piątek, 25 kwietnia 2014

Rozdział XI

Gdy tylko weszłam do domu, zaczęłam płakać. Nie mogłam tego powstrzymać, łzy poleciały same. Rzuciłam buty i pobiegłam na górę, do swojego pokoju. Szybko zdjęłam sukienkę i padłam na łóżko. Płakałam dobre dziesięć minut, ale potem uświadomiłam sobie, że to nic nie da. Nie pomogę Sami użalając się nad sobą. W ogóle nie mogę jej pomóc. Nawet nie wiem, co się stało. Wszystko przez to, że ukrywają coś przede mną. Wszyscy, rodzice, Samara, Aidan, wszyscy wiedzą, tylko nie ja. Aidan...ciekawe, czy już wytrzeźwiał. Był nieprzytomny, jak ostatni raz go widziałam. Nie wiedział o Sami, ale pewnie Ethan go powiadomił. Przynajmniej tak myślę. Znów pomyślałam o mojej biednej Samci, o tym, jak bliska jest śmierci. Znów zachciało mi się płakać, ale jakoś się powstrzymałam. Nie chciałam, żeby smutek ogarnął mnie do końca, zawsze jest przecież nadzieja, że będzie dobrze.
Rodzice pewnie niedługo przyjadą. Mama wiedziała, że wychodzę z Alex, ale nie rozmawiałam z nią, więc będzie chciała wiedzieć, co się stało. Nie byłam chyba jeszcze gotowa, żeby z kimkolwiek rozmawiać. A zwłaszcza o Sami. Założyłam bluzę, spodnie od dresu i poszłam do łazienki. Od płaczu cały makijaż się rozmazał i wyglądałam teraz jak zombie. Wzięłam butelkę z płynem do demakijażu, waciki i wytarłam oczy. Gdy byłam na schodach, usłyszałam, że na dole otwierają się drzwi. Zeszłam powoli po schodach, trzymając się kurczowo poręczy. W hallu zastałam oczywiście mamę i tatę
- Och Annie – powiedziała mama, gdy tylko zobaczyła moje opuchnięte oczy – Tak mi przykro, naprawdę. Dowiedziałam się dopiero, jak wychodziliśmy. Co się dokładnie stało?
- Też chciałabym wiedzieć. Sami jest chora i tyle. Więcej się nie dowiedziałam.
- Ty nie wiesz, co się dzieje z Samarą? - zdziwił się tata
- Nie mam nastroju na żarty, tato. Na serio nie wiem, co się stało, nikt niczego mi nie mówi, nawet wy. Wszyscy macie jakieś durne tajemnice, nie wiem, dlaczego nie chcecie mi powiedzieć, co się dzieje, ale jak nie to nie. Nie będę się was prosić.
Mama spojrzała znacząco na tatę, ale widząc, że jestem bliska płaczu nic nie powiedziała, tylko mnie przytuliła. Wcisnęłam twarz w jej włosy, szlochając.
- Annie, już dobrze, aby im się tylko nie pogorszyło. Nieszczęścia chodzą parami. Ale nie rozpamiętujmy tego, co było. Trzeba wierzyć, że będzie dobrze. Może zadzwonimy...
- Jak to „im”. To kto oprócz Sami zachorował?
- To ty nic nie wiesz? - Mama była w szoku – Ktoś otruł Aidana. Wszyscy myśleli, że się upił, ale gdy zaczęli go budzić, nie dawał znaku życia. Zawieźli do do szpitala, w ostatniej chwili udało się go obudzić. Kilka minut zwłoki i by nie przeżył.
- Co?!?!?!?! Dlaczego nikt mi nie pow.... nieważne, jak się czuje?
- Nie wiem, ale mogę zadzwonić do jego wuja..
- Muszę go zobaczyć. I Sami też. Jadę do szpitala.
- Kochanie, nie wpuszczą cię. Jest za późno na odwiedziny, poza tym pewnie jeszcze ich badają.
- Nic mnie nie obchodzi. Muszę ich zobaczyć. Muszę, muszę powiedzieć im...muszę...muszę jechać...
- Ale Annie, ty ledwo stoisz na nogach. Proszę, dla własnego dobra idź, połóż się spać.
- Myślisz, że po tym zasnę. Nawet nie mam zamiaru...
- Nie będę z tobą dyskutować. Do łóżka, już. Jak chcesz, mogę dać ci coś na sen jeśli już tak bardzo tego potrzebujesz.
- Nie wiem... zawsze mówiłaś, żeby brać takie proszki tylko w ostateczności. Ale z drugiej strony sama nie zasnę..
- No to załatwione. Idź na górę, zaraz Ci je przyniosę.
- Dobra...już idę... - poczłapałam na górę. Nie wiedziałam już, co myśleć. Byłam zła na siebie, że nie poszłam do Aidana, gdy widziałam, jak leżał. Gdybym była dobrą przyjaciółką, obudziłabym go. Ale widać nie jestem. Może wtedy byłoby lepiej... Nie, nie mogłam się winić za to, że nic nie wiedziałam. I znów wróciłam do punktu wyjścia, do tej wielkiej tajemnicy. Wszystko przez nią. Muszę się wreszcie dowiedzieć, o co chodzi. Nie uda mi się tego wycisnąć z nich dobrowolnie, ale gdybym ich śledziła, dowiedziałabym się z pewnością więcej, niż wiem teraz. Ale nie wypada chyba śledzić własnych przyjaciół, prawda?
Zdjęłam bluzę i weszłam pod kołdrę. Zaczęłam dygotać i szczękać zębami, miałam wrażenie, że głowa zaraz mi pęknie, od natłoku myśli. Chwilę później przyszła mama, trzymając w ręce fiolkę z tabletkami i szklankę z wodą.
- Jak tam? - zapytała, uśmiechając się lekko – Po tym poczujesz się lepiej i szybko zaśniesz. Proszę – powiedziała, podając mi wodę i tabletkę.
Łyknęłam, popijając. Oddałam mamie szklankę i położyłam się. Kołdrę podciągnęłam pod samą brodę i zamknęłam oczy.
- Annie, wiesz, że wszystko będzie dobrze. Sami i Aidan dojdą do siebie i wszystko się ułoży.
- Taak – wybąkałam sennie
- Widzę, że tabletki już zaczynają działać. Dobranoc kochanie – pochyliła się nade mną i pocałowała w czoło – Jutro zobaczysz się z przyjaciółmi. Śpij dobrze.
- Mhm... - nie dosłyszałam nawet, co mama odpowiedziała. Odpłynęłam w mgnieniu oka.

***

Obudziłam się ze świadomością, że spałam długo i długo nie zmieniałam pozycji. Gdy chciałam się ruszyć, poczułam, jak łapią mnie kurcze w szyi i nogach. Odczekałam chwilę i powoli wstałam z łóżka. Przez jakiś czas nie docierało do mnie nic z zewnątrz, ale gdy na dobre się rozbudziłam i rozprostowałam, usłyszałam jakieś głosy. Na dole ktoś rozmawiał. Spojrzałam na zegarek. 10.25. Tak późno? Myślałam, że dopiero jest ranek. Uchyliłam powoli drzwi i na palcach zeszłam po schodach. W kuchni mama rozmawiała z panią Crosschess. Podeszłam cichutko do drzwi i oparłam się ramieniem o ścianę.
- Ale jak się czuje, co się stało? - zapytała mama
- Jest stan jest teraz stabilny, ale noc była ciężka. Lekarze myśleli, że jest już za późno. Ocknęła się kilka minut po siódmej i pierwsze, co powiedziała, to: „Chcę zobaczyć Annie”. Więc przyjechałam po nią, oczywiście jeśli się zgodzisz. Za pięć minut zaczyna się czas odwiedzin, a lekarze powiedzieli, że Annie może przyjechać, ale nie na długo.
Sama dokładnie nie wiem, Ethan powiedział mi tylko tyle, że poszli na spacer na koniec parku, do altanki, ale nie zdążyli dojść do końca, bo napadła ich postać w ciemnej szacie, trochę przypominająca pielgrzyma*.
Zagroził, że ich zabije, jeśli nie wydadzą mu jakiejś dziewczyny, Ethan nie powiedział mi o kogo chodziło, ale gdy odmówili, dźgnął Sami sztyletem. Był zatruty. Nie zdążył zrobić nic więcej bo spostrzegł ogrodnika. Po prostu uciekł. Ale zranił moją córkę, i nie ujdzie mu to na sucho. Dopadniemy go.
- Ale kto to mógł być? Czyżby wypuścili z Compton jakiegoś przestępce?
- O ile mi wiadomo ktoś uciekł kilka dni temu, ale nie był to jakiś wielki zabójca, jakiś złodziej. Nie sądzę, żeby to on zaatakował Samarę.
- Boję się o Annie. Wczoraj była załamana tym, że wszyscy coś przed nią ukrywają.
- Chodzi o...?
- Tak, zaczyna coś podejrzewać. Musimy jej powiedzieć, ale jeszcze nie teraz. Gdy przyjdzie odpowiedni moment, dowie się wszystkiego. Chciałam ją trzymać od tego jak najdalej, ale teraz widzę, że ona musi wiedzieć. Tyle że nie jest gotowa. Jest jeszcze taka młoda... Nie wiem już co począć. Jest bardzo bystra, od samego początku zaczęła coś podejrzewać i jest coraz gorzej.
- Spokojnie. Może myślisz, że jeszcze nie dorosła do tego, ale widzę, jak zmieniła się przez... cóż, nawet przez ostatni miesiąc. Jest doroślejsza, odważniejsza, myślę, że jest gotowa. Kiedy zamierzacie jej wszystko wyjawić?
- Chyba w dniu urodzin. Uznaliśmy, że będzie to najlepszy moment. I dla niej i dla nas. Przecież ona ma dopiero szesnaście lat, jest tak młoda...
- Już dobrze, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz. Annie jest zdrowa, silna i ma kochających ją rodziców. Nie może być inaczej, przecież...
Nie dosłyszałam reszty zdania, bo przerwał tata, który znikąd pojawił się za moimi plecami.
- Ładnie to tak podsłuchiwać?
Wyrżnęłam o wiszącą półkę, a wazon, który na niej stał o mało co nie spadł. Potarłam głowę.
- A ładnie to tak straszyć? Mało co się nie zabiłam o tą półkę. Nie myślałam, że półki mogą być tak niebezpieczne.
- Trzeba było tu nie sterczeć.
- Annie, wstałaś już – z kuchni wyszła mama – miałam iść cię budzić. Pani Crosschess chce zawieźć cię do szpitala, Samara chciała cię zobaczyć.
- Oczywiście, jadę. Tylko pójdę na górę się przebrać, będę tutaj za dziesięć minut.
- Dobrze, poczekam, nie spiesz się...
Nie dosłyszałam tego, bo pognałam już na piętro. Najpierw wpadłam do pokoju, ubrałam się w koszulę i dżinsy, potem poszłam do łazienki, uczesałam się i umyłam zęby. Na dole byłam przed czasem.
- Możemy już jechać – powiedziałam. Spieszyło mi się, by zobaczyć Sami i Aidana.
- Wyszłyśmy z domu. Pani Crosschess zawsze była rozgadana, bardzo lubiłam z nią żartować, ale teraz milczała jak zaklęta. Ale sytuacja była poważna i nikt nie śmiał żartować.
W samochodzie jak zwykle pięknie pachniało, lubiłam odświeżacz powietrza, który zamontował tata Sami. Był to zapach świeżego powietrza, szyszek, żywicy, czegoś, co kochałam i bardzo ceniłam. Lasu. Mojego ukochanego domu. Samara też go uwielbiała. Miałyśmy bardzo podobne gusty i te same upodobania. Musze ją jak najszybciej zobaczyć.
Samochód jechał dość szybko, ale jak dla mnie, za wolno. Paliłam się do zobaczenia przyjaciół najbardziej na świecie. Gdy tylko samochód stanął, wyplątałam się z pasów bezpieczeństwa i wysiadłam. Pani Crosschess zawołała:
- Annie, poczekaj, nie wiesz, gdzie jest Sami, nie trafisz sama. Proszę, poczekaj na mnie.
- Niechętnie zwolniłam. Nie chciałam na nią czekać, teraz liczyli się tylko Sami i Aidan, ale nie miałam wyjścia. Mama Sami miała rację, szpital był duży, nie znalazłabym ich sama. Moja przyjaciółka leżała na 2 piętrze w pokoju 303. Był to pokój z tylko jednym łóżkiem. Stało przy oknie, z którego rozciągał się widok na las. Odetchnęłam z ulgą, gdy ją zobaczyłam, uśmiechającą się do Ethana. Nabrała trochę kolorów i nie była już tak niezdrowo spocona.
- Annie, kochana – pisnęła Sami, chcąc wyjść z łóżka. Ale w porę ją powstrzymałam, jednocześnie się do niej przytulając.
- Samciu, tak bardzo się martwiłam. Błagam, nie rób mi tego więcej.
- Obiecuję, kochanie, obiecuję. Tak się cieszę, że tu jesteś. Tak bardzo się cieszę.
- Jestem przy tobie.
- Spojrzałam na Ethana. Nadal był w smokingu, ale zdjął marynarkę. Chyba od wczoraj nie był w domu.
- Zostaniesz ze mną?
- Muszę iść do Aidana.
- Dowiedziałam się dopiero rano. Przykro mi, że go to spotkało.
- Przyjdę nidługo, a wtedy szczegółowo masz mi opowiedzieć, co się tak właściwie stało.
- Tak – Sami spojrzała na ścianę. Wiedziałam, że to zrobi. Przecież to ich tajemnica, nie może mi powiedzieć. Byłam tylko ciekawa, czy jej wersja będzie taka sama jak Ethana. Jeśli nie, będę miała pewność, że naprawdę mnie okłamują.
- Aidan był piętro wyżej. Jego pokój nie był jedno, a dwu łóżkowy, ale na szczęście drugie było wolne. Byliśmy sami. Gdy zatrzasnęłam drzwi, Aidan otworzył oczy.
- Annie, tak mi...
- Ciiii, wiem – podeszłam do łóżka i przycisnęłam mu palec do ust - To nie twoja wina. Nie mogłeś tego przeidzieć.
- Ale nie musiałem pić. Zazwyczaj nie piję wcale, ale teraz, chciałem się trochę wyluzować... a wyszło jak wyszło.
- Wszystko rozumiem. Spokojnie. Musisz odpoczywać – przerwałam na chwilę i odetchnęłam – Wiesz, kto cię otruł?
- Słyszałem, że ochrona wyprowadziła z zamku jakiegoś podejrzanego typa, w ciemnej pelerynie z kapturem, wyglądającym jak...
- ...pielgrzym?
- Nie, raczej jakiś myśliwy. Mój stary sąsiad był łowcą, też nosił takie peleryny. Ale pielgrzym...dlaczego takie określenie?
- Nie wiem, Sami to wymyśliła...a propos, wiesz o niej?
- Tak, Ethan był u mnie dzisiaj.
- Biedny, musi biegać od ciebie do Sami...
- Był tylko raz, zobaczyć, czy mój stan się nie pogorszył. Bardziej woli spędzać czas z twoją przyjaciółką, niż ze mną.
- Wiesz, że to nie jest prawda...
- Nieważne. A u ciebie wszystko w porządku?
- Poza tym, że prawie wczoraj prawie umarłam ze strachu jak dowiedziałam się o tobie i o Sami, a dzisiaj prawie zabiła mnie wisząca półka – wszystko okej.
Aidan uśmiechnął się.
- Czyli jak widzę, nic nowego.
- Bardzo śmieszne – wydęłam wargi – Jeszcze do ciebie przyjdę, ale obiecałam Sami, że zraz do niej wrócę, więc...
- Dobra, leć. Tylko... mam jeszcze jedną prośbę.
- Mhm?
- Mogę...mogę się do ciebie przytulić?
- No dobra...- spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Podeszłam do Aidana z drugiej strony, gdzie nie było żadnych rurek ani pikających urządzeń i pochyliłam się. Aidan objął mnie jedną ręką. Wyglądało to chyba dziwnie, ale co tam. Aidan pięknie pachniał, tylko to się liczło.
- Muszę iść. Wróćę. Obiecuję.
- Nigdzie się stąd nie ruszę.
- Przecież wiem.
Wyszłam z sali i oparłam się o ścianę. Trzęsły mi się nogi.Właśnie przytuliłam Aidana!!! Dopiero teraz do mnie dotarło. Poczułam gorąco na policzkach. Nadal dygocząc, zeszłam do sali Sami.
- Co się stało? Wyglądasz jak pomidor – powiedziała Sami, pijąc wodę
- Nic takiego...właśnie przytuliłam Aidana
- To nic takiego? No jak...
- Ciszej. Nie musisz tak piszczeć. A poza tym nie będziemy rozmawiać o mnie, tylko o tobie.
- Dobra – przyjaciółka niechętnie przyznała mi rację – Więc...
- Wiec...chcę wiedzieć, co się tam do cholery stało.
- Poszliśmy z Ethanem na spacer. Chcieliśmy iść do takiej pięknej altanki, posiedzieć i porozmawiać. Ale nawet jej nie zobaczyłam, bo drogę zastąpiła nam ciemna postać. To był mężczyzna, chciał...chciał abyśmy...
- Abyście co?
- Chciał pieniędzy i biżuterii. Powiedzieliśmy, że nic nie mamy, ale on nie uwierzył, tylko rzucił się na nas. Stałam przed Ethanem, więc dźgnął mnie sztyletem. Bolało strasznie, był jakiś zatruty, a potem...a potem urwał mi się film. Pamiętam jeszcze, ale jakby przez mgłę, że Ethan niósł mnie na górę po schodach, i pamiętam ciebie, jak do mnie biegłaś. A potem pustka.
- Aż chciało mi się płakać. Ale nie z powodu opowieści Sami. Miałam teraz dowód, że mnie okłamują. Mama Sami powiedziała, że według Ethana mężczyzna pytał o jakąś dziewczynę, a Samara twierdziła, że zażądał pieniędzy. Żeby Sami nie zauważyła, odwróciłam się w stronę drzwi.
- Annie, co ci jest?
- Nic, źle się poczułam. Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Niedługo wrócę.
-No to będę czekać.
- Wybiegłam z sali, jakby mnie ktoś gonił. Teraz chciałam być sama, sama ze swoimi myślami.



* - myśl zaczerpnięta od Asikeo(Samary :D). Dziękuję kochana za te wszystkie fazy i głupawki dotyczące pielgrzyma. Kochamm :*

piątek, 11 kwietnia 2014

Rozdział X

- Dzień dobry, widział ktoś Samarę? - zapytałam państwa Collinsów, którzy rozmawiali właśnie w parku.
- Niestety nie - odpowiedziała pani Melissa - Dzisiaj bardzo mało ją widywałam, tylko kilka razy. Ale cóż, dzisiejsze nastolatki trudno zrozumieć.
- Tak, zgadzam się - odparłam. Sama siebie czasem nie ogarniałam. Tak jak nie ogarniałam pielgrzyma. Boże, Sami naprawdę musiała tak napisać?! Nie było lepszego określenia dla gościa w ciemnej pelerynie? Dla mnie to byłby raczej zamaskowany gwałciciel, co zaczepia dzieciaki w lesie i sprzedaje im Marsjanki. To było w książce Sami. Tak, pisze książkę. Na razie idzie jej dobrze, ale ten pielgrzym... nie za dobre to chyba określenie. Ale to jej książka. Pisze co chce.
Rozejrzałam się po ogrodzie. Był przepiękny, szczególnie teraz, gdy oświetlały go tylko światełka na drzewach i latarnie.Ethana też nie było. Wolałam nawet nie próbować myśleć o tym, co podsuwała mi wyobraźnia. Nie dopuszczałam tego do siebie, bo bałam się sama siebie. A raczej moich fantazji. Ale Sami i Ethan razem zniknęli a ja jestem osobą, która z każdą sytuacją ma skojarzenia. I nic na to nie poradzę. Więc, ogród jest piękny i wielki, i do tego ma bardzo wiele zakamarków, altanek, można się gdzieś zaszyć, żeby pobyć sam na sam...
 Na jego środku stała wielka fontanna, a wokół niej ławeczki do siedzenia. A za nią był ogród różany. Nazywam go tak, bo w tej części parku rosną tylko róże. Oczywiście jest tam pięknie, ale co za dużo to nie zdrowo. Ogrodnicy chyba sadzili je po pijaku, i zamiast jednej widzieli cztery. Ale wracając do Sami, nigdzie nie mogłam jej znaleźć.
Nie, nie Sami. Boże, o czym ja myślę. Moja Samcia taka nie jest. Może  Ethan jest fajny, ale nie dała by mu na pierwszej randce, no bez przesady...
Po piętnastu minutach bezcelowego łażenia po parku i szukania zakochańców zrezygnowana poszłam do pałacu. Aidan wypił chyba za dużo alkoholu, bo razem z Lukiem spali na kanapie, przytuleni niczym nierozłączni zakochani. Alex siedziała przy stole i wcinała ciasto, gdy mnie zobaczyła, kiwnęła ręką. Podeszłam i usiadłam na najbliższym niej krześle.
 - Widziałaś Sami? - zapytała
- Nie, właśnie ich szukałam. W pałacu ich nie ma, nie przeszukałam całego parku, ale tu najbliżej ich nie ma - spojrzałam na Aidana - Zostawiłam go tylko na dwadzieścia minut i proszę. Jak dzieci.
 - Luke pije na każdej imprezie, na szczęście potem śpi. Raz, gdy się napił, wydawało mu się, że leci samolotem. Wziął mnie na barana i zaczął latać po sali. Ludzie gapili się na nas jak na wariatów. Ale i tak go kocham.
- Ile się znacie?
- Znamy się już 10 lat, ale chodzimy ze sobą od 2. Jego rodzice są przyjaciółmi rodziny. Jest starszy, ale nikomu to nie przeszkadza. Jest OK.
- Mhm... - pokiwałam głową - Fajnie. Ja Aidana znam około miesiąca, ale już nie wyobrażam sobie jak było, gdy go nie znałam. Jest naprawdę fajny i miły. I ma poczucie humoru. Lubię go.
- Lubisz, czy może coś więcej? - zapytała, kręcąc brwiami
- Co piłaś?
- Trochę likieru waniliowego.
- Chyba trochę za dużo.
- No weź, na serio pytam. Widziałam, jak na niego patrzysz. Nie jak na przyjaciela. Podoba ci się.
- Nie mam czasu o tym myśleć, muszę znaleźć Sami i...
Nie zdążyłam dokończyć, bo właśnie pojawiła się moja przyjaciółka, u boku Ethana. Podtrzymywał ja w pasie, a ona trzymała mu rękę na ramieniu. Była blada i spocona. Zorientowałam się, że gdyby Ethan jej nie trzymał, upadłaby. Czym prędzej do niej podbiegłam.
- Sami, co się dzieje? Gdzie byłaś? Co się stało? Dlaczego nic nie mówisz?
- Za...zanieście mnie d..d..doo.. pok..kkoju - wyszeptała. Sprawiała wrażenie, jakby każde słowo sprawiało jej ból.
- Annie, pomóż mi - powiedział Ethan - Złap ją za drugą rękę
Zarzuciłam sobie Sami na ramię i zaniosłam ją na górę z Ethanem. W pokoju położyliśmy ją na łóżku. Sapnęła, gdy Ethan dotknął jej ramienia. W tamtym miejscu widniała czarna plama, wydawało mi się, że nawet się rusza.
 - Ann, idz po jej mamę. Tylko szybko! Nie wiem, ile czasu jej zostało!
- Ale co to jest, co się dzieje?
-Biegnij!!!
Wybiegłam z pokoju. " Nie wiem, ile czasu jej zostało"? Co to miało być? Przecież, nie, Sami nie może umrzeć, muszę jak najszybciej znaleźć jej matkę. Zbiegłam po schodach, a na ostatnim stopniu zderzyłam się z Alexis.
- Znajdz panią Crosschess. Szybko!
- Annie, co się stało?
- Nie mam czasu. Muszę znaleźć jej mamę, muszę znaleźć jej mamę, muszę...
Powtarzałam to jak mantrę. Od tego, jak szybko znajdę panią Crosschess, zależy życie Sami.
W końcu dostrzegłam ją, rozmawiała z gośćmi koło podium. Zdjęłam buty i cisnęłam je w kąt pokoju. Wreszcie mogłam szybko biegać!!!
- Pani Crosschess - wydyszałam - Samara jest na górze, zniknęła a potem Ethan ją przyniósł i była ledwo żywa, i ma taką czarną ranę na ramieniu, jest na górze, musi pani tam iść, proszę, szybko - paplałam trzy po trzy. Nie mogłam złapać oddechu, starałam się powiedzieć to jak najlepiej, ale mi nie wyszło.
Pani Crosschess wytrzeszczyła na mnie oczy i pobiegła za mną na górę. Gdy weszłyśmy do pokoju, Ethan zrobił zimny okład z chusteczki i położył go na czole Sami. Wyglądała gorzej, niż kilka minut temu. Jakby życie powoli uchodziło z niej przez czarną ranę na ramieniu.
- Dziękuję Annie, jesteś naprawdę dobrą przyjaciółką, ale teraz musisz wyjść - powiedziała mama Samary, kładąc mi ręce na ramionach.
Ale... - zaczęłam protestować, ale odezwał się Ethan.
- Ann, nie możesz tego oglądać. to będzie dla ciebie zbyt bolesne, widzieć Sami w takim stanie... proszę, jeśli chcesz jej pomóc, wyjdź.
Odwróciłam się napięcie i wyszłam z pokoju, trzaskając drzwiami. Jak mogli mnie stamtąd wyprosić? Sami jest moją najlepszą przyjaciółką odkąd pamiętam. Nie mogę jej tak zostawić.
Usiadłam na schodach i ukryłam głowę w dłoniach. Sami musi przeżyć, musi dać radę. Nie umrze, nie zrobi mi tego! Nie pozwolę na to!
W takiej pozycji kilka minut później zastała mnie Alex
- Annie, powiesz mi, co się dzieje? Znalazłaś Sami?
- Tak, przyszli z Ethanem, ale Sam jest ranna. Nie wiem, co się stało jej matka i Et wyprosili mnie z pokoju. Nie mogę w to uwierzyć.
- Cóż, jeśli tak, no to musisz uwierzyć, że Sami będzie walczyć i się nie podda. Wiara czyni cuda. Choć, nic tu po nas. I tak jest już późno, za kilkanaście minut goście zaczną się rozjeżdżać. Odwiozę cię
- Nie ruszam się stąd.
- Annie, to nie ma sensu. Jeśli coś się wydarzy, napewno dowiesz się pierwsza,
- Akurat - syknęłam - Od dłuższego czasu nikt mi nic nie mówi. Wszyscy zachowują się dziwnie, ale ja oczywiście nic nie wiem.
- Chyba nie jest aż tak źle. Chodź, musisz się wyspać. Jestem pewna, że jutro się wszystkiego dowiesz.
- Skoro nalegasz. Powiem rodzicom, że jadę z tobą. Pójdę jeszcze po buty zostawiłam je na dole.
- Będę czekać w samochodzie.
Gdy szłam, zobaczyłam, że Aidan i Luke nadal śpią w takich samych pozycjach, w jakich ich poprzednio widziałam. Nie do wiary, pomyślałam. O niczym nie wiedzą, mają wszystko gdzieś.
Nie chciałam zostawiać Sami, ale Alexis miała rację. Czekanie tu nic by nie dało, i tak bym się niczego nie dowiedziała. Musiałam się przespać, a jutro się wszystkiego dowiedzieć. Sami przeżyje. Musi.

cdn...

piątek, 4 kwietnia 2014

Rozdział IX

Ten rozdział dedykuję Asi, mojej kochanej, która teraz jest chora, ale do wycieczki wyzdrowieje(musi, inaczej zabiję :P). Zdrowiej słonko :* Dedykuję go także moim wiernym fankom( czyt. Sylwia i Justyna :D), które nie mogły się doczekać i cały czas mnie nękały, bym go napisała. Buziak dla moich kochanych :*


- Wydaje mi się, czy Annie już wstała? - zapytała cicho mama
- Tak, wstałam. Też mnie to dziwi, ale chyba dlatego, że dzisiaj urodzinki Sami, denerwuję się tak samo jak ona. Nigdy nie byłam na takim balu, nie wiem, czego się tam spodziewać. Boże, dostałam słowotoku...
Zamilkłam, bo złapał mnie kaszel. Za szybko oddychałam i powietrze nierówno wpadało do płuc.
Mama zaczęła się śmiać.
- A pomyśl, co będziesz przeżywać na swoim balu. To dopiero będzie.
- Jeszcze o tym nie myślę. A co na śniadanie?
- Co chcesz. Mogą być tosty, jajecznica, płatki z mlekiem. Chyba że tata wyjadł wczoraj całą paczkę...
Spojrzała spod rzęs na tatę, który właśnie przeżuwał kanapkę. Próbował coś powiedzieć, ale nic nie zrozumiałyśmy. Ponownie odezwał się dopiero, gdy połknął.
- ...nic nie zjadłem...zostało jeszcze dużo płatków. Ale zawsze jest na mnie, jakby było inaczej... - powiedział, kończąc kanapkę
- Nikt cię o nic nie oskarża - odparła mama. Podeszła do niego i pocałowała w czoło. A potem usiadła na kolanach i po prostu zaczęli się całować.
Jęknęłam zdegustowana. Znów się zaczyna, pomyślałam. Dlaczego ja muszę przez to przechodzić?
- Powiedzcie mi, jak skończycie, to pójdę po sok i będę mogła go pić, spokojnie na was patrząc - zakomunikowałam.
- Oj już się tak nie pusz. Tylko się pocałowaliśmy. Jesteśmy u siebie i możemy robić co chcemy.
- Ale nie przy mnie, błagam.
- A co ci... - zaczął tata, ale mu przerwałam
- Dobra. Nie chcę znać szczegółów, zostawmy ten temat. Zjem sobie tosty i pójdę do siebie. A wtedy róbcie sobie co chcecie, w swoim domu. Okey?
- Dobra, dobra. Z szynką, czy z samym serem? - zapytała mama
- Z serem. Tylko
Jadłam tosty powoli, dokładnie przeżuwając każdy kęs. Popiłam to sporą ilością soku. Był zimny, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo. Lubiłam zimne napoje. I chciałam porządnie się najeść, nie wiedziałam, co będzie na balu Sami. Więc się przygotowałam. A dokładnie swój żołądek.
Na górę pobiegłam w podskokach. Byłam tak podekscytowana balem, że mogłabym śpiewać. Albo lepiej nie, swoim fałszowaniem wystraszyłabym zwierzątka w lesie. Byłam po prostu w dobrym humorze. Dzisiaj jest ważny dzień Samary. A jeśli ona miała ważny dzień, to ja też. I spotkam się z Aidanem. To też działało na mnie jak narkotyk. I jeszcze ten bal. Wiedziałam, że będzie przełomowy, w życiu Sami i nie tylko. A do tego był przygotowaniem do mojego balu.
Postanowiłam wcześniej, że uczeszę się w koka, ale Sami od razu zaczęła piszczeć, że powinnam zakręcić włosy. Poszłam więc do łazienki sprawdzić, czy jest tak lokówka mamy. Na szczęście była. Postanowiłam zrobić to dopiero po włożeniu sukni. Miałam jeszcze 45 minut do przyjazdu Aidana, ale wolałam przygotować się wcześniej, niż potem spieszyć i czegoś zapomnieć.
Niepokoiła mnie tylko jedna sprawa. Moje buty. A dokładnie dziesięciocentymetrowe obcasy. Nigdy nie chodziłam w takich butach, więc wczoraj wieczorem je założyłam, tak na próbę. Zrobiłam dwa kroki i prawie się przewróciłam. Potem szło mi trochę lepiej, stawiałam małe kroki i starałam się jak najbardziej odchylać do tyłu. Ale nie szłam po schodach, nie wiedziałam też jaka podłoga będzie na sali wynajętej przez rodziców Samary. Jeszcze tego mi brakowało, żebym przewróciła się przy całej sali gości.
Mój pokój, jak zwykle nie posprzątany był dzisiaj w jeszcze gorszym stanie. Zazwyczaj ścieliłam łóżko, a teraz jakoś wyleciało mi to z głowy. Kołdra dosłownie stała na łóżku, a poduszki były zmięte i wciśnięte w oparcie nad głową. Ale nie zaprzątałam sobie tym głowy. Wzięłam z szafki czystą bieliznę i poszłam do łazienki wziąć prysznic i się przebrać. Ciepła woda dobrze mi zrobiła, rozluźniła mięśnie. Ale musiałam wreszcie wyjść, nie mogłam tam siedzieć w nieskończoność.  Nie miałam zamiaru suszyć włosów, przecież miałam robić loki. Założyłam ubrania i wyszłam. Na schodach stała mama.
- Pomóc ci w czymś, skarbie? - zapytała
- Nie, dam radę. Dzięki.
- Na pewno. Nigdy nie zakładałaś sukienki, ani nie malowałaś się na taką uroczystość. Mam w tym większe doświadczenie. Poza tym i tak muszę zrobić ci pamiątkowe zdjęcie.
- A niby po co?
- Mówię, że pamiątkowe. W końcu pierwszy raz zobaczę cię w sukience, więc pomyślałam, że muszę uwiecznić jakoś tą chwilę.
- Tu się popukaj - powiedziałam, pukając się palcem w czoło - Ale chyba możesz pomóc mi w włożeniu sukni i makijarzu. Masz rację, kompletnie nie wiem, jak mam się umalować na taką okazję.
- No pewnie. Bo kiedy ja nie mam racji - mama zaśmiała się - Choć, najpierw włożysz suknię, a dopiero potem zrobię ci loki i makijaż, bo się rozmarze.
Poszłyśmy do pokoju. Suknia powieszona była na wieszaku, na poręczy od schodków, gdzie mogła się prezentować w całej okazałości. Naprawdę była piękna.
- Będziesz w niej ślicznie wyglądać - powiedziała mama
- Nie mogę wyobrazić sobie siebie w niej.
- Przyzwyczaisz się. A dzisiaj będziesz świetnie wyglądać. Jedziesz z Aidanem?
- Tak, a co? Mogę, prawda?
- Tak tak, tylko pytam. My z tatą pojedziemy trochę później. Około 11.00
- Dlaczego tak późno. Przegapicie przemowę.
- Wiem, ale musimy coś załatwić. Nie martw się, zdążymy na pierwszy taniec. Wiesz, że jako najlepsza przyjaciółka i świadek Samary musisz zatańczyć.
- Że co?!?!?! Ale jak no... dlaczego nikt mi nie powiedział... przecież ja nie umiem tańczyć tego tam... walca, czy czegoś innego!!!
- Ale Aidan umie. W tańcu wszystko zależy od tego jak prowadzi twój partner.
- A ty skąd to wiesz?
- Zapytałam go, jak kiedyś do ciebie przyszedł.
- Że co?! - znów się wkurzyłam - Ale zaraz, skoro wiedziałaś, że będę musiała tańczyć, to dlaczego mówisz mi o tym godzinę przed balem, co?!
- Jakoś wyleciało mi to z głowy. Chyba się starzeję.
- Pfff.... - nadal byłam zła.
- Annie, złość piękności szkodzi. Przestań się już gniewać i zdejmuj spodnie.
- Już, już - zapikała moja komórka - Spojrzałam na wyświetlacz. Dzwoniła Sami - Co tam - powiedziałam, pokazując mamie, że na razie usiądę.
- Annie, błagam pomóż!!! Nie wiem, co robić!!! Weszłam właśnie do swojego pokoju i zobaczyłam moją sukienkę całą pociętą i brudną!! Jest cała w strzępach! Ach.. co ja teraz zrobię?!?! Nie będzie balu!! Nie wyjdę przecież w czymś takim!! Nie wiem, co robić. Annie!!!
- Spokojnie. Tylko spokojnie. Coś wymyślimy - powiedziałam - Nie martw się, coś się poradzi. Zaraz zapytam mamę, może ma jakąś sukienkę, podobną do twojej - zaczęłam nerwowo biegać po pokoju, zastanawiając się co robić. Jak pomóc? Byłam w kropce, nie miałam żadnej sukienki, którą mogłabym pożyczyć Sami.
- Haaaaahahahahahhaha ale się nabrałaś. Jestem mistrzem w zmienianiu  modulowaniu głosu. Ale byłaś przerażona. Haah.
- Poje..pogrzało cię?!?! - krzyknęłam, przypminając sobie, że mama jest w pokoju obok - Mało zawału przez ciebie nie dostałam!! Jak mogłaś mnie tak nastraszyć?!
- Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Musiałam. Mam świetny humor. Jeszcze nigdy nie byłam taka wesoła. Naprawdę, Annie, jestem taka szczęśliwa. Wreszcie nadszedł ten dzień, na który czekałam od tak dawna.
- Cieszę się, ale dlaczego akurat mnie wybrałaś na swoją ofiarę?
- Bo jesteś moją najlepszą przyjaciółką i cię kocham i uwielbiam i... jesteś najlepsza.
- Achaa... no też cię kocham, ale błagam nie strasz mnie tak więcej. Naprawdę się martwiłam. Byłaś przerażona.
- Ty bardziej - powiedziała Sami, nadal się śmiejąc.
- Dobra, muszę się szykować, niedługo przyjedzie Aidan.
- Mrrr... uwielbiam was normalnie. Ale jest z was piękna para.
- Samii, nie jesteśmy parą, tylko przyjaciółmi. I idziemy razem na  twój bal - i myślę o nim coraz więcej i więcej, pomyślałam, ale nie powiedziałam tego Sami. Jak nic zaczęłaby piszczeć, że się zakochałam, a to nieprawda. Chyba.
- Taa, wiem przecież. Tylko się droczę. To jak, do zobaczenia na balu. Muszę wziąć aparat, żeby ci zdjęcie zrobić. W końcu pierwszy raz zobaczę cię w sukience
- Nie no, ty też. To samo powiedziała mi mama. Jezuu, serio to takie pamiętne wydarzenie?
- Bynajmniej. Buziaczki.
- Pa.
Rozłączyła się.
- Mogę - zapytała mama zza drzwi
- Jasne, już skończyłam. Zapomniałam wypomnieć Sami, że nie powiedziała mi o tym tańcu. Ach.. nie będę znowu dzwonić, a na balu nie będę psuć jej humoru. Policzę się z nią później.
- No dobra, koniec gadania. Jest już 9.20, a ty jeszcze nic nie gotowa.
- Już, ooo, niedobrze. Muszę zdążyć, żeby Aidan nie czekał.
- Rozbieraj się
Mama pomogła mi wcisnąć się w sukienkę. Miałam nadzieję, że nie przytyłam przez ten dzień, ale nie. Sukienka leżała idealnie. Opinała mój niezbyt duży biust, talię i duży(moim zdaniem) tył. Jej kolor podkreślał kolor moich oczu, stawały się jeszcze bardziej ciemne i tajemnicze. Lubiłam je i ich odcień, atramentowy, jak ciemne morze, wzburzone przez wiatr. Lubiłam takie określenie, bo lubiłam morza, oceany, ogólnie wodę. A wracając do sukienki, podobała mi się. Teraz, w domu, gdy się przejrzałam w lustrze, doceniłam jej piękno. To moja pierwsza sukienka. I jest niesamowita. Przerażał mnie tylko duży dekolt. Jak dla mnie, za duży. Ale co tam, Aidan się uciesz. Żartuję. Bardziej bałam się butów. Jeśli się w nich przewrócę, to chyba nie wstanę.
- Choć, umaluję cię u siebie. Mam zbyt dużo kosmetyków, żeby je tu przynosić. Załóż buty i spróbuj dojść w nich do mojej sypialni.
- Misja samobójcza. Nie wiem, dlaczego się zgodziłam na te buty.
Usiadłam na pufie i wcisnęłam buty. Siedzieć w nich mogłam spokojnie, były wygodne i nie obcierały. Ale co do chodzenia... a miałam w nich jeszcze tańczyć. Ale tym będę martwić się później. Teraz musiałam przejść 7 metrów, jako test. Poszło mi dobrze, nawet. Miałam je już raz na nogach, więc wiedziałam, czego się spodziewać. Stawiałam małe kroczki, powoli zbliżając się do drzwi.
- No widzisz - powiedziała mama - Dobrze ci idzie. Tylko nie zginaj kolan, wtedy będzie łatwiej.
Posłuchałam. Rzeczywiście, pomogło. Szło się lepiej. Może nie będzie aż tak źle?
- Siadaj, pójdę jeszcze do łazienki po lokówkę. No, masz tam fotel, usiądź. Tylko nie pognieć sukni. Ostrożnie
Usiadłam. Bałam się nawet drgnąć, żeby fałdy materiału się nie pozaginały. Mama wróciła pół minuty później.
- Hm... niech no pomyślę. Do tej sukni pasowałby turkusowy lub błękitny makijaż. Chyba że...
- Chyba że co?
- Chyba że umalowałabym Cię moim specjalnym makijażem. Zostawiałam go na twój bal, ale mogę go użyć wcześniej.
- Nie, stary starczy. Błękitny.
- Napewno? - mama nadal gotowa była użyć tego tam... specjału
- Tak - odpowiedziałam
- Jak chcesz. Czyli błękitnie cienie, podkład, odrobinę różu, eyeliner, błyszczyk, tusz... - wymieniała, po kolei wyjmując kosmetyki na toaletkę. Na początku nałożyła mi podkład, szczególnie pod oczy, gdzie rzucały się trochę cienie, po nocy spędzonej przed laptopem. Potem róż, ale zdecydowałyśmy wspólnie, że ma za mocny odcień, a ja za bladą skórę, więc zrezygnowałyśmy. Następnie cienie do powiek, błękitne i trochę bieli. A potem już tylko kreski eyelinerem(mama robiła je perfekcyjnie równo, aż byłam pod wrażeniem), tusz do rzęs i błyszczyk. Na koniec mama zakręciła mi włosy swoją lokówką - jeszcze się nie odwracaj - powiedziała - muszę poprawić jeden lok. Znów zaczęła majstrować przy moich włosach
- Mogę już... chcę zobaczyć.
- Chwilka... o, już. Wyglądasz ślicznie, kochanie.
Odetchnęłam, wstałam i podeszłam do szafy, której drzwi stanowiło wielkie lustro. I przeżyłam szok. Wyglądałam naprawdę dobrze. Na pierwszy rzut oka sama się nie poznałam.  Miałam perfekcyjny makijaż, błękitne cienie były nałożone równomiernie, na obu powiekach(spotykałam ludzi, który mieli nierównomiernie. Bardzo fajnie to wyglądało). Błyszczyk był prawie bezbarwny, ale błyszczał znakomicie. Miałam tylko zastrzeżenia do eyelinera, zrobiłabym tylko troszkę krótsze kreski. Ale i tak mi się podobało. Nawet, byłam zachwycona, nie wierzyłam, że mogę tak ładnie wyglądać. Buty też wydawały mi się mniej groźne, zaczęłam chodzić po pokoju i zauważyłam, że gdy o nich nie myślę, to nie sprawiają problemu.
- Szybko się uczysz - skomentowała to mama
Teraz tylko musiałam zejść po schodach, na dół. Tylko. Zostało pięć minut do przyjazdu Aidana. Jeśli wierzyć zegarkowi mamy. Wzięłam jeszcze z pokoju płaszcz i podeszłam do schodach. Yolo, pomyślałam i weszłam na pierwszy stopień. Potem drugi, trzeci i tak dalej. Ani się zorientowałam, stałam w holu. Teraz już martwiłam się tylko tańcem. I może tym, co powie Aidan na mój widok. Czy mu się spodoba, czy nie. Zależało mi na jego opinii. W holu, tak jak myślałam, stał tata z apatarem.
- Miało nie być zdjęć!
- Mama miała ich nie robić. Ale nie ja.
- Dobra, niech będzie
- Uśmiechnij się Ann.
Posłusznie wygięłam wargi. Błysnęło.
- Mogę zobaczyć? - zapytałam
- Nie, nie teraz. Po drodze pójdę i je wywołam, żeby od razu postawić na kominku.
- Nie.. - jęknęłam - Pokarz mi je chociaż, jak brzydkie, to nie waż się go nikomu pokazywać.
- Wyszłaś pięknie, nie marudź już, tylko...
Przerwało mu pukanie do drzwi. Serce zabiło mi mocniej. To napewno Aidan. Zżerała mnie ciekawość, jak będzie wyglądał w smokingu. Chociaż on mógłby nosić worek a i tak wyglądałby jak model-buntownik.
- To pewnie Aidan. Idź otworzyć i zaproś go na chwilkę.
- Nie mamy czasu, musimy już jechać. Mama mówiła, że będziecie około 11.00. Więc pa.
- Idź, już, bo się spóźnicie. Tata schował aparat w futerale i poszedł na górę. A ja poszłam do drzwi. Znów rozległo się pukanie. Odetchnęłam głęboko i otworzyłam. I mnie zamurowało. Aidan wyglądał lepiej, niż sobie wyobrażałam(nie żeby dużo o tym myślała). Czarny smoking miał dopasowany, buty wypastowane, wyglądał jak celebryta. Ale oczywiście musiał dodać coś do tego pięknego obrazu. W kieszonce u marynarki zauważyłam czarną bandanę.
Spojrzałam na jego twarz. Powoli się uśmiechał, a jego oczy błyszczały.
- Annie, wyglądasz... niesamowicie... - zaniemówił. Chyba mu się spodobało.
- No cóż, ty też jesteś przystojny - nie do końca to chciałam powiedzieć. Ale zaczął mi się plątać język, gdy go zobaczyłam - Muszę przyznać, że wyglądasz lepiej, niż sobie wyobrażałam...
Ups! Wymsknęło mi się. Teraz pewnie pomyśli, że o nim rozmyślam. Ale tylko uniósł brwi.
- Idziemy? - zapytał
- Tak - odparłam i położyłam na rękę na jego wyciągniętym w moją stronę ramieniu.
Szliśmy powoli, do samochodu, który stał kilka metrów za podjazdem.
- Limuzyna. WOW! Będę jechała limuzyną! Pierwszy raz!
- Cieszę się. Pomyślałem, że wolałabyś nie jechać na motorze na bal w takiej sukience i obcasach...- powiedział - Możesz w ogóle w nich chodzić?
- Nie jest źle. Tylko muszę uważać.
- A jak będziesz tańczyć pierwszy taniec? W nich?
- No nie! Ty też o nim wiesz. Tylko ja nic nie wiedziałam. To nie fair. - wydęłam usta
- Spokojnie. Dasz radę. Będę przy tobie cały czas.
- Wiem, ale ja nie umiem tańczyć - powiedziałam, wsiadając do auta.
- To nic, ważne że ja umiem.
- Tylko mnie nie wypuść. Jak nic bym się przewróciła.
- Nic ci się przy mnie nie stanie. Będzie dobrze. Zobaczysz, to nie jest takie  straszne.
- Mam nadzieję.
Jechaliśmy powoli, Aidan nie patrzyła na mnie, ale wydawało mi się, śledził dyskretnie każdy mój ruch. Ja gapiłam się w okno. Patrzyłam na las, jezioro, miasteczko. Wszystko mijaliśmy po drodze. Bal miał odbyć się w zamku blisko końca Eartheid, rodzice Sami wynajęli zamek na czas balu. Znali się z jego właścicielami, więc nie było wielu problemów. Nie byłam tam nigdy, więc nie wiedziałam czego się spodziewać. Znając upodobania Sami mogłam stwierdzić tylko tyle, że będzie bardzo wytwornie i na bogato.
Gdy zatrzymaliśmy się, Aidan spojrzał na mnie wreszcie i powiedział:
- Idziemy? Jeszcze nie ma 10.00, możemy tu posiedzieć
- Nie, dobrze nawet się złożyło, że jesteśmy wcześniej. Chcę jeszcze porozmawiać z Sami.
- Jak sobie życzysz. Chodźmy zatem.
Obszedł samochód i otworzył przede mną drzwiczki. Wysiadłam z jego pomocą, uważając, by nie pognieść sukienki. Tak jak wcześniej, przed domem podał mi ramię
- Nie wiedziałam, że jesteś taki szarmancki.
- Widać wiele o mnie nie wiesz - puścił do mnie oczko i się uśmiechnął.
- Cóż, nie jesteś tak zwaną otwartą księgą. Trudno cię przejrzeć, a co dopiero zrozumieć.
- Dzięki - powiedział z sarkazmem
Posłałam mu uśmiech. Odwzajemnił go. Patrzyłam na niego nadal, ale musiałam już odwrócić wzrok, bo doszliśmy właśnie do drzwi frontowych, gdzie stała Samara z rodzicami.
- Annie! Wyglądasz nieziemsko - powiedziała na mój widok. Spojrzała na Aidana - Ty też. Oboje wyglądacie tak pięknie razem. Jakbyście byli dla siebie stworzeni... - powiedziała z uśmieszkiem. Chytrym uśmieszkiem. Wiedziałam, co planuje. Ale chciałam się mylić. Według moich przypuszczeń za wszelką cenę będzie chciała połączyć mnie dzisiaj z Aidanem. Napewno. Za dobrze ją znam, żeby się mylić.
- Och, Sami, moja droga Sami. Przecież to ty dzisiaj jesteś gwiazdą. To tobą się dziś zajmujemy - powiedziałam, kładąc nacisk na słowo "tobą". Miałam nadzieję, żę zrozumiała aluzję i nie będzie mnie więcej podpuszczać.
- Poczekajcie chwilkę, musimy zrobić wam zdjęcie. Ethan poszedł po aparat - powiedział pan Crosschess - Ustawcie się pod tamtym drzewem, wskazał na dąb koło zamku.
- Annie, stań koło Aidana - powiedziała Sami, dyskretnie mrugając - I przytulcie się troszkę. Bliżej siebie, no bliżej, nie bójcie się.
Nie pomyliłam się. Miałam ochotę ją udusić. Ale powstrzymałam się z rękoczynem, bo szedł właśnie Ethan i musiałam przyznać, że zrobił się bardziej dorosły, gdy założył smoking. Chusteczka w jego kieszeni była dokładnie w kolorze sukni Sami. Westchnęłam, gdy podał aparat tacie Samary i podszedł do nas.
- Annie, wyglądasz niezwykle uroczo.
- Dziękuję. Tobie też niczego nie brakuje - uśmiechnęłam się. I on także.podszedł do Sami i ją objął. A ona go pocałowała. W usta! I to przy rodzicach! Nie wiedziałam, że sprawy między nimi przyjęły taki obrót. Ciekawiło mnie, co o tym myślał Aidan. Staliśmy blisko siebie, ale nie tak blisko, jak Sami i Ethan. Był moim przyjacielem, ale w najskrytszych marzeniach miałam nadzieję na oś więcej. Nie żebym zazdrościła Sami, wręcz przeciwnie, cieszyłam się, że jest szczęśliwa, ale jednak... . Oczywiście, Sami chciała nas zeswatać, ale ja chciałam, żeby to się samo potoczyło. A jeśli nie, trudno. I tak zostaniemy przyjaciółmi.
- Uśmiechnijcie się - powiedział pan Crosschess. Błysnęło - jeszcze jedno - ponowny błysk.
- No, wchodźcie już. Annie, oceń, jak ozdobiliśmy salę. Nie chciałam przesadzać, ale wiesz, że nie lubię skromności, więc... zależy mi na twojej opinii. Na twojej też - Sami zwróciła się do Aidana.
- Naturalnie - uśmiechnął się - Annie, możemy pogadać. Tylko chwilę.
- Jasne - nie wiedziałam, o co może chodzić. Odeszliśmy kawałek na bok.
- Nie zrozum mnie źle, ale... nie chciałbym, żebyś się na mnie obraziła, ale... moim zdaniem Samara nie powinna być... tak blisko z moim bratem. Jesteśmy niebezpieczni, nie jestem pewien...
- Ale o co dokładnie chodzi? Niebezpieczni? Ale przecież... no niby jesteście Zmiennymi, ale to tylko podczas pełni tracicie kontrolę. Przepraszam, że tak otwarcie, ale nie mogę inaczej.
- Nic nie szkodzi. Masz rację, podczas pełni jest najgorzej, ale nie tylko. Nie mogę tego dokładnie wyjaśnić, nie teraz. Po prostu chcę, abyś wiedziała, że nie mam nic do twojej przyjaciółki, po prostu tego nie popieram.
Zastanowiłam się nad tym, co powiedział. Skoro nie popierał związku Sami i Ethana, to tym bardziej sam nie będzie chciał wchodzić w głębsze relacje...
- Ulżyło mi, że już to powiedziałem. Teraz możemy już iść. Chcę być z tobą szczery, jesteśmy przecież przyjaciółmi - Tak, jesteśmy, pomyślałam. Chyba bardzo mu zależało na tej przyjaźni. Tylko na tym.
- Tak. Chodźmy już.
Rodziców Sami już nie było, a oraz Ethanem znikali właśnie we wnętrzu zamku. I my tam poszliśmy. Po
Jadalnia
wejściu od razu rzucały się w oczy rozmiary pomieszczeń. Były ogromne! I wytworne. Meble były bogato zdobione, złote wykończenia, zrobione z mahoniu komody i szafki. A to był tylko hol!
Następnie przeszliśmy do pięknej, równie dużej sali, która służyła za jadalnię. Na stole stała porcelanowa zastawa i komplet talerzy, talerzyków i złotych sztućców. Ściany były bogato obwieszone obrazami, a przy wejściach i oknach stały kolumny. Na regałach stały książki, gdyby komuś zachciało się poczytać. W każdym kącie pomieszczenia stał wielki wazon pełen białych róż. Na krzesłach przywieszone były malutkie karteczki, na wstążkach.
- Sami, po co te kartki na krzesłach? - zapytałam przyjaciółkę
- Są na nich napisane imiona i nazwiska osób, które tam mają siedzieć. Wczoraj z mamą długo siedziałyśmy i dobierałyśmy tak ludzi, żeby każdy był zadowolony. Ty siedzisz po mojej lewej stronie. Koło Aidana, oczywiście.
- Tak, spodziewałam się tego. Za dobrze cię znam, wiedziałam od początku, że będziesz próbować. Ale na nic twoje starania. On nie chce angażować się w żaden związek - odparłam z lekkim smutkiem w głosie. Miałam nadzieję, że Sami tego nie zauważy.
- Ale zawsze warto próbować - uśmiechnęła się - Co sądzisz o jadalni? Piękna, nie?
- Tak, ale czy nie jest odrobinę za duża?
- Za duża?! Nie widziałaś jeszcze sali balowej. Tutaj będziemy tylko jeść, tam natomiast odbędzie się większość uroczystości. Choć. Aidan, zapraszam tutaj - zawołała do chłopaka. Podążył za nami.
Rzeczywiście, Sami nie przesadzała. Jadalnia w porównaniu z salą balową była schowkiem na szczotki. Nie,
Sala Balowa
nie była duża, była gigantyczna. Prawie jak Wielka Sala w Hogwarcie. Po pierwsze była prawie pusta. Prawie, bo po jej bokach gdzieniegdzie stały fotele, regały i szafki z książkami a także wazony z różami. Oprócz rozmiarów w oczy rzucały się także świetliste żyrandole, zwisające nisko z sufitu. Mieniły się i połyskiwały w promieniach słońca, wpadającego przez masywne okna. Pod ścianą, naprzeciwko głównego wejścia stały także kanapy, gdyby ktoś zmęczył się tańcem i chciał odpocząć. Było bardzo bogato i drogo. Ale w końcu ten dzień należał do Sami. Zasłużyła, by się dobrze bawić i mieć swój wymarzony bal.
 - Pierwszy taniec odbędzie się po mojej przemowie - szepnęła Sami - Potem uczta i dalsze tańce. Aż do rana. Mam nadzieję, że wytrzymam tyle w tych butach.
- Ty też? Hah, ja mam tak samo. Te obcasy mnie dobijają, ale czego się nie robi dla przyjaciół. Gdyby nie twój bal, w życiu nie pozwoliłabym się tak wymalować, nie włożyłabym sukienki i tych butów.
- Wiem. I za to właśnie cię kocham.
- Samaro! - krzyknęła pani Crosschess - Przyszli goście. Chodź już.
- Już idę - opowiedziała Sami - Idziesz ze mną. Najpierw muszę przywitać wszystkich, więc będzie mi potrzebne wsparcie. Rodzice będą pomagać znaleźć przybyłym ich miejsca, więc będę tam sama.
- Jasne, zawsze możesz na mnie liczyć, przecież - uśmiechnęłam się i podążyłam za przyjaciółką. Przyszło aż 69 osób. Zaproszonych zostało 80, ale nie wszyscy potwierdzili przybycie. Poznałam też wreszcie Alexis Mitchell. Jest urocza. Przyjemnie mi się z nią rozmawiało. Tylko odrobinkę się wyróżniała. Wszystkie panie, kobiety miały długie, wieczorowe suknie, a Alexis miała śliczną, ale trochę nie pasującą do sytuacji krótką,
Sukienka Alexis
fioletową sukienkę. I ma starszego od nas chłopaka, Luke'a. Ale oboje są bardzo mili i fajni. I Alex słucha rocka! Czuję, że zostaniemy przyjaciółkami. Dobrze się dogadujemy. A Ethan i Aidan z kolei cały czas rozmawiali z Lukiem.
Gdy zasiedliśmy wszyscy za stołami, Samara wyszła na podwyższenie i zaczęła:
- Dziękuję serdecznie wszystkim, którzy zaszczycili nas swoją obecnością. Jest mi niezmiernie miło gościć nas w tak ważnym dla mnie dniu. Kończę dzisiaj siedemnaście lat, a dla każdego z nas to najważniejszy dzień w całym życiu. Pragnę, abyśmy bawili się dzisiaj ze sobą do białego rana bez kłótni i sprzeczek. A teraz zapraszam na pierwszy taniec. Proszę moją najlepszą przyjaciókę i świadka, Annabelle Whithmoore, alby towarzyszyła mi w tym tańcu. Proszę także moich drogich rodziców, państwo Mitchell, Alexis, oraz państwa Jankinsów i McHonestów.
No to zacznie się rzeź, pomyślałam. Aidan podszedł do mnie i pochylił się, wyciągając dłoń.
- Mogę prosić? - zapytał uprzejmie
- Oczywiście - uśmiechnęłam się
Wszystkie zaproszone pary wyszły na parkiet wielkiej sali. Czekaliśmy tylko na muzykę.
- Połóż lewą dłoń na moim ramieniu, a prawą mi podaj.
Wykonałam to, o co mnie prosił. W tym momencie zabrzmiała muzyka. Aidan położył swoją dłoń na mojej talii a drugą złapał moją prawą rękę. Zaczęliśmy się powoli ruszać. Rzeczywiście, umiał tańczyć wyśmienicie. Powoli zapamiętywałam kroki i nawet sprawiało mi to przyjemność. Chociaż tańczyłam to pierwszy raz, nie miałam większych trudności. A do tego tańczyłam z Aidanem. Spojrzałam na Sami. Wirowała w ramionach Ethana. Gdy na nich spojrzałam, przypomniało mi się to, co powiedział Aidan. Czemu jest przeciwny ich związkowi. Miałam nadzieję, że mi to dokładniej wytłumacz, gdy będzie okazja.
W końcu muzyka ucichła. Aidan złapał mnie za rękę i odprowadził do stołu. Nie mogłam się przyzwyczaić do jego zachowania. Otwierał przede mną każde drzwi i odsuwał mi za każdym razem krzesła. Podobało mi się to. Ale nie wiedziałam, czy robi to dlatego, ze wymaga tego sytuacja, czy robi to sam z siebie.
- Podano do stołu - rozległ się czyjś głos i kelnerzy podeszli do każdego z gości, podnosząc pokrywę talerza. Każdy był przykryty. Na pierwsze danie składała się zupa-krem z grzybów. Było przepyszne. Gdy już zjedliśmy, zabrano nam podstawki i podano danie nr 2, czyli filety z kurczaka w panierce, do tego sałatka i ziemniaki z koperkiem. Omnomnom. Potem chwilka przerwy i deser. I tutaj było dosłownie wszystko. W pucharku, oprócz lodów, bitej śmietany i  polewy zauważyłam M&M-sy, żelki i posypkę. To był chyba specjalny przepis Sami. Kompletnie nie pasował do reszty. Ale ucieszyłam się, że nie wszystko było takie wystawne, że było coś z rzeczywistości.
Nie chciałam narazie tańczyć, więc razem z Alexis, Aidanem i Lukiem usiedliśmy na kanapie i rozmawialiśmy. Samara z Ethanem gdzieś zniknęli. Chłopcy chcieli wyjść na dwór, porozmawiać o męskich sprawach, więc zostałam sama z Alex. Rozmawiałyśmy głównie o muzyce.
- Więc grasz na gitarze? - zapytałam
- Tak, już ponad rok - odpowiedziała z uśmiechem - Uwielbiam to. Zawsze chciałam nauczyć się grać, a dopiero teraz przekonałam mamę, żeby pozwoliła mi na lekcje.
- Też grałam. Ale to już dawno było. Od kilku miesięcy nie trzymałam gitary.
I tak trwała nasza rozmowa, dopóki nie przyszli chłopcy. Aidan chciał zatańczyć, potem jeszcze raz i jeszcze. I chciało mu się jeść, zjadł wszystkie przystawki, jakie był w zasięgu jego rąk. Potem zaczął mnie rozśmieszać, gdy jadłam. Robił głupie miny, więc nie mogłam niczego spokojnie przeżuć. Ale mimo to była to miłą odmiana. Na początku był taki poważny, a teraz się rozweselił i śmiał nawet sam z siebie. Miał taki piękny uśmiech. Tego dnia zaśmiał się więcej razy, niż przez całą naszą znajomość.