie wiedzieliśmy, jak byś to przyjęła, więc... nie wiem, od czego zacząć... nie chcieliśmy, żebyście...żebyś miała gorszy los, ale... ona, ona nie jest do tego stworzona, to twoje przeznaczenie, proszę, nie denerwuj się...Annie, masz siostrę.
      - Co?!?!?!?!?!?!Siostrę, ale jakim cudem...
      - I jeszcze coś, ona jest twoją przyrodnią siostrą. To nie ja jestem jej biologiczną matką...
      - Annabelle to było tuż przed ślubem, jeszcze podróżowałem, nie chciałem mieszać się w jakieś związki na stałe. Spotkałem ją w jakiejś restauracji, było miło, poza tym byłem pijany, nie miej żalu, że ci nie powiedzieliśmy... 
      - Czekaj, muszę to spokojnie przemyśleć. Mam siostrę?!?! - spojrzałam na Darren, którego oczy prawie wyszły z orbit. Widać o niczym nie wiedział.
      - Tak. Ale... - mama znów nie wiedziała, co powiedzieć - Teraz się naprawdę wściekniesz, ale.. to nie moja wina... tak już  się stało... twoją siostrą jest...Melanie.
      - Że co?!?!?!? Jakim cudem ta wredna, blondi suka może myć moją siostrą. Jak?!?! Dlaczego mi to robicie...to jakiś zły sen, zaraz się obudzę i wszystko będzie po staremu - uszczypnęłam się w ramię - A jednak to nie sen. Ale...jak?!?Przecież nawet nie jesteśmy do siebie podobne.
        - Wiem, ale, cóż, takie są fakty, przeszłości nie da się zmienić i niech tak zostanie. Nie musisz przecież od razu uważać ją za siostrę, po prostu... może...
        - Jak ta szmata może być moją siostrą?! - nadal nie otrząsnęłam się z szoku. Nagle otworzyłam oczy jeszcze szerzej - Fuuj, jeśli ona jest moją siostrą, to znaczy, że ty i jej matka, bleeeee!!
        Kochanie, spokojnie - tata złapał mnie z ramię. Wszystko ci wyjaśnię, po kolei.
        - Nie, najpierw idę do Melanie. Potem sobie duuuużo porozmawiamy, ale chcę znać jej wersję.
        - Ale Annabelle...
        - Idę!!!
        Wybiegłam z domu, jakby mnie ktoś gonił. Dlaczego?!?Boże dlaczego?! Dlaczego moją siostrą nie mogłaby być...no nie wiem, Sami? Nie miałabym nic przeciwko. Nawet bym się cieszyła. Ale Melanie? 
        Gdy byłam około pół kilometra od domu, dogonił mnie Darren.
        - Annie, zaczekaj, nie gnaj tak. Melanie nie ucieknie.
        - Wiedziałeś o tym?
        - Nie miałem pojęcia, naprawdę. Nie wiedziałem nawet, czy to jest możliwe, żeby... twój ojciec no wiesz... był... z kimś, poza twoją matką.
        - Ja też jestem tym zniesmaczona. Myślałam, że większość historii mam za sobą, a tu proszę. Cieszę się, że są ze mną szczerzy, ale dlaczego teraz. Taka chwila szczerości, czy jak?
        - Nie mam pojęcia.
        - Chodźmy, muszę jej wygarnąć...
        - Annabelle - Darren złapał mnie za łokieć - Masz nie robić nic głupiego.
        - Dobra, powiem jej tylko, co o niej myślę w wulgarny sposób!
        - Ach... co ja mam z tobą zrobić. Musze cię pilnować, ale nie dajesz mi wyboru. Musisz trochę ochłonąć - złapał mnie w pasie i przerzucił sobie przez ramię, tak, że wisiałam głową w dół.
        - Natychmiast mnie postaw!! Rozumiesz?! Muszę z nią pogadać!
        - Ale nie teraz! Teraz idziesz do domu, do łóżka, i idziesz spać, zrozumiano?
        Założyłam ręce na biodrach i puszyłam się aż doniósł mnie do domu i postawił przed drzwiami do pokoju. Mama i tata tylko się śmiali.
        - Darren ma rację! Ochłoniesz i porozmawiasz z nią spokojnie i bez kłótni.
        Nic nie powiedziałam. Weszłam do pokoju i trzasnęłam drzwiami trochę mocniej, niż by należało. Rzuciłam się na łóżko. Obok stały moje torby, jeszcze nie rozpakowane. Przecież nie ucieknę drugi raz. Musiałam pomyśleć. Melanie była moją siostrą. Istniało jedno wyjście:
        Wściekała się na mnie, bo wiedziała, że jestem jej siostrą i chciała się zemścić przez to na tacie.
        Albo, może... nie wiedziała, a z natury jest taka wredna i nic nie ma do tego fakt, ze jesteśmy spokrewnione. Ja natomiast wiedziałam, że muszę z nią pogadać, inaczej wybuchnę.
        Odczekałam piętnaście minut, żeby uśpić czujność moich opiekunów i wymknęłam się przez okno. Od razu pobiegłam, nie chciałam, żeby się zorientowali, że mnie nie ma, im szybciej to załatwię, tym lepiej. Po kilkunastu minutach biegu zmęczyłam się i przystanęłam. Byłam dopiero w połowie drogi, Eartheid jest małe, ale mój dom stoi daleko w lesie, a Melanie w mieście, więc to długa droga. Teraz szybko szłam, byłam już bardzo zmęczona, zawsze męczyłam się nawet po krótkim biegu. Zatrzymałam się przed domem Melanie. Można powiedzieć, że była to nawet willa, jeśli patrzyć na pozostałe domy w tej części miasta. 
        Przeszłam przez ogródek i zaczęłam walić pięścią w drzwi. Otworzyłam mi Melanie, we własnej osobie.
        - Annabelle - pierwszy raz odezwała się do mnie po imieniu, nie użyła żadnego obraźliwego sformułowania. To było podejrzane - Wiem, po co przyszłaś. Powiedzieli ci?
        - Tak, a ty wiesz? Od kiedy?
        - Od bardzo dawna. To, to było konieczne, to wszystko, nie mogłam mieszkać z wami, bo by się domyślili, że nasz tatko nie jest taki święty, za jakiego uważa go Rada.
        - Nawet bez tego nie nazwałabym go świętym - prychnęłam - Nie wiem, czy to jakiś zły sen, czy jak, ale... ty, moją siostrą, nie, to nie jest możliwe. 
        - Rozumiem, dlaczego tak mówisz - Melanie uśmiechnęła się do siebie - Wejdź, wszystko ci opowiem.
        - No dobraa... - byłam tym zaskoczona, normalnie Melanie wywaliłaby mnie nawet z jej części ulicy i poszczuła psem, a teraz zaprasza do domu. Dziwne.
        - Rozgość się, chcesz coś do picia, do jedzenia? 
        - Chce poznać prawdę. O co w tym wszystkim chodzi?
        - Wiesz chyba, że należymy do...
        - ....rodziny królewskiej. Wiem. Ojciec nie został wyznaczony, więc wybór pada na mnie. A tak się składa, że ja nie chcę rządzić, chcę żyć normalnie. Ale to błahostka. Kilka godzin temu poznałam całą tą historię, a potem dowiedziałam się, że mam siostrę. Spoko. Może jak wrócę, to mama oświadczy, że krasnoludki istnieją i mieszkają w naszym ogródku, a po lesie przechadzają się zombie. Nie wiem, czego jeszcze się spodziewać! - wypaliłam. Melanie tylko się roześmiała. 
        - No dobrze, to już wiesz. A...
        - Chcę wiedzieć, dlaczego byłaś taka wredna przez cały czas, dlaczego mi nie powiedziałaś, nie wygadałabym się nikomu...
        - Annie - pierwszy raz użyła zdrobnienia - Gdybyśmy ci powiedzieli, nie udało by się. Zrozum, jesteś teraz najważniejszą osobą dla Sevelii, masz wielu wrogów, którzy próbują cię zabić. Miałam na ciebie oko w szkole, udawałam wredną, żeby nikt się nie domyślił. To były tylko pozory. Tak naprawdę bardzo się cieszę, że jesteśmy siostrami!
        O ja pierdolę! Tego to się nie spodziewałam. Boże, człowiek przez jeden dzień może zrujnować sobie życie. Doszczętnie. Do tego by przecież nie doszło, gdybym nie uciekła z domu.
         - A to na wuefie, kiedy prawie mnie zabiłaś?
        - To też było ukartowane. Jakimś cudem udało nam się podsłuchać twojego największego wroga, Zmiennokształtnego ojca, szykował na ciebie pułapkę. Nie mogłam dopuścić, żebyś przyszła wtedy do szkoły, więc wymyśliłam to z wypadkiem. Przepraszam, że musiałaś tyle cierpieć, ale inaczej by się nie udało.
        - Czyli...uratowałaś mi życie.
        - Tak jakby. Nie musisz dziękować, robię to z własnej woli. Przynajmniej się nie nudzę.
        - Nadal nie mogę zrozumieć, że jesteśmy siostrami. Przecież nawet nie jesteśmy do siebie podobne. Inny kolor włosów...
        - Moje są zaczarowane. Kiedyś miałam brązowe włosy, ale czarownica je zaczarowała i teraz są blond. Nawet bardziej mi się podobają, no i nikt nie pozna, że jesteśmy siostrami.
        - Woow, muszę iść to przemyśleć.
        - Dobrze, jeśli chciałabyś pogadać, wpadaj kiedy chcesz. Zawsze cię wysłucham.
        - Okey... - tylko na tyle była mnie stać. Wybiegłam z domu i pognałam dróżką, do lasu. No, teraz to mam namieszane w głowie. Nie wiedziałam już, kto jest po mojej stronie, a kto po przeciwnej. Nie rozmawiałam jeszcze z Aidanem i Samarą, więc... może najpierw pójdę do domu, pewnie już się zorientowali, że zniknęłam. I muszę się porządnie wyspać. Nie byłam przygotowana na taką porcję wrażeń.
        - Annabelle, gdzieś ty była? - zapytała mama, gdy weszłam do domu
        - U Melanie, opowiedziała mi trochę, znów dowiedziałam się tego nie od was.
        - Choć więc, opowiemy ci pozostałą część historii.
        Poszłam z nią do salonu. Siedział tam też tata i.... Samara, Ethan i Aidan!!
        Boże, co ja im powiem, pomyślałam.
        - Annie!!!!!!!!!! - wykrzyknęła Samara, gdy tylko mnie zobaczyła. Zaczęła skakać, tupać i piszczeć, jak to cała ona. 
        - Już jesteś zdrowa, ale przecież...
        - Magia. Ma swoją cenę, ale korzystać też trzeba - powiedziała i jeszcze raz mnie przytuliła.
        Teraz przyszła kolei na Ethana. Uścisnął mi rękę i pokiwał głową. 
        - Napędziłaś nam stracha. Dwa razy!
        - Przepraszam - uśmiechnęłam się. Ethan też się zaśmiał i usiadł koło Sami.
        I na koniec Aidan, tego bałam się najbardziej. Nie uśmiechał się, ani nie patrzył mi w oczy. 
        - Dlaczego się nie pożegnałaś? Bałem się o ciebie - położył mi rękę na ramieniu - następnym razem, jeśli będziesz chciała wyjechać, chociaż się pożegnaj! Gdy skończymy, chciałbym z tobą porozmawiać, na osobności. 
        - Okey - nie wiedziałam, o co może chodzić.
        Usiedliśmy. Opowiadać zaczęła mama.
        - Gdy poznałam twojego tatę, Annie, byłam młoda. To byłą miłość od pierwszego wejrzenia - mama westchnęła i spojrzała z czułością na tatę - Zauważyłam, że odwzajemnia moje uczucia, więc postanowiłam powiedzieć o tym rodzicom i przyszłemu mężowi, z którym byłam zaręczona. Oczywiście nie kochałam go, było to zaaranżowane małżeństwo, w którym miałam być nieszczęśliwa i słuchać poleceń męża. Nie zniosłabym tego, pragnęłam miłości. Zerwałam zaręczyny i uciekłam z domu. Mój narzeczony był wściekły i nie chciał dopuścić do naszego ślubu, więc chciał zabić Jamesa. Nie udało mu się to, do tego sam zginął, a jego ojciec przysiągł zemstę. Nie przenieśliśmy się z zamku tylko dlatego, że chcieliśmy żyć normalnie. Chodził także o twoje bezpieczeństwo, w pałacu nie byłaś dobrze strzeżona. Co do Melanie, dowiedziałam się o tym od razu, gdy postanowiliśmy się pobrać. Nie miałam mu tego za złe, w końcu ja też nie wyszłam za mąż jako dziewica. 
        Zaczęłam chichotać. Moje życie jest naprawdę porypane, a do tego moja rodzina jest chyba najbardziej zboczona na świecie. 
        - Przepraszam, już się zamykam. Kontynuuj.
        - Więc, ach tak, Melanie  nie mogła z nami mieszkać, powierzyliśmy ją więc jej przybranym rodzicom. Tam była bezpieczna i mogła mieć na ciebie oko. 
        - Wiedzieliście? - zapytałam Sami, Ethana i Aidana.
        - Tak.
        - Oczywiście. Jesteśmy tu po to, żeby cię chronić - powiedziała Sami
        - Tak więc, dotarliśmy do końca. Annabelle, gdy skończysz 17 lat, będziesz rządzić - powiedziała mama.
        - A jeśli nie chcę?
        - Nie masz wyboru, zostałaś wyznaczona, albo zasiądziesz na tronie, albo musisz umrzeć. Takie jest prawo.
        - Durne prawo. 
        - Ale nic nie możesz zrobić.
        - Dobra, mam jeszcze troszkę czasu. Mogę już iść, skończyliśmy z kłamstwami i tajemnicami.
        - Tak, teraz ja i mama nie mamy już przed tobą żadnych sekretów. Cieszysz się?
        - Ulżyło mi, że już wszystko wiem i nie muszę się o was martwić. Sami, dlaczego się dla mnie wtedy poświęciłaś? 
        - Nie mogłam cię wydać, jesteś moją przyjaciółką i mam obowiązek cię chronić.
        - Annie, możemy pogadać, na osobności? - wtrącił Aidan
        - Jasne, chodźmy się przejść. 
        - Zgoda - odpowiedział. Miał głos pozbawiony emocji, patrzył gdzieś daleko przed siebie i w ogóle się nie uśmiechał.
        Wyszliśmy. Było już dosyć późno, powoli się ściemniało. Aidan szedł pierwszy, żeby dotrzymać mu kroku, musiałam niemal biec. Nagle zatrzymał się gwałtownie i spojrzał na mnie, dzisiaj pierwszy raz. W jego oczach dostrzegłam ogromy ból i żal. Chciałam go przytulić, pocieszyć, ale nawet nie wiedziałam o co chodzi. Postanowiłam czekać.
        - Pamiętasz, jak kiedyś pytałaś mnie o różne rzeczy, chciałaś dowiedzieć się więcej o mnie, ale powiedziałem, że gdybym zdradził ci więcej, nie chciałabyś mnie widzieć. Teraz, gdy już wiesz, co i jak z twoimi rodzicami, postanowiłem, że też powiem ci o czymś. Wiem, że po tym mnie znienawidzisz, ale nie mogę już więcej wytrzymać, nie dam rady tak żyć.
        - Ale jak. Nie rozumiem.
        Aidan westchnął
        - Pewnie wiesz o tym, że Zmiennokształtny ojciec miał dwóch wnuków, którzy dostali misję śledzenia cię, w szkole i poza nią. 
        - Tak, i co...?
        - Ethan i ja jesteśmy wnukami Zmiennego. 
        O nie. O nie, nie nie nie nie, tylko nie to. Dlaczego...a ja mu tak ufałam. Boże, prawie się w nim zakochałam!!
        - Annie, posłuchaj, ja nie chciałem cię skrzywdzić, Ethan też, dostaliśmy takie zadanie, poszliśmy do szkoły, śledziliśmy cię... na początku. Ethan polubił cię pierwszy, a ja... cóż, dopóki nie poznałem cię bardziej, nie wiedziałem, że życie może być tak piękne - spojrzał na mnie z czułością w oczach - Polubiłem cię i teraz nie jestem w stanie zrobić ci krzywdę...Annie..
        Nie słyszałam ostatnich słów, zaczęło szumieć mi w uszach, z oczu pociekły łzy.
         - Ty wstrętny łajdaku, ja ci ufałam, prawie się w tobie zakochałam.
        - Cóż, ja nie mogę powiedzieć tego "prawie".
        - Że co?! Ja możesz... zaprzyjaźniłeś się ze mną tylko dlatego, żeby mieć okazję do zabicia mnie!! Boże, Sami, ona nie wie, Ethan chce ją też zabić?
        - Nie! Annabelle, posłuchaj, Ethan zakochał się w Samarze, to prawdziwa miłość. Nie mógł tego powstrzymać, ja także...
        Odwróciłam się napięcie i zaczęłam biec w kierunku domu. Miałam nadzieję, że ucieknę, zanim mnie dopadnie i zabije. I zanim zdążę uratować Sami i resztę mojej rodziny.

    wtorek, 13 maja 2014

    Rozdział XIII

    Ten rozdziałek dedykuję Asikeo, mojej jedynej i niezastąpionej. Mam nadzieję, że końcówka się spodoba i liczę na dłuuuugiiii komentarz XD
    Pozdroooo, twój pielgrzymek :*


    - Myślisz, że tak po prostu z tobą pójdę? - zapytałam
    - Tak – odpowiedział
     - No to źle myślisz
     - Hmm... myślałem, że chcesz się wszystkiego dowiedzieć.
     - Żartujesz sobie? Nic o tobie nie wiem, nie znam cię, nie mam pojęcia skąd tyle o mnie wiesz, nawet nie wiem, jak się nazywasz.
     - Wybacz mój brak manier. Nazywam się Darren Lahey.
     - Więc, Darren, skąd tyle wiesz, dlaczego cię spotykam właśnie teraz, gdy napadła mnie ta bestia, i dlaczego o niej śniłam, mam tyle pytań, na które nikt nie potrafi mi odpowiedzieć ?
    - Postaram się zaspokoić twoją ciekawość, ale uwierz, ja też nie mogę ci wszystkiego zdradzić. Powiem tyle, ile mogę, resztę opowiedzą ci twoi rodzice.
     - Nie mam mowy nie wrócę do nich. Okłamują mnie. Może bym to przeżyła, ale potem moja najlepsza przyjaciółka została napadnięta i prawie zabita, a oni nadal kłamali. Nie chcieli wyjawić mi prawdy nawet w tak poważnej sytuacji! To ma być rodzina?
     - Spokojnie, choćby, powoli wszystkiego się dowiesz.
     - No dobra...- odpowiedziałam niechętnie. Nie miałam pojęcia, kim jest ten gość, skąd o mnie to wszystko wie, dlaczego namawia mnie do powrotu, nie miałam pewności, że sam mnie nie zabije, chociaż, gdyby chciał, już by to zrobił. Więcej, uratował mi dziś życie. A do tego ma potrzebne mi informacje. Więc za nim poszłam.
    Restauracja była skromna, Darren otworzył przede mną drzwi, prawdziwy dżentelmen, a potem odsunął dla mnie krzesło. Nie byłam przyzwyczajona do takiego zachowania, więc byłam trochę zakłopotana, nie wiedziałam, czy mu podziękować, czy nic nie mówić. Gdy chłopak usiadł, zza lady wyszła do nas młoda kelnerka. Była to, na moje oko czarownica, około 20 lat, nieziemsko piękna. Miała na sobie krótką spódniczkę, do tego bardzo obcisły top i szpilki. Nawet na mnie nie spojrzała, cały czas wpatrywała się w Darrena. Uniosłam brwi. Nie znałam go, nie wiedziałam więc jak zareaguje na to, że dziewczyna aż kipi z podekscytowania. Gdy stanęła, wysunęła lekko nogę do przodu i ugięła ją w kolanie, dzięki czemu spódniczka zrobiła się jeszcze krótsza.
    - Witam pana, w czym mogę pomóc. Mam na imię Amber. 
    Ale Darren nie patrzył na nią, tylko na mnie. Uniósł pytająco brwi i spojrzał znacząco na stół. Zorientowałam się, że była to książka ze spisem dań, jakie serwuje restauracja, a Darren czekał na mój wybór. Zdecydowałam się na pierwszą z brzegu potrawę
    - Dla mnie spaghetti z sosem bolognese, a do tego.... shake waniliowy - powiedziałam
    - Ja poproszę tylko kawę - chłopak wreszcie spojrzał na kelnerkę i obdarzył ją pięknym uśmiechem. Dziewczyna mało co nie zemdlała i chwiejąc się odeszła.Po drodze potknęła się o własne nogi. Darren odwrócił głowę i uśmiechnął się pod nosem. 
    - Co cię śmieszy? - zapytałam - Że dziewczyny mdleją na twój widok?
    - Nie, to nie to.
    Uniosłam pytająco brwi.
    - Kiedyś się dowiesz.
    - Masz już dziewczynę i nie chcesz żadnej innej, i śmiejesz się z tego, że ona nie wiedzą, że jesteś zajęty i robią wszystko, byś na nie spojrzał?
    - Daj już spokój. Jak przyjdzie czas, to się dowiesz.
    Dałam za wygraną. Ciekawiło mnie trochę, z jakiego powodu się tak uśmiechał. Wyglądało to tak, jakby sprawiało mu przyjemność to, że dziewczyna się nim zainteresowała, ale w jakiś sposób to od siebie odrzucał, nie wiadomo z jakiego powodu.
    - Więc, miałeś mi wszystko powiedzieć, więc zaczynaj.
    - Może łatwiej będzie tak - ty zapytasz, o co chcesz, a ja odpowiem.
    - No dobra... co tu robisz? 
    - Siedzę i czekam na kawę.
    - Ale nie... - przewróciłam brwiami - Nie o to pytałam. Dlaczego jesteś tu, w Westheid właśnie dzisiaj?
    - Jestem twoim strażnikiem, więc muszę cię pilnować. 
    - Jakim strażnikiem, ja nie potrzebuję strażnika. Niby przed czym chcesz mnie bronić?
    - Już zapomniałaś, że rano prawie zabiła cię ta bestia? Właśnie taka jest moja rola, chodzić za tobą i cię bronić.
    - Ale... no...masz zamiar za mną wszędzie chodzić? Wszędzie?
    Zajęło mu to chwilę, zanim skapnął się o co mi chodzi.
    - W granicach rozsądku, oczywiście. A co myślałaś?
    - Nieważne, ja nie chcę, żebyś za mną wszędzie łaził.
    - Spokojnie, nie będę chodził za tobą krok w krok, jak cień, po prostu zawsze znajdę się w pobliżu, gdy będziesz mnie potrzebować.
    - A nie masz ni innego do roboty?
    - To jest moja robota.
    - Dobra, zostawmy ten temat. Co to była\o, ta bestia?
    - Twój wróg. Dowiedzieli się, że jesteś wyznaczona i chcę cię teraz zlikwidować.
    - Kto chce mnie zabić?
    - Bestie z Północy.
    - Te z przepowiedni? Co ja mam z nimi wspólnego?
    - Jesteś wyznaczona.
    - Do...? - nie łapałam o co mu chodzi
    - Przyjechałem, gdy tylko dostałem potwierdzenie o słuszności twojego stanowiska. Annie, jesteś Piątym Wyznaczonym Władcą Sevelii.
    - Że co?!?!? Ja?
    - No tak, dopiero teraz okazało się, że twoi rodzice postąpili słusznie.
    - Nie lubię się powtarzać, ale ŻE CO?!?
    - Dobra, spróbuję inaczej. Opowiem ci pewną historię, część z niej możesz znać. A teraz usiądź wygodnie i słuchaj:
    Dawno, dawno temu, gdy Wyznaczony Król Oscar przechadzał się po swych pięknych ogrodach, spotkał kobietę, Akaname. Była nieziemsko piękna, król od razu ją pokochał, ze wzajemnością. Pobrali się kilka tygodni później. Królowa zaszła w ciążę. Nie wiedziano, czy będzie to chłopiec, czy dziewczynka, ale wiadomo było, że będzie następcą tronu. Rok potem królowa urodziła synka. Był uroczy, wszyscy się nim zachwycali. Dorastał w miłości, w otoczeniu rodziny, znajomych, w pięknym pałacu. Gdy nadszedł dzień jego 17 urodzin i chłopak złożył przyrzeczenie, coś poszło nie tak. Nic się nie działo. Powinien zostać wyznaczony do tronu, ale tak się nie stało. W jednej chwili stracił sens życia, ale rodzina nie potrafiła się go pozbyć, jak zazwyczaj działo się z potomkami królów, którzy nie zostali wybrani. Wbrew zasadom rodzina postawiła się i zatrzymała chłopaka. Doradca i najlepszy przyjaciel króla, Angus zbuntował się i odszedł. Stał się największym wrogiem Sevelii, a także przyczynił się do śmierci królowej. Ale to potem. Gdy syn Oscara miał 19 lat, jego rodzice znów doczekali się dziecka. Była to dziewczynka, niestety, zmarła tydzień po urodzinach. W Sevelii zapadła żałoba. Król i królowa byli zrozpaczeni. Dzień potem Angus napadł na pałac. Królowa została ciężko ranna. Medykom udało się ją uratować, lecz przynieśli Królowi straszną wiadomość: jego małżonka nigdy już nie będzie mogła mieć dzieci.
    Gdy Angus został pokonany i uciekł z resztą wojska do swego kraju. Pałac powoli został odbudowany i na kilka lat zapanował spokój. Teraz jedyną nadzieją był syn króla. Tylko on mógł uratować Sevelię. Rodzice za wszelką cenę starali się znaleźć mu kobietę, która dałaby mu dziecko, dziedzica tronu. Ale tak się nie stało, syn nie chciał się żenić. Król sprowadzał dla niego kandydatki z całego Helionu, wszystkie z dobrych rodzin, ale żadna nie została tą jedyną. Syn nie chciał się żenić, w głowie miał tylko podróże. Tylko to go interesowało. Aż pewnego dnia poznał kobietę, Akaname, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Pochodziła z dobrego domu, ale miała już narzeczonego. Kochankowie spotykali się potajemnie, ale w końcu narzeczony kobiety zorientował się, że ta ma innego i zorganizował na niego zamach. Nie wiedział, że to syn króla. Gdy się zorientował, było za późno, straż go zabiła. Jego brat, Zmiennokształtny poprzysiągł zemstę i odszedł na północ. Teraz już nic nie stało na przeszkodzie do szczęścia pary. Pobrali się. Ale syn nie chciał mieszkać w pałacu, wybrał dla siebie i swojej ciężarnej żony zwykłe życie i zamieszkali w Eartheid. Gdy żona urodziła dziecko, umarł król. Prorocy uznali to za znak, że to dziecko zostanie przyszłym władcą Sevelii, bowiem narodziny i śmierć miały miejsce w tej samej godzinie. Ale nikt nie spodziewał się, że Wyznaczonym Królem zostanie kobieta, bowiem żona urodziła córeczkę. Przybyła delegacja, dziewczynka została zaakceptowana, ale gdy tylko przeniesiono małżeństwo i córkę do zamku, zbuntowany ojciec narzecznego usiłował zabić dziewczynkę. Nie mogła zostać w pałacu, więc wróciła z rodzicami z powrotem do miasteczka. Żyła jak zwyczajna dziewczyna, dorastała, miała przyjaciół, chodziła do szkoły, bawiła się, aż wreszcie, gdy zaczęła powoli dojrzewać, Zmiennokształtny brat dowiedział się, że rodzina mieszka w Eartheid, udał się więc tam z bratankami i przyjacielem. Druhowi zlecił zlokalizowanie dziewczynki, a chłopakom pójście do szkoły. Miasteczko zostało patrolowane przez bestie, które zmieniały się tylko podczas pełni. Julia Bells była moją przyjaciółką, miała zbadać, czy to naprawdę ty jesteś Wyznaczonym Władcą, ale bestie zorientowały się o jej pracy, a gdy nie chciała nic powiedzieć, zabiły ją. W ostatnich dniach przyjaciel dziadka zorientował się, że ty jesteś tym władcą, więc nie jesteś bezpieczna. Musze cię bronić. Teraz już wszystko wiesz, oto cała historia.
    - Woow!!! Czyli jestem wnuczką Ostatniego Wyznaczonego Władcy, a...a mój tata jest tym synem, który nie przeszedł próby, a mama miała poślubić jakiegoś Zmiennokształtnego?!?
    - Tak, chciałem cię ostrzec, byś uważała. Jego syn nadal jest gdzieś w Earthheid. O, nasze zamówienie już idzie - obdarzył kelnerkę uśmiechem - Dziękujemy bardzo.
    - Dziękuję - wymamrotałam, gdy dziewczyna postawiła przede mną parujący talerz. Nadal byłam zszokowana tą opowieścią. Ale coś mi się nie zgadzało.
    - A ten atak na Sami, moją przyjaciółkę?
    - Ona była w to wtajemniczona już od miesiąca. Bestie wiedziały, że cię chroni, więc napadły ją, w celu uzyskania informacji. Dziwię się, że w ogóle żyje. Jak jej się to udało?
    - Ethan ją uratował.
    - Kto?
    - No Ethan, jej chłopak.
    - Samara ma chłopaka?
    - No tak, nie wiedziałeś o tym.
    Czyżby to dlatego lekceważył piękną kelnerkę?!?!
    - Tak, Ethana, z którym jest bardzo szczęśliwa i który się o nią troszczy.
    - Hmm... - Darren zaczął się nad czymś zastanawiać, po czym wyjął lusterko.

    - Co robisz? Kontrolujesz makijaż czy jak?
    - Bardzo śmieszne. Nie, to jest zwierciadło, widzę przez nie to, co chcę w danym momencie zobaczyć. Jest bardzo przydatne. Ale nie pokazało mi tego tam...Ethana. Muszę zrozumieć, dlaczego. To lustro nigdy nie zawodzi.
    Przysunął krzesło do mnie, tak, żebym też mogła zobaczyć obraz z lusterka. Zobaczyłam Samarę i... tylko Samarę, jak siedziała w łóżku. W szpitalu. Nie widziałam natomiast Ethana. Może Darren ma rację?
    - A teraz patrz uważnie - powiedział - i pokaż mi, gdzie tu powinien stać Ethan.
    Obraz w lustrze się zmienił i teraz zobaczyłam Samarę, wlokącą się po schodach, a potem siebie, właśnie do niej dobiegłam, złapałam za ramię i zaprowadziłam po schodach na górę. Pamiętałam ten moment, jak bym mogła zapomnieć. To wtedy prawie straciłam Sami. 
    - Samara nie doszła sama, ale z pomocą Ethana do schodów. Ja złapałam ją dopiero w połowie drogi. 
    - Ciekawe, bardzo ciekawe...
    - A tam powinien leżeć Aidan... - krzyknęłam nagle, gdy w rogu lusterka zobaczyłam kanapę, a na niej leżącego Luke'a. Darren wpatrywał się w chłopaka, jakby ducha zobaczył, już miałam zapytać, o co chodzi, ale w tym samym momencie Darren się ocknął - Na balu leżał tam, koło Luke'a. Myślałam, że się upił, a on został otruty. Prawie umarł. Nie wiadomo jeszcze kto go otruł.
    Pytająca mina Darrena podpowiadała mi, że Aidana też nie nie zobaczymy w zwierciadle.
    - Kto?
    - Aidan, mój...hmm... przyjaciel. Jest bratem Ethana, leżał tam, na kanapie koło Luke'a, tego w lusterku. O nim też nie wiesz?
    - Dziwne. Myślałem, że znam wszystkich twoich znajomych, a ty proszę, taka niespodzianka. Opowiedz mi coś o nich. Skąd są, jaką mają rodzinę, wszystko co wiesz.
    - Nie mają rodziców, mieszkają z wujem, sprowadzili się kilka tygodni temu, niedawno, z jakiegoś miasteczka, nie pamiętam nazwy - powiedziałam - Aidan nie opowiadał mi dużo o sobie...
    - Czekaj, ile on ma lat?
    - 17, a co?
    - Opisz go, jak wygląda?
    - No dobra... hm... jest przystojny, nawet bardzo. Ma czarne włosy, czarne oczy, jest wysoki, nie wiem, co jeszcze...
    - Dobra, tyle starczy. Dojedz szybko i idziemy.
    - Gdzie?
    - Do lasu, zabrać twoje rzeczy.
    - Dlaczego mam je zabierać...
    - Bo nie zostaniesz tu, tylko wrócisz do domu, do rodziców. Mam cię pilnować, a tu nie jest zbyt bezpiecznie. Tam będzie cię chronić więcej osób, ja sam nie dam rady wszystkiego zrobić. Poza tym musisz porozmawiać z rodzicami i Samarą.
    - Nie!! Nie wracam tam.
    - Nie rozumiesz jeszcze, że niewiedza była dla ciebie bezpieczniejsza? Gdyby było inaczej, wszystkiego dowiedziałabyś się wcześniej.
    - Ale nie o to chodzi!!! Najbardziej boli mnie to, że dowiedziałam się tego od obcej mi osoby, a nie od rodziny. Nie mogę im tego tak łatwo wybaczyć!!
    - Rozumiem cię. Ja też bym tak postąpił. Ale to nie zmienia faktu, że twoje bezpieczeństwo jest ważniejsze, niż gniew. Sam nie zdołam cię ochronić, jeden Zmiennny to jeszcze nic. Teraz przyjdzie ich cała sfora. Muszę mieć pewność, że będziesz dobrze chroniona.
    - Dlaczego tak ci na mnie zależy? - zapytałam
    - Nasi ojcowie byli bardzo bliskimi przyjciółmi, niemal braćmi. Chronili się nawzajem i gdy ty się urodziłaś, mój tato przysiągł twojemu, że będziemy cię strzec i chronić. 
    - Czyli my też powinniśmy być przyjaciółmi?
    - Nie można być przyjaciółmi pod przymusem. Trzeba kogoś polubić i zaakceptować. Przyjaźni się nie kupi ani nie stworzy na zawołanie. Chociaż, myślę, że jak mnie poznasz, to mnie polubisz - puścił do mnie oczko - ja też umiem się bawić.
    Walnęłam go w ramię. 
    - No to chodźmy, odechciało mi się jeść.
    - Tak, chodźmy.
    Wstał i podszedł do lady. Kelnerka pochyliła się nad nim i coś powiedziała. Odpowiedział i podał jej pieniądze. Sądząc po jej minie nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Po chwili Darren stał już u mojego boku, wziął mnie pod ramię i wyszliśmy. Zrobiło się jeszcze cieplej, niż wcześniej, nie wiedziałam, ile czasu minęło, ile spędziliśmy w restauracji. 
    W lesie oczywiście było ciemno, ale Darren opowiadał mi o zamku, w którym mieszkał mój ojciec. Zgodnie z tradycją nowy władca dostaje nowy zamek, więc ja będę miała swój. Jego budowa, za pomocą magii, zajmie około dwóch tygodni, według Darrena. 
    -...będziesz mogła wybrać sobie jego styl, wnętrze, jak ma być duży, na jakim ma być terenie...wszystko będzie zależeć od ciebie. Zamieszka tam każdy, kogo zaprosisz. To będzie twoje królestwo.
    - Wow, nie mogę się wprost doczekać. 
    Przerwaliśmy, bo właśnie doszliśmy do domku. Zebrałam szybko wszystkie rzeczy, spakowałam je i kilkanaście minut później szliśmy już z Darrenem dróżką, z powrotem do miasta. Oczywiście, dżentelmen, wziął ode mnie torbę i walizkę, ja niosłam tylko telefon i sok, który popijałam co jakiś czas. 
    - Mam jeszcze jedno pytanie.
    - Tak?  - zachęcił mnie Darren
    - Jak zmieniłeś się w staruszka?
    - Za sprawą magii. A jak inaczej miałbym to zrobić?
    - Ale przecież nie jesteś Ceriem, tylko Akaname, nie masz magii.
    - Chyba nie znasz dobrze naszego świata. Mam 17 lat, więc przeszedłem te wszystkie obrzędy i dostałem Dary. Jednym z nich jest umiejętność zmiany swojego wieku. Mogę być albo dzieckiem, albo staruszkiem, kim chcę. Czasem się to przydaje, gdy chcę się zakamuflować.
    - A to lusterko? Też magia?
    - Tak, jest zaczarowane, pokazuje wszystko to co chcę zobaczyć, oczywiście z przeszłości i teraźniejszości. To, co jeszcze nie nastąpiło widzą tylko prorocy. 
    - Ale, że wszystko?
    - Tak.
    - A jeśli...chciałbyś - nie mówię, że byś chciał, to tylko taki przykład - jeśli chciałbyś zobaczyć jakąś dziewczynę, w momencie, gdy jest rozebrana, to... zobaczyłbyś.
    - Nie żebym chciał, to tylko przykład, ale tak, jeśli miałbym takie życzenie, lustro pokazałoby mi nagą dziewczynę.
    - To nie fair. Nie możesz podglądać ludzi. To niegrzeczne i chyba nielegalne, nie można szpiegować.
    - Ale ja mogę. Jako twój strażnik i członek Zakonu Pielgrzyma. A poza tym, za kogo ty mnie masz, co? Nie jestem zboczeńcem. Boże, o czym ty myślisz?
    Gdy usłyszałam, co powiedział, stanęłam jak wryta.
    - Zakonu Pielgrzyma?!?! WTFF???Co wy wszyscy macie z tymi pielgrzymami. Pojebało was czy jak? Nie, czekaj...Wiem! Zmówiliście się z Samarą, żeby gadać cały czas o pielgrzymie!!!
    Wywrócił tylko oczami
    - Wiesz, pielgrzym to nie jest takie rzadkie słowo. Mówi się tak o....
    I tak, całą drogę przez miasto, do pociągu mówiliśmy o pielgrzymie, opowiedziałam mu o tym, jak wymyślałyśmy z Sami te głupie nazwy, że ja jestem pielgrzymem noszącym sandały na rzepy i mikołaj srający na kominie, a Sami jest mudżyńskim elfem jedzącym budyń i wymyślającym teksty o pielgrzymach. Śmiał się z tego tak bardzo, że aż dostał czkawki. Ale dobrze mi się z nim rozmawiało, umiał wysłuchać, nie przerywał, tylko raz nie mógł się powstrzymać i wybuchnął śmiechem, gdy opowiedziałam mu o tym, jak mama i tata wbiegli do pokoju z kijem bejsbolowym i patelnią w rekach, gotowi do ataku. Też się uśmiechnęłam, gdy przypomiałam sobie ich miny. 
    Wreszcie doszliśmy do dworca. Pociąg na jeszcze nie odjechał, mięliśmy szczęście. Znów był prawie
    pusty.
    - Pomyśl, jak przeprosisz rodziców. Musisz mieć dobre argumenty, żeby nie dali ci szlabanu.
    - Ja mam ich przepraszać? Za co, za to, że chciałam dowiedzieć się prawdy?
    - Uciekłaś z domu, zostawiając tylko krótki liścik. Gdybym był rodzicem, dostałbym chyba zawału. 
    - Skąd....lustro - powiedziałam. Z opóźnieniem zdałam sobie sprawę, że wie o mnie niemal wszystko. Nagle do głowy wdarła mi się przerażająca myśl. Czemu wcześniej o tym nie pomyślałam!!
    - Ale chyba nie patrzyłeś, jak się przebierałam, albo kąpałam....
    - Już mówiłem. patrzyłem, czy nic ci nie grozi w danym momencie i się wyłączałem. Nie siedzę przecież cały czas z lustrem. A poza tym mam honor i nie jestem jakimś łajdakiem. Wiem, że mnie nie znasz, ale weź chociaż powstrzymaj się od takich uwag.
    - Przepraszam, ale chciałam się upewnić.
    Resztę drogi do Eartheid milczeliśmy, może Darren się obraził, a może wyczerpały mu się już tematy. Co jakiś czas tylko spoglądał, co robię, i znów gapił się przez okno. A ja tymczasem rozmyślałam. Bałam się, co powiedzą rodzice. Faktycznie, powinnam ich przeprosić. I Samarę też. I Aidana, nawet się z nim nie pożegnałam. I musiałam jakoś wytłumaczyć, czemu zniknęłam na 2 dni. Myślałam, że już ich nigdy nie zobaczę, ale nie spodziewałam się tego wszystkiego. Teraz wreszcie miałam czas, by pomyśleć o tym, czego się dowiedziałam. Więc...JESTEM WNUCZKĄ OSTATNIEGO WYZNACZONEGO KRÓLA SEVELII I NASTĘPCZYNIĄ TRONU, CO ZNACZY, ŻE NIGDY NIE BĘDĘ MIAŁA JUŻ SPOKOJNEGO ŻYCIA!!!No, od razu lepiej. Ulżyło mi, gdy to powiedziałam, nawet w myślach. I ciekawiło mnie też, czy widziałam tego tam...ojca zmarłego narzeczonego mamy. Oczywiście, nie wiedziałabym, że to mógłby być on, ale zastanawiałam się, czy może to ktoś znajomy. I jego synowie...
    Musiałam przerwać rozmyślania, bo właśnie dojechaliśmy. Jeszcze nigdy się tak nie bałam spotkania z rodzicami. Wymyśliłam, że powiem, to, co myślałam. Że nie mogłam znieść tych ciągłych kłamstw i chciałam to wszystko przemyśleć, w odosobnieniu. Nie był to dobry argument, ale nic innego nie mogłam wymyślić. 
    - Gotowa? - zapytał Darren
    - Nie! Ale chodźmy.





    sobota, 3 maja 2014

    Rozdział XII

    Po tym, jak opuściłam salę, skierowałam się do schodów, a potem drzwi wyjściowych. Musiałam jak najszybciej odetchnąć świeżym powietrzem i pomyśleć. Byłam zraniona i zawiedziona. Samara od zawsze była moją bratnią duszą. Zawsze trzymałyśmy się razem, mówiłyśmy sobie wszystko, zero sekretów. A najpiękniejsze było to, że nigdy się nie okłamałyśmy, byłyśmy tak zżyte, że dłuższa nieobecność jednej z nas działała źle na obie strony. Wszystko pięknie ładnie... aż do teraz. Znów chciało mi się płakać. Czyżby te lata przyjaźni nic nie znaczyły. A może... a może Sami zawsze kłamała, może cały ten czas, który razem spędziłyśmy, wszystkie wspólne chwile, wszystko to było kłamstwem. Samara rozumiała mnie jak nikt inny, może to dlatego, że tylko grała przyjaciółkę. Muszę ją o to zapytać. Bez owijania w bawełnę, podejdę do niej zaraz i prosto w oczy zapytam:Czy nigdy mnie nie okłamała? Jeśli tak, to koniec. Nie umiem sobie jeszcze tego wyobrazić, ale tak zrobię. Co do Aidana, postąpię dokładnie tak samo. No, zdecydowałam. Teraz wprowadzenie planu w życie.Cofnęłam się do schodów. To była jedna z najcięższych chwil w moim życiu. Przeszłam przez korytarz i stanęłam koło drzwi do sali, w której leżała Sami. Nie zamierzałam łatwo odpuścić, tylko walczyć o każdą informację. Moja przyjaciółka leżała tak, jak ką zostawiłam, najwyraźniej miała zakaz poruszania się. 
    - Lepiej się czujesz? - zapytała z troską – Jak wyszłaś, byłaś blada jak ściana. 
    - Okłamałaś mnie – powiedziałam 
    - Co? - zdziwiła się - Skłamałaś, gdy pytałam o ten wypadek w parku. Tak samo kłamie mama, tata, Aidan, Ethan, wszyscy kłamiecie. Mam teraz dowód. Może jedno z was mówi prawdę, ale ja już nie wierzę nikomu. Myślałam, że się przyjaźnimy. 
    - Ale Annie, o czym ty mówisz. Oczywiście, że się przyjaźnimy, dlaczego sądzisz, że tak nie jest. Jakbym mogła... 
    - Nie zaprzeczaj, proszę. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
     - Ale naprawdę nie mam pojęcia... 
    - Sami! - zaczęłam tracić cierpliwość – Jak możesz mówić, że nie wiesz, o co mi chodzi. Od jakiegoś czasu wszyscy macie przede mną jakąś tajemnicę. Nie wiem, kto to wymyślił, ale teraz mnie to nie obchodzi. Więc proszę cię, przestań wreszcie łgać i powiedz mi całą prawdę! Inaczej... inaczej pomyślę, że nigdy nie byłaś moją prawdziwą przyjaciółką...i to będzie koniec.
     - Chcesz powiedzieć, że przez jedno małe kłamstwo skreślisz mnie ze swojej pamięci.
     - Czyli miałam rację? Kłamałaś!
    Zaszczypały mnie oczy.
    Sami głośno westchnęła i zaczęła mówić.
     - Tak, skłamałam. Przepraszam, ale nie miałam innego wyjścia. Prawda jest dla ciebie jeszcze zbyt niebezpieczna. Zrozum i nie złość się, wszyscy starają się ciebie chronić. Wszystkim zależy na twoim bezpieczeństwie. Możesz się obrazić, wymazać mnie ze swojego życia, ale to nie zmieni faktu, że dla mnie zawsze będziesz najlepszą przyjaciółką, bez względu na wszystko. 
    - Nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa. 
    - Wiem i przepraszam. Ale nie mogłam inaczej. 
    - Więc nic więcej mi nie powiesz?
     - Nie. Jeśli uznasz to za koniec naszej przyjaźni, dobrze. I tak się wszystkiego dowiesz, naprawdę. Ale w swoim czasie. I uwierz mi, gdy poznasz prawdę, będziesz wszystkim wdzięczna za to, że nie powiedzieliśmy tego wcześniej. 
    - Mam być wdzięczna za kłamstwa? Za to, że ludzie, na których mi zależy nie są ze mną szczerzy? Jak ty to sobie wyobrażasz?! Po moim trupie. Już wam nie ufam. Mam was w dupie! Was i te wasze tajemnice. Nie chcę cię więcej widzieć!
     - Jak chcesz! Ale jak ktoś cie napadnie w nocy w lesie i nikt cie nie uratuje, nie miej do nikogo pretensji. - Czemu ktoś miałby mnie napaść?! 
    - Nic więcej nie powiem. Jeśli to wszystko, byłabym wdzięczna, gdybyś wyszła. Muszę przygotować się do złożenia przysięgi.
    Zupełnie o tym zapominałam 
    - Kiedyś miałam być twoim świadkiem, pamiętasz? Ale potem mnie okłamałaś, a tego... nie da się tak szybko zapomnieć. 
    - Idź już. 
    - Dobra.
    Wyszłam z pokoju i niemal zdeżyłam się z Alex. - Hej, Annie, dobrze się czujesz? Co się stało? - Nic! - warknęłam, odepchnęłam ją i pobiegłam do wyjścia. Stała tam jeszcze chwilę, zaskoczona, a potem weszła do sali.
    Zaczął padać deszcz. Nie miałam parasolki, więc zanim doszłam do lasu, przemokłam do suchej nitki. Umówiłam się z tatą, że odbierze mnie ze szpitala, ale nie miałam ochoty z nim rozmawiać. Był w to wszystko zamieszany. Mama pojechała na zakupy, więc dom stał pusty. Dobrze, pomyślałam. Po wejściu od razu skierowałam się do swojego pokoju. Wiedziałam, że nie mogę tu zostać. Nie w tym domu. Nie z nimi. Pod łóżkiem znalazłam walizkę, nieużywaną od czasu ostatniej wycieczki, cztery lata temu. Wepchnęłam do niej najpotrzebniejsze rzeczy, trzy pary spodni, w tym te od Sami(pomimo kłótni chciałam mieć coś od niej), kilka bluzek, kurtkę, portfel, bluzę z kapturem, a do tego do torby podróżnej zapakowałam koc, buty, szczotkę, szczoteczkę do zębów, pastę, breloczek, komórkę i jeszcze parę drobiazgów. Pieniądze, trzymane na czarną godzinę w skarpecie pod materacem przełożyłam do portfela i włożyłam do walizki. No ale nie mogłam przecież zniknąć bez słowa. Wyjęłam notatnik, długopis i nabazgrałam dla rodziców list, cały czas walcząc z łzami.
    "Mamo, tato, proszę, nie szukajcie mnie. Gdy to przeczytacie, będę już daleko stąd. Wiem, że wszyscy mnie okłamujecie, a nie są to błache sprawy, może gdybym wiedziała, Sami nic by się nie stało. Postanowiłam, że lepiej mi będzie bez was, ciężko mi przekreślić dotychczasowe życie, ale nie mam wyjścia. Nie mogę tak żyć. Przepraszam, i tak was kocham. Zapomnijcie o mnie szybko. Przeproście ode mnie Aidana. Mam nadzieję, że już się nie spotkamy."Zawinęłam kartkę i zostawiłam ja na łóżku. Pożegnałam się z pokojem, myśląc, co jeszcze mogłabym zabrać. Zdjęcia bliskich miałam w telefonie, najpotrzebniejsze rzeczy w torbie. Resztę mogłam kupić. Wzięłam jeszcze Pendrive'a, w razie gdyby potrzebne były mi jakieś dokumenty. Co jeszcze? O czymś zapominałam... A, tak, słuchawki. Przydadzą się. To chyba na tyle. Z kuchni zabrałam jeszcze kilka paczek ciastek i dwie duże butelki soku. Na drogę. Upchnęłam wszystko w torbie i wyszłam. Nie było sensu się przebierać, deszcz padał jeszcze bardziej, niż wcześniej. Wyszłam, odwróciłam się jeszcze na chwilę, by ostatni raz spojrzeć na dom. Może ta ucieczka to nie jest jednak najlepsze rozwiązanie, ciężko mi będzie bez domu. Ale nie widziałam innego wyjścia. Westchnęłam głęboko i przeszłam przez ogródek. Nie było odwrotu. Postanowiłam wyjechać z miasta jeszcze dzisiaj, żeby nikt mnie nie znalazł. Słyszałam, że niedaleko, w sąsiedniej wiosce jest bardzo przytulny dom, w którym mili ludzie opiekują się porzuconymi dziećmi. A że nie znają nikogo z naszego miasta, nie będą pytać i czas do urodzin przeczekam tam. Miałam dość pieniędzy na bilet na pociąg, ale bałam się, że spotkam tam kogoś znajomego, kto powiadomi rodziców i wtedy będę miała przerąbane. Więc musiałam jak najszybciej uciekać. Szczęście zdążyłam jeszcze na pociąg, następny byłby dopiero za 2 godziny. Usadowiłam się na siedzeniu, walizkę i torbę wrzuciłam na górną półkę(nadal miałam złe skojarzenia z tym słowem) i zdjęłam bluzę, którą powiesiłam ją na oparciu po drugiej stronie. Przedział zajmowałam tylko ja, pociągi jadące poza miasteczko były zazwyczaj prawie puste, więc mogłam robić, co chciałam. Wyjęłam słuchawki, telefon, włączyłam rocka i bezcelowo gapiłam się przez okno. Po czterdziestuminutowej jeździe pociąg wreszcie się zatrzymał. Dotarłam do Westheid, sąsiedniego miasteczka, celu mojej podróży. Mieszkańcy Eartheid rzadko kiedy tu przyjeżdżali, chyba że koniecznie musieli, więc nie było mowy, by ktoś mnie poznał. Miałam szczęście, dom, w którym planowałam się zatrzymać mieścił się zaraz koło dworca kolejowego. Był to duży budynek, prosty, w bliżej nieokreślonym stylu. Zbudowany z jasnej skały, w promieniach słońca wyglądał pięknie. To miasto bardzo różniło się od naszego. Nie było prawie wcale lasów, tylko z jego zachodniej strony Co do samego miasteczka, budynki stały tutaj bardzo blisko siebie, uliczki były wąskie i wybrukowane, a rozkład domów równy. W Eartheid większość miasta mieściła się w lesie, tylko jego centrum było na otwartej przestrzeni, ale otoczone ze wszystkich stron lasami. Domy były zbudowane tak, jak podobało się to właścicielowi, bez schematu, a co do stylów, były przeróżne ale zdecydowanie panował styl gorycki i rokoko. Nie wiedziałam, jak przyzwyczaję się do braku drzew. Podobno do wszystkiego człowiek się przyzwyczai, ale ja to co innego. Będzie mi tego brakowało.Dosyć podziwiania, pomyślałam. Trzeba znaleźć dom. Podeszłam do "Ośrodka dla sierot, dzieci niechcianych i porzuconych", jeśli wierzyć tablicy koło wejścia. Trzeba się zameldować, podać jakieś tam dane i gotowe.Hall był większy, niż myślałam. Schody pięły się w nieskończoność, a pod nimi widziałam drzwi do pokoi, na każdych przybita była tabliczka z numerem.Podeszłam do recepcji.
     - Przepraszam, nazywam się...e...Alison...Smith! Tak...e... chciałabym się tutaj zatrzymać.Recepcjonistka, gruba okularnica o śnieżnobiałej skórze i wielkich oczach spojrzała na mnie zza lady. Myślałam, że odburknie mi coś niemiłego i wywali za drzwi(jak zwykle dzieje się w filmach), ale ona uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, zaskakująco miło: 
    - Złociutka, a co ty tu robisz sama? Nie masz opiekuna? Co się stało z rodzicami? 
    - Zginęli w... napadł ich wściekły Zmiennokształtny...i zamordował na miejscu – kłamałam jak z nut 
    - Oj, przykro mi – zrobiła na moment smutną minę
     – A opiekun, sama jesteś? Skąd przybyłaś złociutka?
     - Z daleka, nie mam opiekuna, nie mam się też gdzie zatrzymać, niedługo kończę siedemnaście lat, do tego czasu chciałabym się tu zatrzymać. 
    - Złociutka, bardzo chciałabym pomóc, ale niestety nie mamy wolnych miejsc. Pokoje i tak są przeładowane, nie przyjmujemy już nikogo, a najstarsza wychowanka ma urodziny za pół roku.
    Co?! I co ja teraz zrobię? Pomyślałam zrozpaczona. 
    - No dobrze, dziękuję. Nic nie szkodzi, znajdę inne miejsce.Wyszłam z budynku.No to jestem skończona! Nie mam się gdzie podziać. Poza tym, słońce niedługo schowa się za horyzontem, a nie będę przecież nocować na ulicy. Miałam jeszcze pieniądze, poszłam więc do baru na obiad. Zjadła najwięcej jak mogłam, pamiętając, że nie wiem, kiedy zjem następny posiłek. Pół godziny potem szłam już uliczką, w kierunku jedynego lasu. Pomyślałam, że skoro nie mam się gdzie zatrzymać, las stanie się mim domem.Szłam około godziny, musiałam iść na drugi koniec. Po drodze wstąpiłam do księgarni, kupiłam trzy książki, serię"Dziewiąty Mag". Zamierzałam je kupić w Eatrheid, ale skoro już tam nie mieszkam, no to kupiłam tu. Będę miała teraz dużo czasu, żeby czytać, słuchać muzyki, może znajdę też jakąś pracę, na jakiś czas. A w lesie, umiałam przecież zbudować jaki taki szałas z gałęzi, przykryłabym kocem, albo weszła do jakiejś jaskini, jeśli jakimś cudem by były. Nie wiedziałam, czego się tu spodziewać, więc rozważałam każdą opcję. Miałam ubrania, pastę, szczoteczkę, na jedzenie wpadałabym do baru. Mogło być całkiem dobrze.Wreszcie dotarłam do skraju puszczy. Drzewa rosły tu bardzo blisko siebie, było ciemno, ciemniej niż w lesie w Eatrheid. Teraz las wydał mi się większy, niż wcześniej. Zupełnie jak ten z moich dawnych snów. Zaczęłam szczękać zębami. Było mi zimno, chociaż ubranie już dawno wyschło, i świeciło słońce. Z lasu nie dochodziły żadne dźwięki, nie było słychać ptaków, zwierząt, szumu drzew...nic. Zrobiłam krok do przodu 
    - Dziecko, stój – wrzasnął ktoś za mną. Podskoczyłam ze strachu. Serce mało nie wyleciało mi z piersi. Odwróciłam się, przykładając dłoń, w nadziei, że serce nie wyskoczy. Za mną stał staruszek, około osiemdziesięcioletni 
    - Nie wchodź tam!! To nie jest miejsce dla kogoś tak ważnego!
     - Tak ważnego? Co pan ma na myśli? 
    - Że jesteś WYZNACZONA!!! A co niby innego?! - Staruszek zaśmiał się, a na jego pooranej zmarszczkami twarzy wyglądało to upiornie. 
    - Do czego wyznaczona!? 
    - To ty nie wiesz? 
    - Nie?! 
    - I ode mnie się tego nie dowiesz. Widocznie nie jesteś gotowa, skoro ci nie powiedzieli.
     - Ale... 
    - Ciiiii....!!!! Słyszysz... Nargle mnie gonią. Muszę uciekać, zanim mnie dopadną i zjedzą. 
    - A pan wie, w ogóle co to są Nargle?
    - No a jak, wielkie krwiorzercze bestie, które aktualnie chcą mnie zjeść, więc nie mogę zwlekać. 
    Starzec odwrócił się i zniknął za najbliższym budynkiem.Nargle?Krwiorzercze bestie? Czytałam Harry'ego Pottera i wiem, że Nargle są małymi, okrągłymi stworzeniami, przypominającymi małe muszki. Posiadają złotawe skrzydła, a ich ciało porastają jasne włoski, i w żadnym wypadku nikogo nie zjadają. O czym ten staruszek gadał? Widocznie starość uderzyła mu do głowy, może naczytał się za dużo o pielgrzymach, chciał awansować na starszego pielgrzyma, albo po prostu nie czytał Harry'ego Pottera. 
    - Chyba tylko ja czytałam Harry'ego Pottera - mruknęłam pod nosemNo nic, zbiera się chyba na deszcz, więc wypadałoby znaleźć jakieś schronienie. Weszłam powoli do lasu. Cisza, jaka tu panowała, przerażała mnie. Zupełnie tak, jak w moim śnie. Nie tym z Aidanem, tylko tym, co jakiś Zmienny chciał mnie zabić. Mam nadzieję, że to nie była zapowiedź tego, co się stanie.Szłam dalej, ledwie widoczną ścieżką. Deszcz tu nie docierał, więc nie zmokłam bardziej. Pod tym względem mi się to podobało. Spojrzałam na niebo. Byłą pełnia. Niedobrze, bardzo niedobrze. Wytężyłam wzrok. Już miałam skręcić, ale zobaczyłam chatkę, starą, zniszczoną, ale może nadawającą się do zamieszkania. Powoli poszłam w jej kierunku. Drzwi potwornie skrzypiały, ale nie wypadły z zawiasów, gdy je otwierałam. Na początek szło dobrze. Postawiłam torbę i walizkę i rozejrzałam się. Budynek był jednopokojowy, ale na podwyższeniu były dwa łóżka bez materacy i kilka krzeseł, połamanych.Na "dole" stał stół i krzesło, o dziwo niezniszczone. Weszłam po drabince na górę, wyjęłam koc i rozłożyłam go na łóżku. Na nim położyłam bagaż i telefon, owinięty w słuchawki. Krzesła zrzuciłam na dół i ułożyłam pok ścianą. W razie czego można z nich rozpalić ognisko. Wzięłam chusteczki i wytarłam krzesło i stół, wtachałam je na górę (nie zamierzałam mieszkać na dole). Było tam dużo miejsca, duże okno wpuszczało światło. Na górze co prawda było mniej miejsca, ale czułam się tam bezpiecznej. Drabinkę zabrałam i położyłam pod ścianą na górze, tak, że nikt nie mógł się do mnie dostać. Z torby wyjęłam kurtkę, zamierzałam się nią w nocy przykryć. Na stole położyłam szczoteczkę do zębów, pastę, szczotkę, kosmetyczkę, lusterko, telefon i książki. Teraz mogłam tylko leżeć. Wzięłam pierwszą cześć kupionych książek, otworzyłam na przypadkowej stronie i zaczęłam czytać:"[...] Nagle przypomniał sobie wieczór, kiedy znalazł Ariel śpiącą w wannie. Teraz żałował, że jej nie obudził i nie kochał się z nią namiętnie przez całą noc.[...]"O Fuujjj!!!!... czy ta książka nie miała być przypadkiem o smokach i elfach-magach? Otworzyłam na pierwszej lepszej stronie, przeczytałam pierwszy lepszy akapit, a tu takie rzeczy. Przypadek? Nie sądzę. Zamknęłam książkę. Nie miałam ochoty na takie sceny. Muzyki też nie miałam ochoty słuchać, nie mogłam wyjść, więc postanowiłam się zdrzemnąć. Ułożyłam się na kocu, przykryłam kurtką i kilka minut później już smacznie spałam.
    ***
    Obudziłam się o świcie, dokładnie o 6.43. W mieście sklepy i bary otwierają się dopiero o 8.00 więc nie mogę jeszcze iść nic zjeść. Ale mam ciastka i sok, pomyślałam. Wyjęłam z torby artykuły i zaczęłam je konsumować. Nie zjadłam wszystkiego, zostawiłam sobie coś na później. Podeszłam do okna, w którym cudem jeszcze były szyby. W lesie panował mrok. Nie miałam latarki, ale pomyślałam, że zanim dojdę do baru, będzie po ósmej. Naciągnęłam kurtkę i wyszłam z chaty. Wzięłam tylko telefon i pieniądze, a poza tym, kto by domyślił się, że w tym opuszczonym budynku ktoś mieszka.Przeszłam kilka kroków i zatrzymałam się. Nie widziałam już starej chatki, ale coś było nie tak. Miałam przeczucie, że ktoś mnie śledzi. Ktoś lub coś. To nic, pomyślałam, tylko moje głupie urojenia.Odwróciłam się i chciałam zrobić krok, ale na mojej drodze coś stało. Coś dużego. Bardzo dużego. Widziałam tylko ciemne futro, zarysowany na tle nieba kształt i jarzące się na złoto oczy. Niewątpliwie był to Zmiennokształtny, zmieniony w wilka, za sprawą pełni. Widziałam wiele zdjęć i obrazów ukazujących ich w tym stanie, ale nigdy nie wiedziałam żadnego tak dużego! Bestia była ode mnie prawie trzy razy większa. Krzyk uwiązł mi w gardle. Nie mogłam się ruszyć, ani wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Stwór poruszył się i wciągnął powietrze. Chyba mnie wywęszył. Spojrzał prosto w moje oczy i ryknął.
    - Ty!! Już nie żyjesz!!! - wycharczał.Jednym skokiem dopadł mnie i chwycił za gardło. Zaczęłam kaszleć, dusić się i szarpać jego rękę, ale był silniejszy ode mnie. Podniósł mnie na wysokość swoich oczu a potem rzucił na ziemię. Poczułam silny ból w biodrze. Nie zdążyłam nawet się podnieść, a on już podniósł mnie i cisnął na drzewa. Poleciałam, trochę dalej. Teraz do biodra doszło jeszcze ramię i głowa. Spojrzałam na ścieżkę. Stwór stanął na czterech łapach. Zaczęłam czołgać się w tył, nie spuszczając z niego wzroku. Ruszył za mną i ani się obejrzałam, jak rzucił mi się do gardła.
    Zamknęłam oczy przygotowałam się na potworny ból i śmierć, ale nic takiego nie poczułam. Uchyliłam powieki. Potwór leżał na ziemi, a obok niego ten staruszek, którego spotkałam wczoraj przed lasem. Co on tu do cholery robił?! Chyba życie było mu nie miłe. 
    - Z drogi! - Wrzasnął Zmienny – Albo ciebie też zabiję!
     - Spróbuj – powiedział spokojnie staruszek i odrzucił laskę. Nagle jego ciało zaczęło się trząść, falować, nagle zrobił się większy, jego płaszcz spadł na ziemię, z jego pleców wyrosły śnieżnobiałe skrzydła i ani się nie obejrzałam, stał przede mną chłopak, mniej więcej w moim wieku. Do tego wszystkiego był Akaname! Puścił do mnie oczko i rzucił się na bestię. Zaczęła się potworna walka, potwór chciał się do mnie dostać, ale nie byłam w stanie się ruszyć. Chłopak wyjął nóż i dźgnął Zmiennego w ramię. Chciał trafić w serce, ale nie było to proste. Stwór dał za wygraną, spojrzał na mnie i ryknął:
     - Jeszcze cię dopadnę! - i zniknął za drzewami.Chłopak jednym zwinnym ruchem podniósł się z ziemi i powoli do mnie podszedł. 
    - Hej, jak się czujesz? - zapytał z troską. Był ode mnie wyższy, ubrany w T-Shirt i dżinsy, miał niebieskie oczy i kasztanowo złote włosy. I był baardzo, baardzo przystoiny. Prawie jak Aidan. 
    - Chyba dobrze...kim jesteś? A może raczej czym? 
    - Przecież wiesz. Jestem taki jak ty. No, może do pewnego stopnia.
     - Jak to zrobiłeś, byłeś staruszkiem a teraz jesteś młodym chłopakiem? 
    - To się nazywa magia
    - No co ty – zakpiłam. Spojrzałam na niego spod przymrużonych powiek. Nie wiedziałam, co myśleć. Z jednej strony uratował mi życie, ale go nie znałam. Nie miałam pewności, że nie zrobi mi krzywdy. Chociaż, gdyby chciał, już bym nie żyła.
     - Okej... e...jak się nazywasz? 
    - Alison...Smith.
    - A mi się wydaje, że kłamiesz. 
    - A mi się wydaje, że nic ci do tego
     - Nazywasz się Annabelle Whithmoore, mieszkasz w Eartheid, nie masz rodzeństwa, twoi rodzice są, według ciebie, zboczeni, przyjaciółka Samara także. Masz kolegę, Aidana, w którym jesteś zakochana, ze wzajemnością, niedawno poznałaś Alexis, i jej chłopaka, Luke'a. Ethan jest bratem Aidana i chłopakiem Samary, która miała wypadek, ale wszyscy cię co do niego okłamali, więc uciekłaś pociągiem do naszego miasteczka, ale że nie mogłaś dostać się do sierocińca, przyszłaś do lasu. I napadł na ciebie Zmienny, ale cię nie zabił, bo cię uratowałem. Nie ma za co – uśmiechnął się od ucha do ucha, dumny z siebie - I dla twojej wiadomości, czytałem Harry'ego.  
    Gapiłam się na niego z rozdziawionymi ustami. Skąd on do licha to wiedział? Czytał w myślach, czy jak?
     - Skąd to wszystko wiesz? - zapytałam 
    - Mam dobrego przyjaciela, który obserwował cię, na moje polecenie i zdawał mi raporty. Jestem twoim opiekunem, a także przyjacielem. 
    - Nie wiedziałam, że się przyjaźnimy – mruknęłam z sarkazmem 
    - No to już wiesz. Poza tym to oficjalna wersja, prywatnie jestem twoim strażnikiem. 
    - Strażnikiem? A po jakie licho mi strażnik?
     - Dowiesz się. A teraz chodźmy do miasta, zdaje mi się, że szłaś do baru na śniadanie. Zjemy je razem.