- Tak, słucham - powiedziałam
- Annie, to ja - dzwoniła Samara - Nie będzie mnie dzisiaj w szkole. Jadę z rodzicami do jakiejś czarownicy, ma mi coś tam pokazać. Wiesz, za trzy tygodnie moje siedemnaste urodziny, muszę się przygotować na otrzymanie Darów. Będę odprawiać obrzęd oczyszczania i jeszcze coś. Boże, muszą mnie tak męczyć? W każdym razie będziesz sama szła do szkoły, przepraszam, ale teraz będę Cię zaniedbywać. Mama powiedziała, że dużo czasu muszę przeznaczyć na przygotowania, bo to najważniejsze wydarzenie w życiu każdej istoty. Bla, bla bla... Przepraszam.
- Nie ma sprawy. Za dwa miesiące też będę przez to przechodzić.
- No to do zobaczenia. Rozłączyła się, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Wzdrygnęłam się. Dorosłość. Z chwilą ukończenia siedemnastu lat stajemy się dorośli, dostajemy różne dary. Każda z ras dostaje więcej mocy, dzięki czemu której widzimy duchy zwierząt. Nie jest dokładnie powiedziane ile, u każdego jest inaczej. Ponadto Zmiennokształtni dostają więcej siły i kontroli, dzięki czemu nie są już tak groźni podczas pełni. Co nie oznacza jednak, że nie musimy się ich obawiać. Pod wpływem księżyca zabiją każdego, kto wejdzie im w drogę, Ceriowie dostają moc latania bez skrzydeł. A my, Akaname mamy chyba najlepiej. Albo najgorzej. Zależy dla kogo. Dostajemy skrzydła, kobiety białe, a mężczyźni lekko szare. Tylko starszyzna ma błękitne skrzydła, ale bardzo rzadko je rozkładają. Poza tym nie ma już innych kolorów, jakie mogłabym dostać. I tak nie będę miała tyle mocy, by móc na nich latać, więc... będę je tylko rozkładać i pokazywać, że jestem Akaname. Tylko do tego będą mi służyć. I oczywiście będę mogła je chować, gdy się zwiną, są niewidzialne. Widziałam to w mamy i taty, kiedyś mi to zaprezentowali. Już za dwa miesiące nie będę taka jak teraz. Podobno trudno się przyzwyczaić do skrzydeł. A, zapomniałabym. Gdy skrzydła są rozłożone, nasze oczy świecą. Dosłowinie. To też widziałam. Ale narazie nie będę o ty myśleć. Przyjdzie czas, gdy będę musiała. A teraz muszę się ubrać do szkoły. Do normalnego życia.
Otworzyłam garderobę. Hmm... co włożyć. Chyba pierwszy raz miałam dylemat nad ubieraniem się. Zawsze było mi to obojętne. Moje rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam. Do pokoju weszła mama.
- Annie, co ty jeszcze tu robisz? - zapytała - Powinnaś już jeść śniadanie. Chyba nie chcesz się znów spóźnić.
- Nie mam się w co ubrać - pożaliłam się. Mama spojrzała na mnie zdziwiona.
- Od kiedy to? Zwykle nie przejmowałaś się swoimi ciuchami. Nawet niechętnie się malowałaś. Tylko tusz do rzęs. Coś się zmieniło?
- Nie wiem, ale nic mi nie pasuje.
- Popatrzmy - mama weszła do garderoby i zaczęła przerzucać ubrania. Chyba mi odbiło. Słuchałam mamy. Ona cały czas chodziła w długich sukniach. I jak miała mi pomóc ubrać się w coś, o czym nie miała pojęcia. A jedna, chyba jej nie doceniałam, gdy wybrała dla mnie ubrania.
- Ten blado niebieski top i te dżinsy. A na to koszula i kurtka - powiedziała z uśmiechem.
Włożyłam ciuchy. Rzeczywiście, wyglądałam jakoś...inaczej. Zwłaszcza, ze zazwyczaj chodziłam w chłopięcych bluzach.
- Miła odmiana - skomentowała mama, gdy wyszłam się jej pokazać - Wreszcie wyglądasz jak dziewczyna. Oblałam się rumieńcem, a mama tylko się uśmiechnęła.
- No, koniec już. Na śniadanie, szybko. Wczoraj źle się czułaś, więc dzisiaj musisz zjeść przyzwoite śniadanie.
- Tak, idę już. Złapałam torbę i zeszłam za mamą do jadalni. Jadłam w milczeniu. Mama przypomniała mi powód, dla którego wczoraj źle się czułam. Nie chciałam myśleć o Aidanie, ale wiedziałam, ze dzisiaj znowu go zobaczę i będę musiała wyglądać w miarę normalnie. Gdybym miała więcej czasu, to może poćwiczyłabym uśmiechy w lustrze, żebym byłą przygotowana, gdy znów będzie się na mnie gapił.

- A co ci się stało? Jakiś wypadek? Nasza mała niezdara się przewróciła i wpadła w błoto? - zapytała Melanie, patrząc na moją nogę - A może jakieś zwierzątko narobiło ci na spodnie?
- Odwal się - powiedziałam - Nie twój interes
- Właśnie, że mój. Tym wyglądem psujesz wygląd szkoły.
- Wybacz, że nie jestem próżną, zapatrzoną tylko w siebie czarownicą, która nie widzi świata poza swoim nosem. Której nic nie interesuje, no, może poza ciuchami i makijarzem.
- Nie jestem zapatrzona w siebie! - krzyknęła - Ja tylko dbam, by w moim otoczeniu nikt nie poczuł, że jest ode mnie lepszy. A ty lepiej trzymaj się z boku i nie wchodz mi w drogę, bo cię zniszczę. Rose - powiedziała do dziewczyny - Nie jestem dzisiaj w nastroju, żeby patrzyć na ofiary losu. Dzisiaj potrzebne mi towarzystwo z lepszej półki. Nie plebs.
Zarzuciła włosy na bok i dumnie odeszła. Dziwiłam się, jak Rosalie może chodzić prawie dokładnie po jej śladach. Zdecydowanie była jej fanką numer jeden.
Zabił gong. Z niechęcią poczłapałam na chemię. Może pani Faraday ma dziś lepszy dzień i nie będzie brała do odpowiedzi, pomyślałam. Nie, nie możliwe. Ona nie miewa lepszych dni. Zawsze musi być wredna.
W sali niemal wszystkie ławki były już zajęte. Gdy weszłam, pani Faraday spojrzała na mnie i uniosła brwi. Ale na szczęście nie zapytała, co mi się stało. Pospiesznie przeszłam do swojej ławki na końcu sali. Pragnęłam zapaść się pod ziemię. Nigdy jeszcze nie czułam się taka...wkurzona. I trochę samotna. Może dlatego, że nie było Sami. Brakowało mi jej dzisiaj. Jak ja wytrzymywałam na tych wszystkich zajęciach bez niej? Położyłam głowę na rękach i starałam się uspokoić gniew, który coraz bardziej mnie ogarniał. Że też musiałam wpaść w te durne krzaki.
- Cześć. Jesteś Annabelle, tak? - zapytał ktoś. Podniosłam głowę. Przede mną stał chłopak, o podłużnej twarzy, popielatych włosach i szarych oczach. Miał na sobie sweter w szare paski, rozpinany i błękitne dżinsy. I uśmiechał się przyjaźnie.
- Tak - odpowiedziałam - Ale możesz mówić mi Annie.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Znikąd pomyślałam o Aidanie.
- Ja jestem Ethan - powiedział. Ach, tak, podobny, tylko młodszy - Młodszy brat Aidana. Mówił, że się przyjaźnicie i chce, żebym cię poznał
- Przyjaźnimy się? - zdziwiłam się - Pierwsze słyszę.
Co on do jasnej cholery rozpowiadał. Że jesteśmy przyjaciółmi? Palant, pomyślałam. Chciałby.
- Może coś źle usłyszałem. Przepraszam - odparł zmieszany
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się - Naprawdę.
Już ja sobie z nim pogadam!!! Nie tylko go zobaczę, zabiję!!!
Zajęcia minęły mi na rozmyślaniu, jak zabić Aidana. Chciałam go zranić, zabić, poćwiartować i zakopać. A potem się głupkowato śmiać. Ależ byłam zła. Ale nie przyszedł na chemię. Może wiedział, że się wkurzę i się przestraszył? Albo po prostu coś mu wypadło... Nieważne, i tak nie uniknie śmierci.
Z klasy wypadłam jak strzała. Teraz piętnastominutowa przerwa, więc zdążę się ze wszystkim wyrobić i nie spóźnić na zajęcia. Ale miałam chytry plan. Ale Aidana nigdzie nie było. Za to był Ethan. Siedział na ławce i obgryzał jabłko. Podeszłam do niego.
- Nie wiesz, gdzie jest twój brat? - zapytałam.
- Musiał dzisiaj zostać w domu. Źle się poczuł. Wujek pozwolił. Ale mnie się nie udało - zrobił zbolałą minę - Ale w końcu to mój pierwszy dzień w szkole. Głupio by było, gdybym nie przyszedł.
Kurde. Z mojego szczwanego planu nici. Niech to szlag. Musiałam się na czymś wyładować. Na szczęście drugi miałam wuef. Teraz akurat ćwiczyliśmy skok w dal, ale coś się wykombinuje.
Do szatni weszłam jako ostatnia. Zajęłam miejsce w kącie i zdjęłam spodnie. Gdy nałożyłam dresy, od razu poczułam się lepiej. Chyba nie będę ich zdejmować. Bluzka byłą na mnie za duża, ale to było zamierzone, nie lubiłam obcisłych ciuchów. W przeciwieństwie do Melanie, która paradowała właśnie przede mną w obcisłych spodenkach i bluzce na ramiona. Wychodząc, opuściła dekolt do tego stopnia, że prawie było widać stanik. Zdzira. Nienawidzę jej. Tak jak Aidana. I innych. Czasem mam wrażenie, że ja i Samara należymy do innego świata. Tylko my mamy zdrowy rozsądek. Chociaż Sami.... czasem go traciła. Na przykład, gdy na jej drodze stanął jakiś przystojny chłopak. Ja nie traciłam czasu na facetów. Nie byli tego warci.
- Dzisiaj wuef będzie odbędzie się w sali. Zaczął padać deszcz i piach zrobił się mokry. Zagramy w koszykówkę - powiedział pan Baldwin
Rozległy się jęki protestu. Koszykówka to brutalny sport. Tego właśnie było mi trzeba. Kątem oka zauważyłam, że Melanie szepce coś do Heather, jednej z najbrutalniejszych dziewczyn. Niejeden chłopak mógłby jej pozazdrościć mięśni. Gdy skończyła, obydwie się uśmiechnęły, a Heather spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek. Zadrżałam. Ale czułam, że buzujący we mnie gniew byłby w stanie pokonać nawet ją. Chociaż, może nie...
Pan Baldwin kazał nam dobrać się w grupy. Vanessa McQueen, nasza najlepsza koszykarka-czarownica wybrała mnie jako pierwszą, z czego się zdziwiłam.
- Czemu mnie wybrałaś? I to jako pierwszą? - zapytałam
- Kompletuję dobry skład, a co? Coś nie pasuje? Możesz odejść, jak chcesz?
Dziwne, pomyślałam. Dobry skład? Przecież ja nie jestem dobra.
- Nie no, może być. Ale nie rozumiem cię, nie jestem przecież dobra, nie za bardzo umiem grać.
- Po prostu wiem, że strzelisz dzisiaj kosze, jesteś zła, czuję to.
Ach, zapomniałam. Vanessa Skończyła już siedemnaście lat. Jest silniejsza od młodszych czarownic i ma lepsze moce. Wyczuła mój gniew i wiedziała już zapewne, jak się potoczy mecz.
- A, i nie zbliżaj się do Heather. Ona i Melanie coś knują - dodała
- Dzięki - uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce po jej lewej stronie. Rozległ się gwizdek i mecz się rozpoczął. Vanessa zaczęła biec w kierunku kosza, ale nagle odwróciła się i rzuciła do mnie piłkę.
- Annie!!! - krzyknęła.
Złapałam. Zobaczyłam, że Brithney Adams, która chodziła ze mną na chemię i botanikę mach rękami i krzyczy:
- Tutaj!! Jestem wolna!!
Odwróciłam się i podałam. Złapała piłkę w biegu i chciała podać do Vanessy, która stała pod koszem, by oddać strzał, ale Brit nie zdążyła nawet rzucić, bo została zepchnięta i przewrócona przez Heather. Pan Baldwin wygwizdał faul i podbiegł do leżącej Brithney.
- Brithney, słyszysz mnie? Czy coś cię boli? Możesz grać dalej - zapytał
- Tak, jest dobrze - odparła
- Grajcie dalej, z tego miejsca - stanął koło słupka.
Zacząć miałam ja. Mogłam tylko podać do Liney, która stała między mną a zawodniczkami z przeciwnej drużyny. Czekałam, aż rozległ się gwizdek. Gdy pan Baldwin dał znak, rzuciłam piłkę do Liney i wbiegłam między inne zawodniczki. Nie miała do kogo podać, a na nią biegły 3 dziewczyny, więc rzuciła z powrotem do mnie. Muszę trafić, pomyślałam. Zatrzymałam się w rogu boiska i rzuciłam do piłkę w stronę kosza. Ledwie zdążyłam ją puścić, coś uderzyło mnie z całej siły w brzuch tak mocno, że odebrało mi dech. Przeleciałam chyba dobre trzy metry, przeturlałam się i upadłam na posadzkę. Jedyne co jeszcze usłyszałam to śmiech Melanie i nerwowe wrzaski innych dziewczyn. A potem pogrążyłam się w ciemności.
Dlaczego w takim momencie !?!?!? Już nie lubię Melanie,co za wredna **** !!! Szkoda,że nie było w tym rozdziale Aidena :C Ale poza tym znalazłam parę literówek,ale to nie ważne.Rozdział jak zawsze ekstra !!! Buziaki Asikeo ^^ <3
OdpowiedzUsuńMusiało się tak skończyć!! To było celowe! A zamiast Aidena miałaś Ethana XD
UsuńAle dzięki. Kc <3
Hej zaczęłam czytać Twojego bloga dopiero teraz i od razu mi się spodobał. Postać Melanie intryguje mnie mam nadzieję, że dodasz jeszcze więcej pikanterii ;) Bardzo lubię Annie. Cóż mogę więcej powiedzieć czekam na więcej i więcej :)
OdpowiedzUsuńpanstwo-smierci.blogspot.pl
Dziękuję, z Melanie będzie jeszcze dużo wątków. Dalsze rozdziały postaram się dodawać jak najczęściej, o ile nie będzie mi w tym przeszkadzać szkoła. :D
UsuńJupi! Tylko na te słowa czekałam kłaniam się do nóżek ;)
UsuńBędzie się działo, tyle mogę powiedzieć :D
UsuńKurde. Podoba mi się twoje opowiadanie. ;) Dodaję link do niego u mnie w zakładce, gdzie polecam świetne historie. Dobra co do rozdziału. Melanie to śmierdząca, jędzowata, mendowata, zdzirowata, suka ! Żeby się tak zgadać, z... Dobra ta Heather mnie przeraża. Jak sobie ją wyobraziłam, to aż, boże... Mecz koszykówki był bardzo ciekawy, co się stało na końcu ? Żeby tak urwać w takim momencie ? Szkoda, że nie było Aidana :( ale Ethan, był rozumiem w zamian za niego ? No niech będzie. Szkoda że wilk na drodze był tylko duchem, ciekawa jestem co byś wymyśliła, gdyby to był prawdziwy zmiennokształtny. No cóż, krzaki też były w pożądku. Biedna Annie, raz ubrała się mniej "na dresiarza" (?) a tu proszę, strój spalony na starcie. Dobra starczy mojej produkcji na dzisiaj. ;)
OdpowiedzUsuń