Tydzień później
Przez ten tydzień nie działo się nic nowego i nieoczekiwanego. Cały czas słuchałam muzyki, czytałam książki i gadałam z Sami na czacie kamerowym, nie wychodząc z domu ani raz. Aż do wczoraj, kiedy to musiałam iść na zdjęcie gipsu. Pani Natasza bardzo dokładnie zbadała moją nogę, ale na szczęście nie bolała już wcale i mogłam pozbyć się tego utrudniającego chodzenie usztywnienia. Ale miało to też minusy, musiałam iść do szkoły. Jeszcze nie dzisiaj, ale od jutra. I do tego znów bez Sami, która jutro właśnie jedzie na ostatnie próby. Potem uczta, na cześć nowej pełnoprawnej czarownicy i wreszcie właściwy obrzęd. Mam być świadkiem Samary, więc też muszę być obecna. Na przyjęciu też. I mam przyjść z osobą towarzyszącą. Nie mam zielonego pojęcia, z kim przyjdę.
Teraz, gdy już nie mam gipsu, mogę iść na spacer po lesie. Tęskniłam za tym najbardziej. Pomimo, że mama ciągle mówi, żebym nie zapuszczała się, dla bezpieczeństwa w dalsze rejony boru, ale i tak jej nie słucham. Las jest dla mnie miejscem, gdzie mogę odpocząć, pomyśleć, na spokojnie. Daje mi ukojenie. Muszę przemyśleć parę spraw. Przede wszystkim, co zrobić z Melanie. Nie odpuszczę jej tego. Przesadziła. Muszę pogadać o tym z Samarą, tak jak z rodzicami. Muszą wiedzieć, że nie przewróciłam się sama. Do rozpatrzenia pozostaje też sprawa z Aidenem. Skąd ta nagła zmiana? I dlaczego mu uwierzyłam? Ba, teraz nawet jesteśmy chyba przyjaciółmi. Nie wiem, dlaczego zmieniłam tak szybko zdanie o nim. Może było mi go bardzo żal, że jest tu sam i nie ma przyjaciół? Ale czułam, że tak mam postąpić. Coś mówiło mi, że nie pożałuję tego, że się z nim pogodzę. A może naprawdę zostaniemy dobrymi przyjaciółmi? Kto wie. Samara na pewno go polubi. Zboczeni trzymają się razem. Według niej ja jestem zboczona, ale... oj tam oj tam. Czasem rzeczywiście mam taki dzień, że jestem zboczona. Przypomniało mi się, co mi powiedział, gdy wychodził po ostatniej wizycie... . Oł em dżi!!! Chciał mnie zgwałcić!! Serio? Ale do rzeczy. Musiałam spotkać się z Sami. I obgadać jeszcze jedną sprawę, ale dotyczącą jej. A konkretnie jej i Ethana. Gdy mnie nie było, poznali się i, z tego, co mi opowiadała, polubili. Znając Samarę, za tydzień będą parą. Sami jest wybredna, nawet, jeśli chodzi o chłopaków. Ale Ethan? Gdy o nim gadała, była taka podekscytowana, że aż jej nie poznawałam. Tak szybko się zakochała? No w sumie, Ethan wygląda tak jak młodszy Aidan....
Jednakże, mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni. Ze mną i Aidanem. Jeśli miałabym być szczera, to on nawet mi się podoba. Od początku, gdy był taki.... mroczny i tajemniczy, przyciągał mnie. Gniewałam się na niego za te akcje, które odstawił, ale jedno słowo i od razu bym wybaczyła. Zwykle taka nie byłam, ale on... nigdy żaden chłopak na mnie tak nie działał. Uświadomiłam sobie, że najzwyczajniej w świecie cieszę się, że go zobaczę. I nic nie mogę na to poradzić.
***
Z rozmyślań wyrwał mnie cichy szelest. Obejrzałam się za siebie, ale nic nie zobaczyłam. Może znów duch wilka? Tym razem mnie nie przestraszy, będę przygotowana. Poza tym musiałam już iść, do sklepu, kupić oliwę. Po co? Samara wymyśliła, jak się odwdzięczyć Melanie. Nie będzie to oczywiście tak okrutne, jak to, co ona mi zrobiła. Ale na pewno będzie dużo śmiechu. A mianowicie. Melanie codziennie rano poje kawę, kupioną w kafejce niedaleko szkoły. Sam mówiła, żeby kupić taką samą kawę, wypić ją, do pustego pojemnika wlać oliwę i podmienić ten, z tym Melanie. Może i jest to prymitywne, ale na pewno poskutkuje. I będzie dużo śmiechu. Samara żałuję, że nie będzie mogła tego zobaczyć.
Za moimi plecami znów coś zaszeleściło. Miałam ochotę włożyć słuchawki w uszy i iść dalej, ale się powstrzymałam. Gdyby coś chciało mnie zaatakować, nie słyszałabym nic. Więc szłam dalej, trochę szybciej. Bezpieczna poczułam się dopiero w swoim pokoju. Tutaj mogę wreszcie się wyciszyć, wyłączyć wszystkie swoje myśli i oddać się w całości muzyce. Oczywiście rock.
W połowie piosenki usnęłam. Przerażona zerwałam się szybko z łóżka. Telefon, który dotychczas leżał na moim brzuchu, teraz spadł z hukiem na podłogę i pociągnął za sobą słuchawki, które boleśnie wypadły mi z uszu. Spojrzałam na zegarek. 04.04. What? Co się dzieje? Gdy przyśnił mi się Aidan, też obudziłam się o tej godzinie. Przypadek? Nie sądzę.
Podniosłam powoli podniosłam telefon i położyłam go na szafce. Słuchawki zwinęłam i wcisnęłam do szuflady. Dzisiaj już raczej z nich nie skorzystam. Wiedziałam też, że dzisiaj już nie zasnę. Mogłabym iść do jadalni, zrobić sobie kanapki, wrócić tu i zacząć czytać. Albo może muzyka... Nic z tego. Telefon się właśnie rozładował. Jak na złość. Trudno. A może wyjdę na dwór. Jest w prawdzie jeszcze ciemno, ale teren znam dobrze, nie zgubię się. Nie chciałam obudzić rodziców, więc wymknęłam się oknem. Miałam szczęście, że moje okno jest na poziomie mniejszej przybudówki, więc mogłam bez przeszkód po niej zejść na ziemię. Naciągnęłam ulubioną bluzę z kapturem i wyszłam. Ale zapomniałam zgasić światła! Szlag! No nic, musi tak zostać. Niedługo przyjdę.
Ruszyłam powoli, wiatr smagał mi boleśnie twarz, ale nie zwracałam na to uwagi. W domu było mi po prostu ciasno i... duszno. A nie miałam klaustrofobii. Na świeżym powietrzu było mi dobrze, czułam się wolna i spokojna. Było cicho, przeraźliwie cicho. Tak jak w moim śnie. Ale nie ten sam las, więc to nie mógł być mój koszmar. Szłam dalej, przed siebie, nie patrząc na boki. Bałam się, ale nie wróciłam do domu. Miałam też wrażenie, że coś mi się nie zgadza. Spojrzałam na niebo. Była pełnia. Gdybym wiedziała, nie odważyłabym się wyjść z domu w nocy. Chciałam już wracać do domu. Do bezpiecznego schronienia. Do mojego pokoju. Przeczekać noc w moim miękkim łóżku i wstać dopiero jutro.
Odwróciłam się i chciałam zrobić krok, ale na mojej drodze coś stało. Coś dużego. Bardzo dużego. Widziałam tylko ciemne futro, zarysowany na tle nieba kształt i jarzące się na złoto oczy. Niewątpliwie był to Zmiennokształtny, zmieniony w wilka, za sprawą pełni. Widziałam wiele zdjęć i obrazów ukazujących ich w tym stanie, ale nigdy nie wiedziałam żadnego tak dużego! Bestia była ode mnie prawie trzy razy większa. Krzyk uwiązł mi w gardle. Nie mogłam się ruszyć, ani wydobyć z siebie żadnego dzwięku. Stwór poruszył się i wciągnął powietrze. Chyba mnie wywęszył. Spojrzał prosto w moje oczy i ryknął.
- Ty!! Już nie żyjesz!!! - wycharczał.
Jednym skokiem dopadł mnie i chwycił za gardło. Zaczęłam kaszleć, dusić się i szarpać jego rękę, ale był silniejszy ode mnie. Podniósł mnie na wysokość swoich oczu a potem rzucił na ziemię. Poczułam silny ból w biodrze. Nie zdążyłam nawet się podnieść, a on już podniósł mnie i cisnął na drzewa. Poleciałam, trochę dalej. Teraz do biodra doszło jeszcze ramię i głowa. Spojrzałam na ścieżkę. Stwór stanął na czterech łapach. Zaczęłam czołgać się w tył, nie spuszczając z niego wzroku. Ruszył za mną i ani się obejrzałam, jak rzucił mi się do gardła.
Otworzyłam oczy, drąc się na całe gardło. Aż rozbolały mnie własne uszy. Położyłam się z powrotem. Mój krzyk przeszedł w szloch. Wcisnęłam głowę w poduszkę. Łzy płynęły mi po policzkach, a włosy miałam strasznie potargane. Otuliłam się szczelinie kołdrą. Usłyszałam, jak ktoś wbiega po schodach i po chwili w drzwiach stanął tata z patelnią w ręku, gotową w każdej chwili do użycia. Z nim wbiegła mama, z kijem bejsbolowym.
- Co się stało, kochanie? - mama odłożyła kij i usiadła koło mnie na łóżku - Obudził nas twój krzyk. Wzięliśmy pierwsze lepsze rzeczy do walki, by cię bronić, ale to chyba fałszywy alarm.
- Miałam koszmar - powiedziałam, szlochając. Mama przycisnęła usta do mojego czoła i mocno mnie przytuliła. Objęłam ją rękoma - Był bardzo rzeczywisty.
- Opowiedz nam - powiedział tata. Spojrzałam na niego spod ramienia mamy.
- Serio tato? Chciałeś walnąć włamywacza patelnią?
- No co? - tata się uśmiechnął - To bardzo niebezpieczne narzędzie. Można nim na przykład...
- ...smażyć placki? - dokończyłam.
- To był sarkazm - powiedział tata - Chyba odzyskujesz już humor. Ale tak, patelnia służy do smażenia na przykład placków. To jak? Opowiesz nam swój sen?
- Obudziłam się w nim w nocy. Nie chciało mi się spać, więc wyszłam przez okno na dwór. Poszłam na spacer, a gdy chciałam wracać, na drodze stanął mi Zmiennokształtny, zmieniony w wilka - przełknęłam ślinę - Zaatakował mnie. Zaczęłam krzyczeć, gdy rzucił mi się do gardła.
Mama spojrzała z uniesionymi brwiami na tatę. Ale on tylko pokiwał w zmartwieniu głową, nic nie mówiąc.
- Cóż, to bardzo straszny koszmar i sądzę, że już nie zaśniesz. Zostały jeszcze dwie godziny do wschodu słońca, więc masz jeszcze trochę czasu - mama wstałą i wzięła kij bejsbolowy - Tutaj nic ci nie grozi, możesz się już uspokoić.
Gdy wyszli, wyjęłam z szafy bluzkę, jedną z moich ulubionych. Byłą czarna, na krótki rękaw, a na dole trochę posrzępiona i nierówna. Do tego spodnie, zdecydowałam, ze założę rurki, te, które Samara kupiła mi miesiąc temu, na imieniny. Powiedziała, ze powinnam mieć choćby jeden normalny ciuch. A że moje ciało miało odpowiednie proporcje, spodnie pasowały idealnie. Zrezygnowałam z bluzy, wzięam tylko sweterek i kurtkę. A buty, chyba trampki, no bo jakie inne. Nie miałam innych, chodziłam tylko w trampkach. A może makijaż? Zawsze malowałam tylko rzęsy, w sumie nie wiem, dlaczego. Ale dzisiaj miałam chęć na coś więcej. Poszłam więc do łazienki. Tam mama miała cały arsenał kosmetyków. Ale najpierw prysznic. Pod wpływem gorącej wody moje ciało rozluźniało się i odzyskiwałam powoli dobry nastrój. Za kilka godzin zobaczę Aidana. Byłam bardzo ciekawa, czy się do mnie odezwie, czy też będzie tak jak przed jego wizytą. Ale przecież obiecał. Musi się odezwać.
Musiałam niestety już wyjść, bo skończyła się gorąca woda. Owinęłam się ręcznikiem i zaczęłam suszyć włosy. Pół godziny potem byłam gotowa. Postanowiłam tylko dodać podkład pod oczami, gdzieniegdzie trochę pudru i błyszczyk. I oczywiście tusz do rzęs. Gdy juz się wyszykowałam, spojrzałam w duże lustro, gdzie mogłam zobaczyć siebie całą. Moim oczom ukazała się dziewczyna, podobna do mnie, ale ładniejsza. O wiele ładniejsza. Nie mogłam uwierzyć, że to ja. Nigdy nie pomyślałam, ze jestem taka ładna. No, ale trzeba się już zbierać. Przestałam gapić się na swoje odbicie w lustrze. W pokoju wzięłam jeszcze tylko torbę i telefon, i zeszłam na dół, do jadalni. Mama z tatą jedli śniadanie. Gdy mnie zobaczyli, mama zapytała:
- Pięknie wyglądasz, słonko. Widzę, że wreszcie zrozumiałaś, że jesteś kobietą - mama się uśmiechnęła - I użyłaś moich kosmetyków.
- Tak, miałam dzisiaj taką potrzebę - też się uśmiechnęłam.
- Jak się czujesz? - zapytał tata
- Dobrze, już jest dobrze. Zjem dzisiaj tosty, dobrze?
- Zaraz ci zrobię - powiedziała mama. Przyglądałam się bacznie, jak robiła mi śniadanie. Była taka kochana, cały czas się o mnie troszczy, pomaga mi. Moja kochana mamusia. Byłam już prawie dorosła, ale w stosunku do niej zachowywałąm się jak dziecko. Gdy zjadłam, poszłam umyś ręcę i zęby. Wychodząc na powietrze, zadrżałam. Było, chłodno, wiatr boleśnie smagał mi policzki. Przestraszyłam się. Tak samo było w moim śnie. Ale musiałam iść. Postawiłam niepewnie krok do przodu.
- Od kiedy to boisz się chodzić po swoim ogrodzie? - powiedział Aidan
Pokskoczyłam i cicho krzyknęłam. Musiał mnie tak bardzo straszyć. Prawie mi sierce wyskoczyło z piersi.
- Jezuu, prawie umarłam ze strachu. Następnym razem krzyknę mocniej,a wtedy mój tata przybiegnie z patelnią i zdzieli cię nią po głowie. Zobaczymy, kto się będzie wtedy śmiał!! - wypaliłam, widząc uśmiech, czający się na jego ustach.
- Przepraszam, to nie było celowe. Gdybym chciał cię przestraszyć, pewie przyszedłbym w czasie pełni, przemieniony w wilka - zażartował
- To wcale nie jest śmieszne, serce nadal mi wali, prawie wyskoczyło mi z piersi.
- To może sprawdzę, czy nadal tam jest? - Aidan przysunął się do mnie i spojrzał w dół.
- Zbok - powiedziałam, zakrywając się kurtką. Ale, jeśli mam być szczera, cieszyłam się, ze nie będę szła przez las sama. Chociaż toważyszył mi ten, którego garunku tak bardzo się bałam.
piątek, 31 stycznia 2014
wtorek, 28 stycznia 2014
Rozdział V
Uwaga!! Rozdział może zawierać treści niedozwolone dla niektórych osób. Skutkiem może być trwałe zrycie psychiki i to na stałe xD
- Auu!! - krzyknęłam nagle.
- Przepraszam, niechcący - powiedziała nasza Uzdrowicelka, Natasza. Obwiązywała właśnie bandażem moją nogę, która już była w gipsie. Siedziałam na kanapie w jej malutkim gabinecie. Było tu miło i przytulnie. Ściany, koloru wrzosowego obwieszone były obrazami. Było też kilka półek z książkami, głównie zielarskimi. Biurko, kanapa i biblioteczka pełna buteleczek z ziołami i innymi medykamentami. A pani Natasza, cóż była chyba najmłodszym pracownikiem naszej szkoły. I chyba najbardziej lubianym. Miała góra trzydzieści lat. Jasnobrązowe włosy zawsze czesała w warkocz, a niebieskie oczy patrzyły szczerze i odważnie.
- No, do wesela się zagoi - powiedziała z uśmiechem - Ale musisz bardziej uważać. Gdy pan Baldwin przyniósł cię tu nieprzytomną, myślałam na początku, że to wstrząs mózgu. Ale na szczęście skończyło się na złamaniu nogi. Możesz już iść, tylko uważaj na schodach. Rodzice już na ciebie na zewnątrz. Za kilka dni przyjdź, zdejmę ci gips.
- Więc nie mogę wrócić na zajęcia? - zapytałam
- W żadnym wypadku. Musisz odpuścić sobie szkołę, przynajmniej do zdjęcia gipsu. Kość mogłaby ci się przestawić i narobiłabyś sobie przy tym bólu. Lepiej posiedź w domu te kilka dni.
- Dobrze, tak zrobię - powiedziałam - Do widzenia.
- Do zobaczenia z kilka dni.
Tak jak mówiła pani Natasza, przed drzwiami czekali mama i tata. Gdy mnie zobaczyli, od razu do mnie podeszli. Tata złapał mnie za ramię, żeby mi pomóc iść, a mama chciała się przytulić
- Mamo! - syknęłam - Jesteśmy w szkole. Nie chcę publicznej demonstracji uczuć. Chcesz mi narobić obciachu?
Mama tylko się uśmiechnęła i pocałowała mnie w czoło. Zignorowała moją zagniewaną minę, wzięła pod pachę i zaczęliśmy we trójkę powoli iść do domu. Radziłam sobie całkiem dobrze, pomimo że nigdy nie miałam nogi w gipsie. Ciekawe, czy Samara już jest w domu, pomyślałam. Może do niej zadzwonię jak dojdę. A do domu jeszcze trochę daleko. Zanim dojdziemy, jeszcze dużo może się zdarzyć. Na przykład może nas zaatakować duch wilk. Oni raczej by go nie wiedzieli, ale ja tak. Tylko tego by brakowało, żebym złamała drugą nogę, albo i rękę. Ale na szczęście obyło się bez takich atrakcji. Do domu doszliśmy bezpiecznie. Rodzice eskortowali mnie aż do drzwi pokoju.
- Poradzisz sobie? - zapytała zatroskana mama
- Tak, możecie już iść - powiedziałam - Jak będę czegoś potrzebować, będę krzyczeć.
- Tylko głośno - powiedział tata z uśmiechem. Możemy cię nie słyszeć, idziemy z mamą do sypialni...
- Nie kończ! - powiedziałam trochę za głośno - Nie chcę znać szczegółów.
Gdy wychodzili, mama pacnęła tatę w ramię, bo chciał właśnie złapać ją za pośladek. Dobra, cieszyłam się, że są ze sobą szczęśliwi. Ale są granice!! Czasem chciałabym mieszkać sama. Albo po prostu jak zbiera im się na czułości, niech robią to z daleka ode mnie.
Tak więc, zostałam sama w pokoju. Może obejrzę jakiś film? Albo poczytam. Albo po prostu usiądę i będę gapić się w okno. Nie, wtedy nie mogłabym opanować swoich myśli. Sama aż się ich bałam. No, może i byłam trochę zboczona, nie tak jak Samara oczywiście, ale jednak...Omg, o czym ja myślę. Dobra, poczytam. Sami narzekała, że już tak dawno mam Eona, a go nie czytam. Na której to stronie skończyłam... na dwudziestej. Eon, fajne imię.
Gdy zagłębiłam się w lekturze, usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Dzwoniła Sami.
- Annie, nic ci się nie stało? Boże, tak się bałam. Dopiero, co przyjechałam do domu, ale twoja mam już wcześniej mi napisała, ze miałaś wypadek na wuefie i możesz mieć poważne obrażenia. Jak się czujesz?
- Wszystko dobrze. Złamałam tylko nogę, nic poważnego. Przez kilka dni nie będzie mnie w szkole. I tyle.
- To dobrze - Samara już trochę się uspokoiła - Ale tak na serio? Jeden dzień mnie z tobą nie ma a ty już łamiesz nogę. A co jak mnie tydzień nie będzie? Zabijesz się?
- Nie - uśmiechnęłam się - Jak widzisz jesteś mi koniecznie potrzebna. Nigdzie nie wyjeżdżaj, dłużej niż dzień. Potrzebuję cię.
- Ja ciebie też - Samara posłała mi buziaczka - A tak właściwie to co tam się wydarzyło?
- Dostałam w brzuch. Chyba od... zaraz - zamilkłam.
- Co? - zapytała Sami
- Wiem! - krzyknęłam - Melanie, przed meczem coś gadała do Heather, wiesz, tej siłaczki. A potem obie się złośliwie uśmiechnęły. Heaher przewróciła Britney, chciała wtedy podacdo Vanessy, żeby tamta strzeliła kosza. Wydaje mi się, że Melanie kazała Heather to zrobić. JA też od niej dostałam. Gdy miałam już rzucał, wpadła na mnie i przewróciła. Poleciała kawałek, przeturlałam się i potem już nie pamiętam, straciłam przytomność. A nie, jeszcze słyszałam, jak Melanie się śmieje. Złośliwie. Uknuła to sobie razem z Heather.
- A to wredna szmata. Zawsze nam dokuczała, ale psychicznie. Nie myślałam, że posunie się do tego.
- To przecież Melanie - powiedziałam - Ona zrobi wszystko, żeby tylko zdobyć to, czego chce.
- Ale czego może chcieć od ciebie - Sami sie zdziwiła
- Nie wiem. Ale lepiej, żebym się dowiedziała, bo może robi coś jeszcze gorszego. Czy Melanie naprawdę jest taka zła? No dobra, uprzykrzała mi na każdym kroku życie, ale... Nie przypuszczałam, ze to powiem, ale, w porównaniu z tym, co zrobiła dzisiaj, to tylko dziecinne psoty.
- Zgadzam się - powiedziała - A teraz muszę już kończyć. Jestem głodna i zmęczona. Te ćwiczenia zabierają strasznie dużo mocy. Zdrowiej, może jutro cię odwiedzę.
- Będę czekać. Pa.
Rozłączyła się. Rzuciłam telefon na łóżko. O dziwo, nie spadł, ani nic takiego. Zawsze, gdy to robiłam, jak na złość odbijał się od materaca, potem jeszcze raz, i jeszcze. I z hukiem spadał na podłogę. Chyba miał dzisiaj dobry humor. Ta, co ja gadam. Telefon ma dobry humor. Chyba się naćpałam...gadam takie głupoty. Powinnam być smutna, bo będę sama w domu przez kilka dni. Będzie nudno. A tu takie myśli. Powinnam zapisać się na jakąś terapie, do terapeuty. Oczywiście zabrałabym Samarę, też by jej się przydało.
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam
Drzwi się uchyliły. Mama wystawiła głowę i powiedziała:
- Kochanie, masz gościa.
- Gościa? - zdziwiłam się - Kto to?
Mama otworzyła drzwi szerzej i weszła do pokoju. Miała na sonie jedwabny, czerwony szlafrok. Nie chciałam nawet pomyśleć, co miała pod nim.
- Chłopak. Przystojny. Może wejść?
- Dobra, zaproś go.
Mama zamknęła drzwi. Kto to może być....przystojny.... nie, nie odważył by się
A jednak. Po chwili drzwi się uchyliły i stanął w nich Aidan.
- Czego tu szukasz? - warknęłam
- Chciałem zobaczyć, jak się czujesz - usprawiedliwił się.
- A co cię to obchodzi? Od kiedy interesujesz się moim zdrowiem?
- Zobaczyłem, jak pan Baldwin niesie cię nieprzytomną do uzdrowicieli. Przestraszyłem się, że coś poważnego się stało. Chwilę potem twoi rodzice przyszli i czekali pod drzwiami. Niestety, musiałem na chwilę uciec, bo zobaczył mnie Wielki Mistrz, a przecież nie było mnie na zajęciach. A gdy przyszedłem ponownie, już ich nie było. Więc przyszedłem tutaj. Przyjrzał mi się uważnie, żeby zobaczyć moją reakcję.
- Serio? Chciałeś mnie rozjechać motorem, a teraz martwisz się o moim stanem? A poza tym nie chcę, żebyś tu był. Zaraz zawołam mamę, żeby cię stąd wyprowadziła.
- Nie wiem, czy cię usłyszy - uśmiechnął się złośliwie - Poszła z twoim tatą do sypialni. A zważywszy na to, co miała na sobie, można łatwo domyśleć się, co robią.
Odebrało mi mowę. Jak oni mogli....teraz...gdy w domu jest ktoś obcy. Nie poznawałam ich. Naprawdę.
- Dobra. Już wiesz, że nic mi nie jest. Możesz sobie iść - zapytałam.
Nic nie odpowiedział, ale nadal się na mnie patrzył.
- No co się tak gapisz? - coraz bardziej się denerwowałam
- Wiesz, że wyglądasz jak naćpana mysz**?
- To po środkach znieczulających - powiedziałam. Tylko się uśmiechnął.
- Hahah - wymsknęło mi się.
- Co? - zapytał zdziwiony
- Zanim przyszedłeś to samo sobie pomyślałam.
- Że jesteś naćpaną myszą?
- Nie, że po prostu jestem naćpana.
- Aha. Widzisz, teraz już wiesz, że to prawda.
Zaraz, pomyślałam. Czy ja przypadkiem nie miałam go poćwiargować i zakopać za rozpowiadanie o tym, że się przyjaźnimy?
- Wiesz że miałam cię zabić. Za to, że powiedziałeś wszystkim, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie wszystkim, tylko kilku osobą.
- Ale po co? - zapytałam zdziwiona.
- Bo chcę się z tobą przyjaźnić.
- Serio? Myślałam, że mnie nie lubisz?
- Nie nie lubię. Po prostu... nie jestem zbytnio towarzyski.
- Jak tak samo. Moją jedyną bratnią duszą jest Samara.
- Ja mam tylko wuja i brata
Zrobiło mi się go żal. Rzeczywiście, nie miał nikogo, kto mógłby go przyjąć i oprowadzić po nowym miejscu.
- Jeśli chcesz, możesz pogadać ze mną.
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Znałam go bardzo krótko, do tego nie za bardzo lubiłam. Ale to miłe, że się zainteresował, w jakim jestem stanie. Nikt inny nie pomyślał o odwiedzinach.
- Czyli co? Koniec wojny? - zapytał
- No okey... - odparłam, trochę niechętnie - Ale nie myśl sobie, że odpuściłam ci tą całą sprawę z przyjaźnią. Nadal się na ciebie trochę gniewam.
Tylko się uśmiechnął.
- Wiec, opowiedz mi coś o sobie. Na razie wiem tylko tyle, ze pochodzisz z Soren, masz brata i wuja i jeździsz na motorze, A, i śniesz się dziewczynom po nocach.
- To, że ci się przyśniłem, nie było przypadkiem.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Skąd to wiesz?
- Bo to zaplanowałem. Nie mogę, na razie powiedzieć nic więcej, ale to dla twojego dobra.
- Tak, jasne - mruknęłam
- Naprawdę. Próbuję cię chronić. Wierz mi, nie byłbym taki, gdyby nie wiązało się to z twoim bezpieczeńswem. Lubię cię, na prawdę - uśmiechnął się - Powinnaś czuć się zaszczycona, nie mówię takich rzeczy wiele razy.
Zarumieniłam się. Jeszcze rano, gdyby ktoś powiedział mi, że Aidan mnie lubi, wyśmiałabym go. A teraz, kto by pomyślał.
- Dobra, a co z twoją rodziną. I dlaczego akurat wybraliście nasze miasteczko?
- Tutaj wychowywał się wujek.
Aha... nic więcej. Nadal wiedziałam o nim tyle, co na początku.
- Będę się już zbierał. Jak chcesz, wpadnę jutro - powiedział
- Jutro przychodzi Sami.
- W początku, rozumiem. Zatem do zobaczenia za kilka dni. Jak wrócisz do szkoły, wszystko będzie dobrze, wróci na swój stary tor. Posłał mi uśmiech, ale nie taki, jak zawsze. Ten, nie był chytry, ani złośliwy. Był taki... piękny. Aidan był bardzo przystojny. Musiałam dopuścić do siebie taką myśl. Innej opcji nie było. I jeszcze te oczy... rozmarzyłam się
W tym czasie chłopak wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je i już miał wychodzić, ale na chwilę się zatrzymał, jakby czegoś zapomniał.
- A co do tego zabicia mnie i zakopania... . Gdybym to ja chciał to zrobić, to jeszcze najpierw bym cię zgwałcił.
Uśmiechnął się, tak jak wcześniej, złośliwie i wyszedł, zatrzaskując drzwi.
** - słowa Asi Guzek, która jest moją książkową Samarą <3
- Auu!! - krzyknęłam nagle.
- Przepraszam, niechcący - powiedziała nasza Uzdrowicelka, Natasza. Obwiązywała właśnie bandażem moją nogę, która już była w gipsie. Siedziałam na kanapie w jej malutkim gabinecie. Było tu miło i przytulnie. Ściany, koloru wrzosowego obwieszone były obrazami. Było też kilka półek z książkami, głównie zielarskimi. Biurko, kanapa i biblioteczka pełna buteleczek z ziołami i innymi medykamentami. A pani Natasza, cóż była chyba najmłodszym pracownikiem naszej szkoły. I chyba najbardziej lubianym. Miała góra trzydzieści lat. Jasnobrązowe włosy zawsze czesała w warkocz, a niebieskie oczy patrzyły szczerze i odważnie.
- No, do wesela się zagoi - powiedziała z uśmiechem - Ale musisz bardziej uważać. Gdy pan Baldwin przyniósł cię tu nieprzytomną, myślałam na początku, że to wstrząs mózgu. Ale na szczęście skończyło się na złamaniu nogi. Możesz już iść, tylko uważaj na schodach. Rodzice już na ciebie na zewnątrz. Za kilka dni przyjdź, zdejmę ci gips.
- Więc nie mogę wrócić na zajęcia? - zapytałam
- W żadnym wypadku. Musisz odpuścić sobie szkołę, przynajmniej do zdjęcia gipsu. Kość mogłaby ci się przestawić i narobiłabyś sobie przy tym bólu. Lepiej posiedź w domu te kilka dni.
- Dobrze, tak zrobię - powiedziałam - Do widzenia.
- Do zobaczenia z kilka dni.
Tak jak mówiła pani Natasza, przed drzwiami czekali mama i tata. Gdy mnie zobaczyli, od razu do mnie podeszli. Tata złapał mnie za ramię, żeby mi pomóc iść, a mama chciała się przytulić
- Mamo! - syknęłam - Jesteśmy w szkole. Nie chcę publicznej demonstracji uczuć. Chcesz mi narobić obciachu?
Mama tylko się uśmiechnęła i pocałowała mnie w czoło. Zignorowała moją zagniewaną minę, wzięła pod pachę i zaczęliśmy we trójkę powoli iść do domu. Radziłam sobie całkiem dobrze, pomimo że nigdy nie miałam nogi w gipsie. Ciekawe, czy Samara już jest w domu, pomyślałam. Może do niej zadzwonię jak dojdę. A do domu jeszcze trochę daleko. Zanim dojdziemy, jeszcze dużo może się zdarzyć. Na przykład może nas zaatakować duch wilk. Oni raczej by go nie wiedzieli, ale ja tak. Tylko tego by brakowało, żebym złamała drugą nogę, albo i rękę. Ale na szczęście obyło się bez takich atrakcji. Do domu doszliśmy bezpiecznie. Rodzice eskortowali mnie aż do drzwi pokoju.
- Poradzisz sobie? - zapytała zatroskana mama
- Tak, możecie już iść - powiedziałam - Jak będę czegoś potrzebować, będę krzyczeć.
- Tylko głośno - powiedział tata z uśmiechem. Możemy cię nie słyszeć, idziemy z mamą do sypialni...
- Nie kończ! - powiedziałam trochę za głośno - Nie chcę znać szczegółów.
Gdy wychodzili, mama pacnęła tatę w ramię, bo chciał właśnie złapać ją za pośladek. Dobra, cieszyłam się, że są ze sobą szczęśliwi. Ale są granice!! Czasem chciałabym mieszkać sama. Albo po prostu jak zbiera im się na czułości, niech robią to z daleka ode mnie.
Tak więc, zostałam sama w pokoju. Może obejrzę jakiś film? Albo poczytam. Albo po prostu usiądę i będę gapić się w okno. Nie, wtedy nie mogłabym opanować swoich myśli. Sama aż się ich bałam. No, może i byłam trochę zboczona, nie tak jak Samara oczywiście, ale jednak...Omg, o czym ja myślę. Dobra, poczytam. Sami narzekała, że już tak dawno mam Eona, a go nie czytam. Na której to stronie skończyłam... na dwudziestej. Eon, fajne imię.
Gdy zagłębiłam się w lekturze, usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Dzwoniła Sami.
- Annie, nic ci się nie stało? Boże, tak się bałam. Dopiero, co przyjechałam do domu, ale twoja mam już wcześniej mi napisała, ze miałaś wypadek na wuefie i możesz mieć poważne obrażenia. Jak się czujesz?
- Wszystko dobrze. Złamałam tylko nogę, nic poważnego. Przez kilka dni nie będzie mnie w szkole. I tyle.
- To dobrze - Samara już trochę się uspokoiła - Ale tak na serio? Jeden dzień mnie z tobą nie ma a ty już łamiesz nogę. A co jak mnie tydzień nie będzie? Zabijesz się?
- Nie - uśmiechnęłam się - Jak widzisz jesteś mi koniecznie potrzebna. Nigdzie nie wyjeżdżaj, dłużej niż dzień. Potrzebuję cię.
- Ja ciebie też - Samara posłała mi buziaczka - A tak właściwie to co tam się wydarzyło?
- Dostałam w brzuch. Chyba od... zaraz - zamilkłam.
- Co? - zapytała Sami
- Wiem! - krzyknęłam - Melanie, przed meczem coś gadała do Heather, wiesz, tej siłaczki. A potem obie się złośliwie uśmiechnęły. Heaher przewróciła Britney, chciała wtedy podacdo Vanessy, żeby tamta strzeliła kosza. Wydaje mi się, że Melanie kazała Heather to zrobić. JA też od niej dostałam. Gdy miałam już rzucał, wpadła na mnie i przewróciła. Poleciała kawałek, przeturlałam się i potem już nie pamiętam, straciłam przytomność. A nie, jeszcze słyszałam, jak Melanie się śmieje. Złośliwie. Uknuła to sobie razem z Heather.
- A to wredna szmata. Zawsze nam dokuczała, ale psychicznie. Nie myślałam, że posunie się do tego.
- To przecież Melanie - powiedziałam - Ona zrobi wszystko, żeby tylko zdobyć to, czego chce.
- Ale czego może chcieć od ciebie - Sami sie zdziwiła
- Nie wiem. Ale lepiej, żebym się dowiedziała, bo może robi coś jeszcze gorszego. Czy Melanie naprawdę jest taka zła? No dobra, uprzykrzała mi na każdym kroku życie, ale... Nie przypuszczałam, ze to powiem, ale, w porównaniu z tym, co zrobiła dzisiaj, to tylko dziecinne psoty.
- Zgadzam się - powiedziała - A teraz muszę już kończyć. Jestem głodna i zmęczona. Te ćwiczenia zabierają strasznie dużo mocy. Zdrowiej, może jutro cię odwiedzę.
- Będę czekać. Pa.
Rozłączyła się. Rzuciłam telefon na łóżko. O dziwo, nie spadł, ani nic takiego. Zawsze, gdy to robiłam, jak na złość odbijał się od materaca, potem jeszcze raz, i jeszcze. I z hukiem spadał na podłogę. Chyba miał dzisiaj dobry humor. Ta, co ja gadam. Telefon ma dobry humor. Chyba się naćpałam...gadam takie głupoty. Powinnam być smutna, bo będę sama w domu przez kilka dni. Będzie nudno. A tu takie myśli. Powinnam zapisać się na jakąś terapie, do terapeuty. Oczywiście zabrałabym Samarę, też by jej się przydało.
Moje rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam
Drzwi się uchyliły. Mama wystawiła głowę i powiedziała:
- Kochanie, masz gościa.
- Gościa? - zdziwiłam się - Kto to?
Mama otworzyła drzwi szerzej i weszła do pokoju. Miała na sonie jedwabny, czerwony szlafrok. Nie chciałam nawet pomyśleć, co miała pod nim.
- Chłopak. Przystojny. Może wejść?
- Dobra, zaproś go.
Mama zamknęła drzwi. Kto to może być....przystojny.... nie, nie odważył by się
A jednak. Po chwili drzwi się uchyliły i stanął w nich Aidan.
- Czego tu szukasz? - warknęłam
- Chciałem zobaczyć, jak się czujesz - usprawiedliwił się.
- A co cię to obchodzi? Od kiedy interesujesz się moim zdrowiem?
- Zobaczyłem, jak pan Baldwin niesie cię nieprzytomną do uzdrowicieli. Przestraszyłem się, że coś poważnego się stało. Chwilę potem twoi rodzice przyszli i czekali pod drzwiami. Niestety, musiałem na chwilę uciec, bo zobaczył mnie Wielki Mistrz, a przecież nie było mnie na zajęciach. A gdy przyszedłem ponownie, już ich nie było. Więc przyszedłem tutaj. Przyjrzał mi się uważnie, żeby zobaczyć moją reakcję.
- Serio? Chciałeś mnie rozjechać motorem, a teraz martwisz się o moim stanem? A poza tym nie chcę, żebyś tu był. Zaraz zawołam mamę, żeby cię stąd wyprowadziła.
- Nie wiem, czy cię usłyszy - uśmiechnął się złośliwie - Poszła z twoim tatą do sypialni. A zważywszy na to, co miała na sobie, można łatwo domyśleć się, co robią.
Odebrało mi mowę. Jak oni mogli....teraz...gdy w domu jest ktoś obcy. Nie poznawałam ich. Naprawdę.
- Dobra. Już wiesz, że nic mi nie jest. Możesz sobie iść - zapytałam.
Nic nie odpowiedział, ale nadal się na mnie patrzył.
- No co się tak gapisz? - coraz bardziej się denerwowałam
- Wiesz, że wyglądasz jak naćpana mysz**?
- To po środkach znieczulających - powiedziałam. Tylko się uśmiechnął.
- Hahah - wymsknęło mi się.
- Co? - zapytał zdziwiony
- Zanim przyszedłeś to samo sobie pomyślałam.
- Że jesteś naćpaną myszą?
- Nie, że po prostu jestem naćpana.
- Aha. Widzisz, teraz już wiesz, że to prawda.
Zaraz, pomyślałam. Czy ja przypadkiem nie miałam go poćwiargować i zakopać za rozpowiadanie o tym, że się przyjaźnimy?
- Wiesz że miałam cię zabić. Za to, że powiedziałeś wszystkim, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Nie wszystkim, tylko kilku osobą.
- Ale po co? - zapytałam zdziwiona.
- Bo chcę się z tobą przyjaźnić.
- Serio? Myślałam, że mnie nie lubisz?
- Nie nie lubię. Po prostu... nie jestem zbytnio towarzyski.
- Jak tak samo. Moją jedyną bratnią duszą jest Samara.
- Ja mam tylko wuja i brata
Zrobiło mi się go żal. Rzeczywiście, nie miał nikogo, kto mógłby go przyjąć i oprowadzić po nowym miejscu.
- Jeśli chcesz, możesz pogadać ze mną.
Nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Znałam go bardzo krótko, do tego nie za bardzo lubiłam. Ale to miłe, że się zainteresował, w jakim jestem stanie. Nikt inny nie pomyślał o odwiedzinach.
- Czyli co? Koniec wojny? - zapytał
- No okey... - odparłam, trochę niechętnie - Ale nie myśl sobie, że odpuściłam ci tą całą sprawę z przyjaźnią. Nadal się na ciebie trochę gniewam.
Tylko się uśmiechnął.
- Wiec, opowiedz mi coś o sobie. Na razie wiem tylko tyle, ze pochodzisz z Soren, masz brata i wuja i jeździsz na motorze, A, i śniesz się dziewczynom po nocach.
- To, że ci się przyśniłem, nie było przypadkiem.
Wytrzeszczyłam oczy.
- Skąd to wiesz?
- Bo to zaplanowałem. Nie mogę, na razie powiedzieć nic więcej, ale to dla twojego dobra.
- Tak, jasne - mruknęłam
- Naprawdę. Próbuję cię chronić. Wierz mi, nie byłbym taki, gdyby nie wiązało się to z twoim bezpieczeńswem. Lubię cię, na prawdę - uśmiechnął się - Powinnaś czuć się zaszczycona, nie mówię takich rzeczy wiele razy.
Zarumieniłam się. Jeszcze rano, gdyby ktoś powiedział mi, że Aidan mnie lubi, wyśmiałabym go. A teraz, kto by pomyślał.
- Dobra, a co z twoją rodziną. I dlaczego akurat wybraliście nasze miasteczko?
- Tutaj wychowywał się wujek.
Aha... nic więcej. Nadal wiedziałam o nim tyle, co na początku.
- Będę się już zbierał. Jak chcesz, wpadnę jutro - powiedział
- Jutro przychodzi Sami.
- W początku, rozumiem. Zatem do zobaczenia za kilka dni. Jak wrócisz do szkoły, wszystko będzie dobrze, wróci na swój stary tor. Posłał mi uśmiech, ale nie taki, jak zawsze. Ten, nie był chytry, ani złośliwy. Był taki... piękny. Aidan był bardzo przystojny. Musiałam dopuścić do siebie taką myśl. Innej opcji nie było. I jeszcze te oczy... rozmarzyłam się
W tym czasie chłopak wstał i podszedł do drzwi. Otworzył je i już miał wychodzić, ale na chwilę się zatrzymał, jakby czegoś zapomniał.
- A co do tego zabicia mnie i zakopania... . Gdybym to ja chciał to zrobić, to jeszcze najpierw bym cię zgwałcił.
Uśmiechnął się, tak jak wcześniej, złośliwie i wyszedł, zatrzaskując drzwi.
** - słowa Asi Guzek, która jest moją książkową Samarą <3
niedziela, 26 stycznia 2014
Rozdział IV
Dzwonił telefon. Wyjęłam go z kieszeni spodni i odebrałam.
- Tak, słucham - powiedziałam
- Annie, to ja - dzwoniła Samara - Nie będzie mnie dzisiaj w szkole. Jadę z rodzicami do jakiejś czarownicy, ma mi coś tam pokazać. Wiesz, za trzy tygodnie moje siedemnaste urodziny, muszę się przygotować na otrzymanie Darów. Będę odprawiać obrzęd oczyszczania i jeszcze coś. Boże, muszą mnie tak męczyć? W każdym razie będziesz sama szła do szkoły, przepraszam, ale teraz będę Cię zaniedbywać. Mama powiedziała, że dużo czasu muszę przeznaczyć na przygotowania, bo to najważniejsze wydarzenie w życiu każdej istoty. Bla, bla bla... Przepraszam.
- Nie ma sprawy. Za dwa miesiące też będę przez to przechodzić.
- No to do zobaczenia. Rozłączyła się, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Wzdrygnęłam się. Dorosłość. Z chwilą ukończenia siedemnastu lat stajemy się dorośli, dostajemy różne dary. Każda z ras dostaje więcej mocy, dzięki czemu której widzimy duchy zwierząt. Nie jest dokładnie powiedziane ile, u każdego jest inaczej. Ponadto Zmiennokształtni dostają więcej siły i kontroli, dzięki czemu nie są już tak groźni podczas pełni. Co nie oznacza jednak, że nie musimy się ich obawiać. Pod wpływem księżyca zabiją każdego, kto wejdzie im w drogę, Ceriowie dostają moc latania bez skrzydeł. A my, Akaname mamy chyba najlepiej. Albo najgorzej. Zależy dla kogo. Dostajemy skrzydła, kobiety białe, a mężczyźni lekko szare. Tylko starszyzna ma błękitne skrzydła, ale bardzo rzadko je rozkładają. Poza tym nie ma już innych kolorów, jakie mogłabym dostać. I tak nie będę miała tyle mocy, by móc na nich latać, więc... będę je tylko rozkładać i pokazywać, że jestem Akaname. Tylko do tego będą mi służyć. I oczywiście będę mogła je chować, gdy się zwiną, są niewidzialne. Widziałam to w mamy i taty, kiedyś mi to zaprezentowali. Już za dwa miesiące nie będę taka jak teraz. Podobno trudno się przyzwyczaić do skrzydeł. A, zapomniałabym. Gdy skrzydła są rozłożone, nasze oczy świecą. Dosłowinie. To też widziałam. Ale narazie nie będę o ty myśleć. Przyjdzie czas, gdy będę musiała. A teraz muszę się ubrać do szkoły. Do normalnego życia.
Otworzyłam garderobę. Hmm... co włożyć. Chyba pierwszy raz miałam dylemat nad ubieraniem się. Zawsze było mi to obojętne. Moje rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam. Do pokoju weszła mama.
- Annie, co ty jeszcze tu robisz? - zapytała - Powinnaś już jeść śniadanie. Chyba nie chcesz się znów spóźnić.
- Nie mam się w co ubrać - pożaliłam się. Mama spojrzała na mnie zdziwiona.
- Od kiedy to? Zwykle nie przejmowałaś się swoimi ciuchami. Nawet niechętnie się malowałaś. Tylko tusz do rzęs. Coś się zmieniło?
- Nie wiem, ale nic mi nie pasuje.
- Popatrzmy - mama weszła do garderoby i zaczęła przerzucać ubrania. Chyba mi odbiło. Słuchałam mamy. Ona cały czas chodziła w długich sukniach. I jak miała mi pomóc ubrać się w coś, o czym nie miała pojęcia. A jedna, chyba jej nie doceniałam, gdy wybrała dla mnie ubrania.
- Ten blado niebieski top i te dżinsy. A na to koszula i kurtka - powiedziała z uśmiechem.
Włożyłam ciuchy. Rzeczywiście, wyglądałam jakoś...inaczej. Zwłaszcza, ze zazwyczaj chodziłam w chłopięcych bluzach.
- Miła odmiana - skomentowała mama, gdy wyszłam się jej pokazać - Wreszcie wyglądasz jak dziewczyna. Oblałam się rumieńcem, a mama tylko się uśmiechnęła.
- No, koniec już. Na śniadanie, szybko. Wczoraj źle się czułaś, więc dzisiaj musisz zjeść przyzwoite śniadanie.
- Tak, idę już. Złapałam torbę i zeszłam za mamą do jadalni. Jadłam w milczeniu. Mama przypomniała mi powód, dla którego wczoraj źle się czułam. Nie chciałam myśleć o Aidanie, ale wiedziałam, ze dzisiaj znowu go zobaczę i będę musiała wyglądać w miarę normalnie. Gdybym miała więcej czasu, to może poćwiczyłabym uśmiechy w lustrze, żebym byłą przygotowana, gdy znów będzie się na mnie gapił.
Dzisiaj nie było już tak ciepło, a do tego w naszym lesie zawsze panuje mrok. Owinęłam się ciaśniej kurtką i szłam dalej. Nagle zza drzewa tuż przede mną wyszedł wilk. Za późno zorientowałam się, że to tylko duch zwierzęcia. Z krzykiem wpadłam w krzaki. Serce waliło mi jak oszalałe. Prawie dostałam zawału! Przez ducha! Wilk tylko popatrzył na mnie i poszedł dalej. Czasem ich nienawidzę. Chociaż to moje ulubione zwierzęta. Powoli wstałam i wyszłam z krzaków. Dobrze, że to nie głóg, pomyślałam. Wtedy bym się jeszcze pokłuła. Ale i tak wyglądałam żałośnie. Nogawka spodni była oblepiona błotem a w potarganych włosach miałam pełno liści. Zdenerwowana powyjmowałam je. Nie miałam szczotki, więc musiałam rozczesać włosy palcami. Gdy były w mniej więcej znośnym stanie zajęła się spodniami. Tu nie było już tak prosto. Zastanawiałam się, czy nie wrócić do domu, by się przebrać, ale nie miałam na to czasu. Cholera, pomyślałam. Znów się spóźnię. Wytarłam spodnie chusteczkami i pobiegłam do szkoły. Dotarłam kilka minut przed zajęciami. Dzień źle mi się zaczął, ale może się dobrze skończyć, prawda? A jednak nie, pomyślałam, widząc idące w moją stronę Melanie i Rosalie. Królowa naszej szkoły i jej najwierniejsza fanka. Musiały nie podręczyć, oczywiście. Nie było nawet mowy o tym, żeby mi odpuściły.
- A co ci się stało? Jakiś wypadek? Nasza mała niezdara się przewróciła i wpadła w błoto? - zapytała Melanie, patrząc na moją nogę - A może jakieś zwierzątko narobiło ci na spodnie?
- Odwal się - powiedziałam - Nie twój interes
- Właśnie, że mój. Tym wyglądem psujesz wygląd szkoły.
- Wybacz, że nie jestem próżną, zapatrzoną tylko w siebie czarownicą, która nie widzi świata poza swoim nosem. Której nic nie interesuje, no, może poza ciuchami i makijarzem.
- Nie jestem zapatrzona w siebie! - krzyknęła - Ja tylko dbam, by w moim otoczeniu nikt nie poczuł, że jest ode mnie lepszy. A ty lepiej trzymaj się z boku i nie wchodz mi w drogę, bo cię zniszczę. Rose - powiedziała do dziewczyny - Nie jestem dzisiaj w nastroju, żeby patrzyć na ofiary losu. Dzisiaj potrzebne mi towarzystwo z lepszej półki. Nie plebs.
Zarzuciła włosy na bok i dumnie odeszła. Dziwiłam się, jak Rosalie może chodzić prawie dokładnie po jej śladach. Zdecydowanie była jej fanką numer jeden.
Zabił gong. Z niechęcią poczłapałam na chemię. Może pani Faraday ma dziś lepszy dzień i nie będzie brała do odpowiedzi, pomyślałam. Nie, nie możliwe. Ona nie miewa lepszych dni. Zawsze musi być wredna.
W sali niemal wszystkie ławki były już zajęte. Gdy weszłam, pani Faraday spojrzała na mnie i uniosła brwi. Ale na szczęście nie zapytała, co mi się stało. Pospiesznie przeszłam do swojej ławki na końcu sali. Pragnęłam zapaść się pod ziemię. Nigdy jeszcze nie czułam się taka...wkurzona. I trochę samotna. Może dlatego, że nie było Sami. Brakowało mi jej dzisiaj. Jak ja wytrzymywałam na tych wszystkich zajęciach bez niej? Położyłam głowę na rękach i starałam się uspokoić gniew, który coraz bardziej mnie ogarniał. Że też musiałam wpaść w te durne krzaki.
- Cześć. Jesteś Annabelle, tak? - zapytał ktoś. Podniosłam głowę. Przede mną stał chłopak, o podłużnej twarzy, popielatych włosach i szarych oczach. Miał na sobie sweter w szare paski, rozpinany i błękitne dżinsy. I uśmiechał się przyjaźnie.
- Tak - odpowiedziałam - Ale możesz mówić mi Annie.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Znikąd pomyślałam o Aidanie.
- Ja jestem Ethan - powiedział. Ach, tak, podobny, tylko młodszy - Młodszy brat Aidana. Mówił, że się przyjaźnicie i chce, żebym cię poznał
- Przyjaźnimy się? - zdziwiłam się - Pierwsze słyszę.
Co on do jasnej cholery rozpowiadał. Że jesteśmy przyjaciółmi? Palant, pomyślałam. Chciałby.
- Może coś źle usłyszałem. Przepraszam - odparł zmieszany
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się - Naprawdę.
Już ja sobie z nim pogadam!!! Nie tylko go zobaczę, zabiję!!!
Zajęcia minęły mi na rozmyślaniu, jak zabić Aidana. Chciałam go zranić, zabić, poćwiartować i zakopać. A potem się głupkowato śmiać. Ależ byłam zła. Ale nie przyszedł na chemię. Może wiedział, że się wkurzę i się przestraszył? Albo po prostu coś mu wypadło... Nieważne, i tak nie uniknie śmierci.
Z klasy wypadłam jak strzała. Teraz piętnastominutowa przerwa, więc zdążę się ze wszystkim wyrobić i nie spóźnić na zajęcia. Ale miałam chytry plan. Ale Aidana nigdzie nie było. Za to był Ethan. Siedział na ławce i obgryzał jabłko. Podeszłam do niego.
- Nie wiesz, gdzie jest twój brat? - zapytałam.
- Musiał dzisiaj zostać w domu. Źle się poczuł. Wujek pozwolił. Ale mnie się nie udało - zrobił zbolałą minę - Ale w końcu to mój pierwszy dzień w szkole. Głupio by było, gdybym nie przyszedł.
Kurde. Z mojego szczwanego planu nici. Niech to szlag. Musiałam się na czymś wyładować. Na szczęście drugi miałam wuef. Teraz akurat ćwiczyliśmy skok w dal, ale coś się wykombinuje.
Do szatni weszłam jako ostatnia. Zajęłam miejsce w kącie i zdjęłam spodnie. Gdy nałożyłam dresy, od razu poczułam się lepiej. Chyba nie będę ich zdejmować. Bluzka byłą na mnie za duża, ale to było zamierzone, nie lubiłam obcisłych ciuchów. W przeciwieństwie do Melanie, która paradowała właśnie przede mną w obcisłych spodenkach i bluzce na ramiona. Wychodząc, opuściła dekolt do tego stopnia, że prawie było widać stanik. Zdzira. Nienawidzę jej. Tak jak Aidana. I innych. Czasem mam wrażenie, że ja i Samara należymy do innego świata. Tylko my mamy zdrowy rozsądek. Chociaż Sami.... czasem go traciła. Na przykład, gdy na jej drodze stanął jakiś przystojny chłopak. Ja nie traciłam czasu na facetów. Nie byli tego warci.
- Dzisiaj wuef będzie odbędzie się w sali. Zaczął padać deszcz i piach zrobił się mokry. Zagramy w koszykówkę - powiedział pan Baldwin
Rozległy się jęki protestu. Koszykówka to brutalny sport. Tego właśnie było mi trzeba. Kątem oka zauważyłam, że Melanie szepce coś do Heather, jednej z najbrutalniejszych dziewczyn. Niejeden chłopak mógłby jej pozazdrościć mięśni. Gdy skończyła, obydwie się uśmiechnęły, a Heather spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek. Zadrżałam. Ale czułam, że buzujący we mnie gniew byłby w stanie pokonać nawet ją. Chociaż, może nie...
Pan Baldwin kazał nam dobrać się w grupy. Vanessa McQueen, nasza najlepsza koszykarka-czarownica wybrała mnie jako pierwszą, z czego się zdziwiłam.
- Czemu mnie wybrałaś? I to jako pierwszą? - zapytałam
- Kompletuję dobry skład, a co? Coś nie pasuje? Możesz odejść, jak chcesz?
Dziwne, pomyślałam. Dobry skład? Przecież ja nie jestem dobra.
- Nie no, może być. Ale nie rozumiem cię, nie jestem przecież dobra, nie za bardzo umiem grać.
- Po prostu wiem, że strzelisz dzisiaj kosze, jesteś zła, czuję to.
Ach, zapomniałam. Vanessa Skończyła już siedemnaście lat. Jest silniejsza od młodszych czarownic i ma lepsze moce. Wyczuła mój gniew i wiedziała już zapewne, jak się potoczy mecz.
- A, i nie zbliżaj się do Heather. Ona i Melanie coś knują - dodała
- Dzięki - uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce po jej lewej stronie. Rozległ się gwizdek i mecz się rozpoczął. Vanessa zaczęła biec w kierunku kosza, ale nagle odwróciła się i rzuciła do mnie piłkę.
- Annie!!! - krzyknęła.
Złapałam. Zobaczyłam, że Brithney Adams, która chodziła ze mną na chemię i botanikę mach rękami i krzyczy:
- Tutaj!! Jestem wolna!!
Odwróciłam się i podałam. Złapała piłkę w biegu i chciała podać do Vanessy, która stała pod koszem, by oddać strzał, ale Brit nie zdążyła nawet rzucić, bo została zepchnięta i przewrócona przez Heather. Pan Baldwin wygwizdał faul i podbiegł do leżącej Brithney.
- Brithney, słyszysz mnie? Czy coś cię boli? Możesz grać dalej - zapytał
- Tak, jest dobrze - odparła
- Grajcie dalej, z tego miejsca - stanął koło słupka.
Zacząć miałam ja. Mogłam tylko podać do Liney, która stała między mną a zawodniczkami z przeciwnej drużyny. Czekałam, aż rozległ się gwizdek. Gdy pan Baldwin dał znak, rzuciłam piłkę do Liney i wbiegłam między inne zawodniczki. Nie miała do kogo podać, a na nią biegły 3 dziewczyny, więc rzuciła z powrotem do mnie. Muszę trafić, pomyślałam. Zatrzymałam się w rogu boiska i rzuciłam do piłkę w stronę kosza. Ledwie zdążyłam ją puścić, coś uderzyło mnie z całej siły w brzuch tak mocno, że odebrało mi dech. Przeleciałam chyba dobre trzy metry, przeturlałam się i upadłam na posadzkę. Jedyne co jeszcze usłyszałam to śmiech Melanie i nerwowe wrzaski innych dziewczyn. A potem pogrążyłam się w ciemności.
- Tak, słucham - powiedziałam
- Annie, to ja - dzwoniła Samara - Nie będzie mnie dzisiaj w szkole. Jadę z rodzicami do jakiejś czarownicy, ma mi coś tam pokazać. Wiesz, za trzy tygodnie moje siedemnaste urodziny, muszę się przygotować na otrzymanie Darów. Będę odprawiać obrzęd oczyszczania i jeszcze coś. Boże, muszą mnie tak męczyć? W każdym razie będziesz sama szła do szkoły, przepraszam, ale teraz będę Cię zaniedbywać. Mama powiedziała, że dużo czasu muszę przeznaczyć na przygotowania, bo to najważniejsze wydarzenie w życiu każdej istoty. Bla, bla bla... Przepraszam.
- Nie ma sprawy. Za dwa miesiące też będę przez to przechodzić.
- No to do zobaczenia. Rozłączyła się, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Wzdrygnęłam się. Dorosłość. Z chwilą ukończenia siedemnastu lat stajemy się dorośli, dostajemy różne dary. Każda z ras dostaje więcej mocy, dzięki czemu której widzimy duchy zwierząt. Nie jest dokładnie powiedziane ile, u każdego jest inaczej. Ponadto Zmiennokształtni dostają więcej siły i kontroli, dzięki czemu nie są już tak groźni podczas pełni. Co nie oznacza jednak, że nie musimy się ich obawiać. Pod wpływem księżyca zabiją każdego, kto wejdzie im w drogę, Ceriowie dostają moc latania bez skrzydeł. A my, Akaname mamy chyba najlepiej. Albo najgorzej. Zależy dla kogo. Dostajemy skrzydła, kobiety białe, a mężczyźni lekko szare. Tylko starszyzna ma błękitne skrzydła, ale bardzo rzadko je rozkładają. Poza tym nie ma już innych kolorów, jakie mogłabym dostać. I tak nie będę miała tyle mocy, by móc na nich latać, więc... będę je tylko rozkładać i pokazywać, że jestem Akaname. Tylko do tego będą mi służyć. I oczywiście będę mogła je chować, gdy się zwiną, są niewidzialne. Widziałam to w mamy i taty, kiedyś mi to zaprezentowali. Już za dwa miesiące nie będę taka jak teraz. Podobno trudno się przyzwyczaić do skrzydeł. A, zapomniałabym. Gdy skrzydła są rozłożone, nasze oczy świecą. Dosłowinie. To też widziałam. Ale narazie nie będę o ty myśleć. Przyjdzie czas, gdy będę musiała. A teraz muszę się ubrać do szkoły. Do normalnego życia.
Otworzyłam garderobę. Hmm... co włożyć. Chyba pierwszy raz miałam dylemat nad ubieraniem się. Zawsze było mi to obojętne. Moje rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi.
- Proszę - powiedziałam. Do pokoju weszła mama.
- Annie, co ty jeszcze tu robisz? - zapytała - Powinnaś już jeść śniadanie. Chyba nie chcesz się znów spóźnić.
- Nie mam się w co ubrać - pożaliłam się. Mama spojrzała na mnie zdziwiona.
- Od kiedy to? Zwykle nie przejmowałaś się swoimi ciuchami. Nawet niechętnie się malowałaś. Tylko tusz do rzęs. Coś się zmieniło?
- Nie wiem, ale nic mi nie pasuje.
- Popatrzmy - mama weszła do garderoby i zaczęła przerzucać ubrania. Chyba mi odbiło. Słuchałam mamy. Ona cały czas chodziła w długich sukniach. I jak miała mi pomóc ubrać się w coś, o czym nie miała pojęcia. A jedna, chyba jej nie doceniałam, gdy wybrała dla mnie ubrania.
- Ten blado niebieski top i te dżinsy. A na to koszula i kurtka - powiedziała z uśmiechem.
Włożyłam ciuchy. Rzeczywiście, wyglądałam jakoś...inaczej. Zwłaszcza, ze zazwyczaj chodziłam w chłopięcych bluzach.
- Miła odmiana - skomentowała mama, gdy wyszłam się jej pokazać - Wreszcie wyglądasz jak dziewczyna. Oblałam się rumieńcem, a mama tylko się uśmiechnęła.
- No, koniec już. Na śniadanie, szybko. Wczoraj źle się czułaś, więc dzisiaj musisz zjeść przyzwoite śniadanie.
- Tak, idę już. Złapałam torbę i zeszłam za mamą do jadalni. Jadłam w milczeniu. Mama przypomniała mi powód, dla którego wczoraj źle się czułam. Nie chciałam myśleć o Aidanie, ale wiedziałam, ze dzisiaj znowu go zobaczę i będę musiała wyglądać w miarę normalnie. Gdybym miała więcej czasu, to może poćwiczyłabym uśmiechy w lustrze, żebym byłą przygotowana, gdy znów będzie się na mnie gapił.

- A co ci się stało? Jakiś wypadek? Nasza mała niezdara się przewróciła i wpadła w błoto? - zapytała Melanie, patrząc na moją nogę - A może jakieś zwierzątko narobiło ci na spodnie?
- Odwal się - powiedziałam - Nie twój interes
- Właśnie, że mój. Tym wyglądem psujesz wygląd szkoły.
- Wybacz, że nie jestem próżną, zapatrzoną tylko w siebie czarownicą, która nie widzi świata poza swoim nosem. Której nic nie interesuje, no, może poza ciuchami i makijarzem.
- Nie jestem zapatrzona w siebie! - krzyknęła - Ja tylko dbam, by w moim otoczeniu nikt nie poczuł, że jest ode mnie lepszy. A ty lepiej trzymaj się z boku i nie wchodz mi w drogę, bo cię zniszczę. Rose - powiedziała do dziewczyny - Nie jestem dzisiaj w nastroju, żeby patrzyć na ofiary losu. Dzisiaj potrzebne mi towarzystwo z lepszej półki. Nie plebs.
Zarzuciła włosy na bok i dumnie odeszła. Dziwiłam się, jak Rosalie może chodzić prawie dokładnie po jej śladach. Zdecydowanie była jej fanką numer jeden.
Zabił gong. Z niechęcią poczłapałam na chemię. Może pani Faraday ma dziś lepszy dzień i nie będzie brała do odpowiedzi, pomyślałam. Nie, nie możliwe. Ona nie miewa lepszych dni. Zawsze musi być wredna.
W sali niemal wszystkie ławki były już zajęte. Gdy weszłam, pani Faraday spojrzała na mnie i uniosła brwi. Ale na szczęście nie zapytała, co mi się stało. Pospiesznie przeszłam do swojej ławki na końcu sali. Pragnęłam zapaść się pod ziemię. Nigdy jeszcze nie czułam się taka...wkurzona. I trochę samotna. Może dlatego, że nie było Sami. Brakowało mi jej dzisiaj. Jak ja wytrzymywałam na tych wszystkich zajęciach bez niej? Położyłam głowę na rękach i starałam się uspokoić gniew, który coraz bardziej mnie ogarniał. Że też musiałam wpaść w te durne krzaki.
- Cześć. Jesteś Annabelle, tak? - zapytał ktoś. Podniosłam głowę. Przede mną stał chłopak, o podłużnej twarzy, popielatych włosach i szarych oczach. Miał na sobie sweter w szare paski, rozpinany i błękitne dżinsy. I uśmiechał się przyjaźnie.
- Tak - odpowiedziałam - Ale możesz mówić mi Annie.
Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Znikąd pomyślałam o Aidanie.
- Ja jestem Ethan - powiedział. Ach, tak, podobny, tylko młodszy - Młodszy brat Aidana. Mówił, że się przyjaźnicie i chce, żebym cię poznał
- Przyjaźnimy się? - zdziwiłam się - Pierwsze słyszę.
Co on do jasnej cholery rozpowiadał. Że jesteśmy przyjaciółmi? Palant, pomyślałam. Chciałby.
- Może coś źle usłyszałem. Przepraszam - odparł zmieszany
- Nic nie szkodzi - uśmiechnęłam się - Naprawdę.
Już ja sobie z nim pogadam!!! Nie tylko go zobaczę, zabiję!!!
Zajęcia minęły mi na rozmyślaniu, jak zabić Aidana. Chciałam go zranić, zabić, poćwiartować i zakopać. A potem się głupkowato śmiać. Ależ byłam zła. Ale nie przyszedł na chemię. Może wiedział, że się wkurzę i się przestraszył? Albo po prostu coś mu wypadło... Nieważne, i tak nie uniknie śmierci.
Z klasy wypadłam jak strzała. Teraz piętnastominutowa przerwa, więc zdążę się ze wszystkim wyrobić i nie spóźnić na zajęcia. Ale miałam chytry plan. Ale Aidana nigdzie nie było. Za to był Ethan. Siedział na ławce i obgryzał jabłko. Podeszłam do niego.
- Nie wiesz, gdzie jest twój brat? - zapytałam.
- Musiał dzisiaj zostać w domu. Źle się poczuł. Wujek pozwolił. Ale mnie się nie udało - zrobił zbolałą minę - Ale w końcu to mój pierwszy dzień w szkole. Głupio by było, gdybym nie przyszedł.
Kurde. Z mojego szczwanego planu nici. Niech to szlag. Musiałam się na czymś wyładować. Na szczęście drugi miałam wuef. Teraz akurat ćwiczyliśmy skok w dal, ale coś się wykombinuje.
Do szatni weszłam jako ostatnia. Zajęłam miejsce w kącie i zdjęłam spodnie. Gdy nałożyłam dresy, od razu poczułam się lepiej. Chyba nie będę ich zdejmować. Bluzka byłą na mnie za duża, ale to było zamierzone, nie lubiłam obcisłych ciuchów. W przeciwieństwie do Melanie, która paradowała właśnie przede mną w obcisłych spodenkach i bluzce na ramiona. Wychodząc, opuściła dekolt do tego stopnia, że prawie było widać stanik. Zdzira. Nienawidzę jej. Tak jak Aidana. I innych. Czasem mam wrażenie, że ja i Samara należymy do innego świata. Tylko my mamy zdrowy rozsądek. Chociaż Sami.... czasem go traciła. Na przykład, gdy na jej drodze stanął jakiś przystojny chłopak. Ja nie traciłam czasu na facetów. Nie byli tego warci.
- Dzisiaj wuef będzie odbędzie się w sali. Zaczął padać deszcz i piach zrobił się mokry. Zagramy w koszykówkę - powiedział pan Baldwin
Rozległy się jęki protestu. Koszykówka to brutalny sport. Tego właśnie było mi trzeba. Kątem oka zauważyłam, że Melanie szepce coś do Heather, jednej z najbrutalniejszych dziewczyn. Niejeden chłopak mógłby jej pozazdrościć mięśni. Gdy skończyła, obydwie się uśmiechnęły, a Heather spojrzała na mnie spod przymrużonych powiek. Zadrżałam. Ale czułam, że buzujący we mnie gniew byłby w stanie pokonać nawet ją. Chociaż, może nie...
Pan Baldwin kazał nam dobrać się w grupy. Vanessa McQueen, nasza najlepsza koszykarka-czarownica wybrała mnie jako pierwszą, z czego się zdziwiłam.
- Czemu mnie wybrałaś? I to jako pierwszą? - zapytałam
- Kompletuję dobry skład, a co? Coś nie pasuje? Możesz odejść, jak chcesz?
Dziwne, pomyślałam. Dobry skład? Przecież ja nie jestem dobra.
- Nie no, może być. Ale nie rozumiem cię, nie jestem przecież dobra, nie za bardzo umiem grać.
- Po prostu wiem, że strzelisz dzisiaj kosze, jesteś zła, czuję to.
Ach, zapomniałam. Vanessa Skończyła już siedemnaście lat. Jest silniejsza od młodszych czarownic i ma lepsze moce. Wyczuła mój gniew i wiedziała już zapewne, jak się potoczy mecz.
- A, i nie zbliżaj się do Heather. Ona i Melanie coś knują - dodała
- Dzięki - uśmiechnęłam się i zajęłam miejsce po jej lewej stronie. Rozległ się gwizdek i mecz się rozpoczął. Vanessa zaczęła biec w kierunku kosza, ale nagle odwróciła się i rzuciła do mnie piłkę.
- Annie!!! - krzyknęła.
Złapałam. Zobaczyłam, że Brithney Adams, która chodziła ze mną na chemię i botanikę mach rękami i krzyczy:
- Tutaj!! Jestem wolna!!
Odwróciłam się i podałam. Złapała piłkę w biegu i chciała podać do Vanessy, która stała pod koszem, by oddać strzał, ale Brit nie zdążyła nawet rzucić, bo została zepchnięta i przewrócona przez Heather. Pan Baldwin wygwizdał faul i podbiegł do leżącej Brithney.
- Brithney, słyszysz mnie? Czy coś cię boli? Możesz grać dalej - zapytał
- Tak, jest dobrze - odparła
- Grajcie dalej, z tego miejsca - stanął koło słupka.
Zacząć miałam ja. Mogłam tylko podać do Liney, która stała między mną a zawodniczkami z przeciwnej drużyny. Czekałam, aż rozległ się gwizdek. Gdy pan Baldwin dał znak, rzuciłam piłkę do Liney i wbiegłam między inne zawodniczki. Nie miała do kogo podać, a na nią biegły 3 dziewczyny, więc rzuciła z powrotem do mnie. Muszę trafić, pomyślałam. Zatrzymałam się w rogu boiska i rzuciłam do piłkę w stronę kosza. Ledwie zdążyłam ją puścić, coś uderzyło mnie z całej siły w brzuch tak mocno, że odebrało mi dech. Przeleciałam chyba dobre trzy metry, przeturlałam się i upadłam na posadzkę. Jedyne co jeszcze usłyszałam to śmiech Melanie i nerwowe wrzaski innych dziewczyn. A potem pogrążyłam się w ciemności.
sobota, 25 stycznia 2014
Rozdział III
Obudziło mnie jasne światło. To rzadkie zjawisko w naszym lesie. Jest bardzo ciemny, a światło wpada tu tylko w naprawdę słoneczne dni. Ale...jak to jasne? Zawsze, gdy wstawałam, było ciemno. Zaspałam! Szybko zerwałam się z łóżka. Za szybko. Musiałam na chwilę stanąć i odczekać chwilkę, bo zakręciło mi się w głowie. Potem równie szybko zakładałam pierwsze lepsze ciuchy, jakie wpadły mi w ręce. Gdy się czesałam spojrzałam na zegarek - 8.40. Kurde, pomyślałam, a dwadzieścia minut zaczynają się lekcje, a do szkoły idę pół godziny. Szybko przeczesałam włosy, grzywka jak zwykle nie ułożona, ale co tam, nie zdążę. Na dół schodziłam po swa stopnie. Przy końcu prawie się przewróciłam. Pędem pognałam do jadalni, złapałam z talerza tosta, którego w całości włożyłam do buzi. Potem popiłam sokiem prosto z kartonu i popędziłam do łazienki. Na odwal umyłam zęby i nałożyłam tusz do rzęs, na tyle tylko mogłam sobie pozwolić. Wybiegłam z łazienki, złapałam kurtkę i już mnie nie było. Na początku biegłam, ale po kilkuset metrach zmęczyłam się i zwolniłam. Gdy spojrzałam na las po obydwu stronach drogi, przypomniał mi się mój sen. Zadrżałam, chociaż było ciepło i miałam jeszcze kurtkę. I ten chłopak, dlaczego budził we mnie takie uczucia? Nawet go nie znałam. A poza tym nie myślałam dużo o chłopakach, prawie wcale. Samara ubolewała nad tym, że nie mam chłopaka(tak zresztą jak ona). Chciała też zeswatać mnie z Peterem Lockey'em, za co obraziłam się na nią przez tydzień. Jeśli znajdę kogoś odpowiedniego, to czemu nie. Ale w naszej szkole, i w ogóle w całej okolicy nie ma kogoś takiego. Więc...stanęło na tym, że nie znam tego, jak mu było... Aidana, ale o nim śnię. Dziwne. Wyjęłam komórkę i sprawdziłam godzinę 8.47. Shit!!! Resztę trasy biegłam. Do szkoły dotarłam minutę przed rozpoczęciem lekcji. Co miałam jako
- Co się stało tam koło drzwi? - zapytała - Wyglądałaś, jakbyś właśnie ducha zobaczyła.
- Bo zobaczyłam - powiedziałam, nadal trochę przerażona. Co on tu do cholery robił? Nie, to nie jest takie ważne. Dlaczego on mi się przyśnił i czego ode mnie chciał? Przecież mnie nie znał, chyba....
- Annie - krzyknęła Samara, trochę za głośno. Reszta klasy spojrzała na nas zdziwiona - Nic, nic - powiedziała do nich, a gdy już nikt się nami nie interesował, szepnęła do mnie - pogadamy na przerwie.
- Ta, jasne - mruknęłam
Na zajęciach rozmawialiśmy o roślinach, które mogłyby zagrozić któremuś z gatunków. Na Akaname na szczęście nie było takiego ziela, na czarowników też raczej nie. Za to Zmiennokształtni powinni wystrzegać się tojadu, tak przynajmniej twierdziła nauczycielka.
Gdy wyszliśmy na przerwę, Sami od razu zasypała mnie gradem pytań
- Widziałam, że gapiłaś się na niego, skąd go znasz? Rozmawialiście już? Podoba ci się?...
- Znam go ze snu, nie gadałam z nim i nie podoba mi się! - warknęłam
- Ze snu? Myślałam, że śni ci się las, a nie przystojni chłopcy.
- Tak było, a przynajmniej do dzisiaj.
- Opowiadaj wszystko, tylko ze szczegółami
- No nic specjalnego. Las, ciemno, zimno, jak zawsze. A potem zjawił się on, podszedł do mnie powoli i przedstawił się. A potem się obudziłam, cała zalana potem. Było mi bardzo gorąco i bałam się zasnąć. Standard.
- To jakaś odmiana - stwierdziła Samara - Postaram się czegoś o nim dowiedzieć. Pokręcę się trochę koło niego.
- Jak chcesz, tylko błagam cię, nie rozmawiaj z nim, a jak już, to nie o mnie.
Zrobiła smutną minę i udała, że płacze, ale pokiwała głową.
- Jak chcesz, to twoje życie. I jeśli chcesz je spędzić bez facetów, nie wnikam. Pa, zobaczymy się na historii
- Pa - opowiedziałam. Teraz piętnastominutowa przerwa i alchemia. To jeden z moich ulubionych przedmiotów, a przynajmniej był, dopóki uczyła go nasza stara pani. Gdy musiała odejść, na jej miejsce wzięli taką wredną s***, że już samym istnieniem zniechęciła mnie do tego przedmiotu. Poszłam więc, ale z niechęcią pod salę, w której miałam te zajęcia. Chciałam jeszcze zajrzeć do książki, żeby przeczytać o temat o substancjach wybuchowych. Gdy usiadłam na ławeczce i otworzyłam książkę, usłyszałam nad sobą głos:
- O, tu jest nasza mała kujoneczka - powiedziała zajadliwie Melanie - Co, boisz się, że pani Faraday weźmie cię dzisiaj do odpowiedzi, hę? Ucz się, bo jeszcze dostaniesz naganę. Ja tymczasem nie muszę się uczyć do pani Faraday, jestem jej ulubioną uczennicą. Nie pyta mnie, gdy ja tego nie chcę.
- Daruj sobie - powiedziałam - Idz lepiej i daj mi spokój.
- Z chęcią. Nie będę ryzykować, ze ktoś mnie z tobą zobaczy.
Pstryknęła palcami i grupka fanów, towarzyszących jej na każdym kroku pośpieszyła za nią. Musiała, po prostu musiała mnie wkurzyć. Nie było chyba takiego dnia, żeby mi odpuściła, zawsze musiała się wtrącić i popsuć mi nastrój. Whrrrrr... jak ja jej nienawidzę.
Zabrzmiał gong. No, nic nie umiem, pomyślałam. Jak dostanę naganę, będzie to jej wina.
Na chemii siedziałam sama na końcu sali, więc mogłam bez przeszkód zobaczyć, jak Aidan wchodzi do klasy. Pięknie, mam z nim kolejne zajęcia. Gorzej być chyba nie może. Jeszcze gdyby patrzył normalnie, to może bym go zniosła, ale on, gdy widział, że się na niego gapię, złośliwie się uśmiechał. Jakby cieszyło go to, że wzbudza u mnie zainteresowanie. Bez przesady, przecież to, że spojrzę, nie znaczy od razu, ze mi się podoba, prawda?
Tak było i tym razem. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego oczy były czarne, wręcz błyszczały intensywnością barwy. Przymrużył oczy i uśmiechną się zawadiacko.
Było chyba ponad siedem wolnych ławek w sali, ale on musiał wybrać tą tuż przede mną. Co za... wrrrr..... ale byłam dzisiaj zdenerwowana. Lekcja dłużyła mi się bardzo, a gdy wreszcie wybił gong zerwałam się, przewrazając przy tym krzesło. Schyliłam się, by je podnieść, a gdy się wyprostowałam, zobaczyłam małą, zwiniętą kartkę na książce. Liścik? Hm... rozwinęłam i przeczytałam:
Świat się zmieni. A wszystko zależy od jednego wyznaczenia...
Był to fragment przepowiedni. Ale kto mógł mi to napisać. Rozejrzałam się po klasie. W drzwiach stał Aidan, i patrzył na mnie uśmiechając się, jak zawsze. Potem wyszedł, a ja zostałam w sali sama.
Następną mam historię, ale najpierw przerwa na śniadanie. Mam nadzieję, że Sami dowiedziała się coś o nim, coś ciekawego. Zaintrygował mnie liścik, może coś pomogłoby mi dowiedzieć się, dlaczego to napisał i mi dał. Nie miałam wątpliwości, że to od niego.
Samara czekała już pod drzwiami.
- Dowiedziałaś się czegoś?
- Tak, szłam obok Pokoju Mistrzów i on tam był. Musiał podać swoje dane oraz coś o sobie. Zapamiętałam wszystko, co mówił. Słuchaj, gość jest podejrzany, bo ma siedemnaście lat, a jest w grupie szesnastolatków. Nie wiem, jak to zrobił, musiałby być na serio głupi, żeby nie zdać. Może jest wybitnie tępy... - zamyśliła się - Ale nie to nie wszystko. Nazywa się Aidan Williams. Przyjechał do naszego miasteczka z Sorin, to gdzieś na północy. Daleko od nas. W każdym razie. Przyjechał z wujem i młodszym bratem, Ethanem. Też będzie chodził do naszej szkoły, ma szesnaście lat. A co najlepsze, jest Zmiennokształtnym!!!
Czyli... mógł zabić Julię. Potrafiłam myśleć o nim tylko jako o zabójcy. Nigdy specjalnie nie lubiłam Zmiennokształtnych, nic do nich nie miałam, ale trochę mnie przerażali. Ta, co ja gadam. Na siedemnaste urodziny miałam dostać od losu skrzydła, na których może będę w stanie latać i dużo mocy. I ja się boję ludzi, zamieniających się w wilki? Paranoja, pomyślałam.
W jadalni zajęłyśmy nasze stałe miejsca, na samym końcu sali. Jeszcze dwadzieścia minut i historia. To ulubione zajęcia Samary, więc nie możemy się spóźnić. Lubiłam to miejsce, było oddalone od innych, na tyle daleko, aby dało się spokojnie porozmawiać. Wyjęłam z kieszeni liścik o Aidana i pokazałam go Sami.
- Patrz - powiedziałam - Jestem pewna, że to od Aidana. Specjalnie czekał przy wyjściu i czekał, aż to przeczytam. Chciał widzieć moją zdezorientowaną minę. A nie wiem, po co to.
Sami powoli przeczytała karteczkę.
- Czy to jest to, co myślę? - zapytała
- Tak. To fragment przepowiedni. Ale nie rozumiem jej i nie wiem. dlaczego Aidan do mi napisał. Co ja mam z tym wspólnego?
- A może to ty jesteś tą istotą z przepowiedni? - zażartowała
Pacnęłam ją za to w ramie. Dla żartu udała, że bardzo ją boli.
- Choć, za dziesięć minut zaczynają się zajęcia. Nie chcę się spóźnić - powiedziała. Pan Baldwin uczy historii i wuefu. A Sami jest jego ulubienicą. Jest kujonem z historii, zna wszystkie daty bitew, nawet potrafi wymienić ile i kto w nich zginął. Ma fioła na punkcie historii.
Wstałam i podsunęłam krzesło. Nie musiałyśmy się spieszyć, więc zdążyłyśmy jeszcze pooglądać nowe zdjęcia w Galerii.
- O! Patrz! Tam jestem ja, na konkursie historycznym. Bożee! Co to jest?! Nie dało się chyba zrobić gorszego zdjęcia. Wyglądam jak krowa!
- Nie przesadzaj już, zawsze wychodzisz pięknie - powiedziałam, a w duchu dziękowałam sobie, że nie zapisałam się ten konkurs. Zdjęcia robili chyba sałatą, a nie aparatem.
Poszłyśmy dalej. Akurat, gdy doszłyśmy, zabrzmiał gong.
- Idealnie - Samara uśmiechnęła się -Punktualność to chyba jedna z naszych najlepszych cech.
Nie wierzyłam w cuda, ale teraz coraz częściej mam powody, by jednak uwierzyć. Gdy weszłam do klasy, koło biurka Mistrza stał nie kto inny jak Aidan. Serio seryjnie*?!?! Dlaczego on ciągle ma te same lekcje co ja? Nie wierzyłam w przypadki. Coś musiało się za tym kryć. Dowiem się, obiecałam sobie w duchu. Nie patrząc w stronę biurka podeszłam do swojej ławki i zajęłam miejsce. Sami usiadła kilka sekund po mnie. Nie rozpakowała się jeszcze, a już pochyliła się do mnie i spytała
- Jak myślisz, czy on chciał mieć taki sam rozkład zajęć, jak ty, czy to tylko przypadek?
- Nie wierzę w przypadki - odpowiedziałam - Tak jak w cuda.
- Więc musimy się tego dowiedzieć. Może będziemy go śledzić i...
- Nie - przerwałam jej - Na pewno nie będę za nim celowo łazić. Jak chcesz, sama go śledź, ale mnie w to nie mieszaj.
- Jak tam chcesz.
Po lekcji planowałam iść do dyrektora, aby zwolnić się do domu. Na dzisiaj miałam dość Aidana i wszystkich innych. Chciałam tylko zostać sama. Bez nikogo, kto będzie mi cały czas gadał do ucha, czy złośliwie się uśmiechał. Chciałam samotności. Więc gdy tylko zabił gong, nie oglądając się na boki wyszłam z klasy. Sami dogoniła mnie przed samymi drzwiami pokoju Wielkiego Mistrza.
- Annie, nic ci nie jest. Wybiegłaś z klasy jak oparzona.
- Idę się zwolnić do domu. Źle się czuję.
- Dobrze, wieczorem zadzwonię - przytuliła mnie - Zdrowiej.
Gdy poszła, zapukałam cicho do drzwi.
- Proszę - opdowiedział głos
- Dzień dobry, Wielki Mistrzu Serafinie
- Annabelle, co cię sprowadza? - zapytał
- Chciałam się zwolnić do domu.
- A co się stało?
- Nie najlepiej się czuję. Kręci mi się w głowie.
- Będziesz w stanie dojść do domu? Może zadzwonię po rodziców? Przyjadą po ciebie
- Nie, naprawdę nie trzeba. Przejdę się, przewietrzę, może będzie mi lepiej.
- Jak uważasz. Tylko uważaj, nie wchodź nigdzie do lasu.
- Dobrze, pójdę prosto do domu. Dowidzenia
- Żegnaj. I wracaj szybko do zdrowia
Wyszłam z pokoju. Powietrze było rzeźkie i czyste. Mogłam teraz bez przeszkód wrócić do domu i nikogo nie spotkać po drodze. Gdy szłam przez trawnik, usłyszałam ryk motoru. Objeżdżał właśnie trawnik, kierując się do wyjazdu z terenu szkoły. Gdy weszłam na chodnik i chciałam przejść przez drogę na drugą stronę, zostałam prawie rozjechana przez motocykl. Za kierownicą siedział Aidan. W ostatniej chwili mnie wyminął, ale gdybym nie odskoczyła, przejechałby mi po nogach. Debil, chciałam krzyknąć, ale i tak by nie usłyszał. Co on sobie myśli. Że co, że niby najpierw nawiedza mnie w śnie, potem wysyła liściki a teraz chce zabić motorem. Mam go dość!! Idę do domu i nie wychodzę do końca świata, postanowiłam.
Gdy szłam, nie myślałam o wyciu wilka, które wczoraj słyszałam. Srsly? To było wczoraj? A nie miesiąc temu? Od tego momentu trochę się wydarzyło. Nie mogłam uwierzyć, że w aż tak krótkim czasie. Dzisiaj nie będę już nic robić. Powiem mamie, że źle się czuję i chcę samotności. Potem włączę rocka na full w słuchawkach i będę słuchać, aż wszystkie moje myśli, które teraz dobijają mi się do głowy, wyparują. A jutro..., pomyśli się. Będzie dobrze.
* - by Asia Guzek <3
Rozdział II
Co to było, pomyślałam. Wilki nie wyją tak głośno i donośnie. Ale jeśli to nie zwykły wilk, to co? Zamknęłam drzwi na klucz i weszłam do jadalni. Tata siedział w fotelu przy oknie i czytał książkę a mama gotowała obiad. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się niepewnie.
- Jak się czujesz, kochanie? - zapytała z troską
- A jak mam się czuć. Julia nie żyje, zamordowało ją jakieś dziwne zwierze, być może Zmiennokształtny, ale nikt tego nie wie. A poza tym zapomniałam wstąpić do Wielkiej Biblioteki po kilka książek, teraz dopiero sobie przypomniałam.
Tata wetknął zakładkę między kartki i wstał.
- Może znajdziesz te książki w mojej biblioteczce? - spytał - Mam duży wybór. Na pewno coś znajdziesz.
- Nie tato, nie sądzę, żebyś miał takie książki. Ale dzięki. A do Biblioteki pójdę po szkole.
- Na obiad będzie spaghetti - zakomunikowała mama - Ale to dopiero za pół godziny.
- To ja pójdę do siebie - powiedziałam
Mój pokój był na końcu korytarza na piętrze, zaraz przed wejściem na strych. Więc nawet jeśli mama stała by na początku hallu, to i tak myślałaby, że wchodzę do swojego pokoju, a nie na górę.
Wiedziałam, gdzie iść, więc od razu rzuciłam torbę na ziemię i usiadłam koło niej. Znalazłam szybko książkę, której szukałam, była tam, gdzie wcześniej ją zobaczyłam.
Zaraz, jakie to było zaklęcie? Przywołanie duchów Władców Sevelii? Otworzyłam spis treści i zaczęłam je szybko czytać. Jest! Strona 367. O, nawet zaznaczone, zdziwiłam się. Chyba to było ważne zaklęcie, bo w miejscu gdzie się zaczynało była przyklejona mała karteczka, a cała strona zaznaczona była wstążką. Usiadłam wygodnie, oparłam głowę o starą komodę i zaczęłam czytać.
" Zaklęcie przywołania duchów Władców Sevelii"
Zapal cztery białe świece i postaw je tak, by symbolizowały cztery strony świata, jedna świeca, jeden kierunek. Stań dokładnie pośrodku nich, pośrodku kręgu czworga, potem wypowiedź słowa i zdmuchnij świecę wychodzącą na północ:
"Sentante eksimus frie de sol es mineto"
Następnie powiedz i zdmuchnij świecę południową:
"Losima es de misete bises el re deres"
Jako następną ze słowami na ustach zdmuchnij wschodnią:
"Eksenes moire mines el des seldet minos"
Jako ostatnią zdmuchnij świecę zachodnią i powtarzaj przez cztery razy:
"Losnises minetno del se fes der amin difhenso"
Gdy wypowiesz te słowa raz ostatni i zdmuchniesz świecę, w ciemnościach poczujesz obecność duchów Czterech Władców Sevelii. Możesz zadać im tylko 4 pytania. Nic więcej. Odpowiedzią na nie szczerze, ale zagadkowo. Strzesz się, gdy odejdą, zapanuje ciemność.
Łał, pomyślałam. W sam raz dla Samary. Ona lubi takie zaklęcia, może to rozgryzie. Ale dzisiaj już do niej nie pójdę. Przyda mi się trochę odpoczynku.
- Annabelle - krzyknęła mama - Obiad gotowy.
Wyjęłam telefon i zrobiłam zdjęcie. Nie mogłam przecież zabrać książki ze sobą. Odłożyłam ją więc na miejsce i zeszłam na dół. W jadalni unosił się zapach pomidorów i oregano. Tata już siedział przy stole, a mama niosła właśnie parujący półmisek.
- Smacznego - życzyła mnie i tacie
Spaghetti było pyszne, a mój wygłodniały żołądek aż prosił się o dokładkę. Gdy wstałam od stołu, mama zapytała:
- Co będziesz teraz robić?
- Jeszcze nie wiem, a co?
- Nic, tylko nie wychodz na dwór - mama wzdrygnęła się - Nie chciałabym, żeby spotkało Cię to samo, co biedną Julię. Od razu pomyślałam o wyciu wilka.
- Nie będę wychodzić, posiedzę i poczytam.
Wyszłam i pobiegłam do siebie. Mój pokój był niebieski, duże łózko, garderoba, wielki fotel i schodki prowadzące do okna. Parapet był bardzo szeroki. Było to moje ulubione miejsce do siedzenia i czytania, albo słuchania muzyki.
Co mam teraz robić, pomyślałam. Nie wyjdę na dwór, może poczytam. Już od kilku dni planowałam zacząć Eona: Powrót Lustrzanego Smoka. Dostałam tą książkę od Samary na urodziny, ale nie miałam czasu jej zacząć. Gdy byłam na 20 stronie, zadzwonił telefon.
- Słucham - powiedziałam
- Ann, nie uwierzysz, co znalazłam - to była Samara - Szukałam w Internecie informacji o Legendzie o Czarnym Wilku i Przepowiedni o Bestiach z Północy. Znalazłam stronę, na której napisano, że Bestie z Północy ujarzmi Akaname, potomek Władcy Zachodu. Jest też cały tekst przepowiedni. Wysłałam ci tą stronę na czacie. Wejdz i sprawdź. Jak dowiem się jeszcze czegoś, zadzwonię.
- Dziękuję, ale nie musisz tego robić.
- No co ty. W moim życiu nie dzieje się nigdy nic ciekawego - odpowiedziała - Gdy powiedziałaś mi, że chcesz się dowiedzieć coś o przepowiedni, wiedziałam, gdzie szukać. Kiedyś się tym interesowałam, ale nic ci nie mówiłam. Potem zapomniałam o tym. Ale teraz mi sie przypomniało.
- Przy okazji wyślę ci zdjęcie zaklęcia, które prawdopodobnie szukała Julia.
- Dobra, w razie czego dzwoń. Rozłączyła się.
Włączyłam komputer. Gdy się ładował, weszłam na parapet i wzięłam książkę, którą czytałam. Włożyłam zakładkę i odłożyłam ja na półkę. W tym czasie komputer już się załadował. Mogłam więc wejść na czat, na którym Sami wysłała mi stronę z przepowiednią. Znałam tylko jej część, a tu było więcej, o wiele więcej. Strona była skromna, żadnych ulepszeń, ale pierwsze co zobaczyłam, to wielkie zdjęcie wilka, czarnego, ze
świecącymi na złoto oczami. Czy to jest ten wilk z przepowiedni? Nie, chyba nie, tamtego nikt nie widział.
Dalej były jakieś drobne opisy, ale mnie interesowała sama przepowiednia. Przewinęłam w dół. Nic. Miałam już zamykać i dzwonić do Samary, że przysłała mi chyba złą stronę ale w rogu strony, w maleńkim okienku zobaczyłam napis "Przepowiednia". Kliknęłam. Strona natychmiast się zmieniła. Teraz nie była już skromna, tylko wręcz przeciwnie, aż było tam za dużo. Na ciemozielonym tle było mnóstwo obrazków i napisów. I nawet pismo było piękne, takie.... staroświeckie, każdą literę ozdabiał jakiś wzór. I wreszcie, na dole, znalazłam to, czego szukałam, przepowiednię.
" Istota o czarnych skrzydłach, na mrocznym potworze zasiądzie na Piątym Tronie i zdobędzie moce wszystkich Wyznaczonych Władców Sevelii. Ujarzmi Bestie z Północy i stanie się ich panem. Na Heliosie zapanuje pokój, Sevelia stanie się najpotężniejszą krainą. Duchy Władców Sevelii zjednoczą swe moce i w Ostatnią Pełnię Roku Helie przekażą ją swojemu następcy. Powstaną nowe zasady i przepisy. Świat się zmieni. A wszystko zależy od jednego wyznaczenia..."
I tyle? Po tak znanej przepowiedni spodziewałam się czegoś więcej. Zawiodłam się. I to z tego powodu ludzie mają taką nadzieję? Król wprawdzie zakazał o tym mówić, ale nikt nie mógł tak od zaraz zapomnieć o tym, co wpajano im od śmierci ostatniego Wyznaczonego Króla. Samara chyba zbyt bardzo się tym ekscytowała. Nie było tu nic, co mogłoby pomóc schwytać zabójcę Julii, albo zaciekawić kogoś takiego jak mnie. Zdenerwowana wyłączyłam komputer. Zamierzałam teraz zagrzebać się w łóżku i nie wychodzić aż do jutro. Ale też bałam się zasnąć, bo wiedziałam, że jak co noc przyśni mi się ten sam las, którego tak się bałam. Więc co robić? Czytać mi się już nie chciało, nie miałam nastroju. Zadzwoniłabym do Sami, ale też za bardzo nie chciałam z nią rozmawiać. Zaczęłaby nawijać o przepowiedni, której miałam już dość. I jeszcze rodzice. Czy wiedzą coś więcej ode mnie? A może nawet wiedzą kim jest ta osoba, o której opowiada przepowiednia? Rozmyślając o tym, co mogą przede mną ukrywać od razu przeniosłam się w objęcia Morfeusza.
***
Byłam w lesie. Tym z moich koszmarów. Bałam się go nie dlatego, że był ciemny. Nie przeszkadzało mi to, przecież las, wokół któego mieszkam też był ponury i mroczny. Przerażało mnie to, że było w nim tak cicho, że aż chciałam krzyczeć. Cisza byłą nie do zniesienia. Nieba nie było widać. Chociaż nie było słońca, drzewa rzucały cienie. Wydawało się to niemożliwe, to był jednak sen, tu wszystko jest możliwe. Nie było też zwierząt, ptaków, ani żadnych innych roślin, nic oprócz drzew.Ale to nie jest jedyny powód, dla którego ten las mnie przeraża. Oprócz ciemności panował tu też chłód. Nie było wiatru, ale drzewa kołysały się lekko, jak fale oceanu, równomiernie i cicho. Było mi zimno.
Dzisiaj jednak coś się zmieniło. Nie wiem co, ale czuję, że jest inaczej. Drzewa są wszędzie takie same, to ten las, co zawsze. Uczucie różnicy narastało we mnie coraz bardziej. Niepewnie postawiłam krok do przodu. Liście pod moimi stopami szeleściły, a echo roznosiło się po lesie. Muszę się obudzić, pomyślałam. Tylko jak?
Gdy rozmyślałam nad tym, jakby tu wrócić do rzeczywistości między drzewami pojawił się ciemny kształt. Ludzki. Czyli to nie Zmiennokształtny... Trochę mi ulżyło, oni bowiem tylko pod postacią wilków byli niebezpieczni. Ciemna postać zaczęła się do mnie powoli zbliżać. Nie wiedziałam, czy uciekać, czy nie. Ale nie mogłam się ruszyć. Stałam jak zahipnotyzowana. Wreszcie istota podeszła do mnie na tyle blisko, bym
mogła ją zobaczyć. Był to chłopak, przystojny, nawet bardzo przystojny. Mniej więcej w moim wieku, oczy czarne, jak noc, włosy ciemnobrązowe. Miał na sobie skórzaną kurtkę, pod którą widać było czarny T-shirt, ciemne jeansy, dość obcisłe, że było widać umięśnione uda i długie nogi. Jednym słowem..ciacho. Nie powinnam tak myśleć, zwłaszcza, że pierwszy raz go widzę. Przecież to on może być zabójcom Julii. Budził grozę, był taki... mroczny. Nie patrzył na mnie przyjaźnie, tylko tak jakoś... lekceważąco. Gdy już otwierałambuzię, żeby zacząć krzyczeć, chłopak powiedział:
- Nie bój się. Mam na imię Aidan.
I się obudziłam, cała zalana potem. O mało co nie krzyknęłam, ale nie we śnie . Jak nic obudziłbym rodziców. Odrzuciłam kołdrę. Było mi straszliwie gorąco, nawet w ubraniu zdawało mi się, że się palę. Pomyślałam o tajemniczym chłopaku i zalała mnie kolejna fala gorąca. Co jest? Pomyślałam. Dlaczego się spociłam. Śniłam co noc, ale nigdy nie budziłam się w takim stanie. Ten sen był inny, ale to chyba nie był dobry powód. Przekręciłam się na bok i przytuliłam głowę do poduszki. Ciekawe co powie Samara, gdy jej to opowiem. Będzie na pewno chciała dowiedzieć się, co to za chłopak i dlaczego o nim śnię. Cóż, sama chciałabym to wiedzieć. Zerknęłam na zegarek na szafce. 04.04. WTF?!?! Coraz lepiej, pomyślałam. Jak zobaczę czarnego kota siedzącego na parapecie za oknem to chyba zwariuję. Nie wierzyłam w przesondy, ale to było...naprawdę dziwne.Co teraz zrobić? Zasnąć? Nie. Wstać? Nie. Czyli leżę. Bez zasypiania i wstawania. Ale to nie było takie proste, po ciężkiej nocy powieki same mi się zamykały. Nie miałam innego wyboru jak się im poddać.
- Jak się czujesz, kochanie? - zapytała z troską
- A jak mam się czuć. Julia nie żyje, zamordowało ją jakieś dziwne zwierze, być może Zmiennokształtny, ale nikt tego nie wie. A poza tym zapomniałam wstąpić do Wielkiej Biblioteki po kilka książek, teraz dopiero sobie przypomniałam.
Tata wetknął zakładkę między kartki i wstał.
- Może znajdziesz te książki w mojej biblioteczce? - spytał - Mam duży wybór. Na pewno coś znajdziesz.
- Nie tato, nie sądzę, żebyś miał takie książki. Ale dzięki. A do Biblioteki pójdę po szkole.
- Na obiad będzie spaghetti - zakomunikowała mama - Ale to dopiero za pół godziny.
- To ja pójdę do siebie - powiedziałam
Mój pokój był na końcu korytarza na piętrze, zaraz przed wejściem na strych. Więc nawet jeśli mama stała by na początku hallu, to i tak myślałaby, że wchodzę do swojego pokoju, a nie na górę.
Wiedziałam, gdzie iść, więc od razu rzuciłam torbę na ziemię i usiadłam koło niej. Znalazłam szybko książkę, której szukałam, była tam, gdzie wcześniej ją zobaczyłam.
Zaraz, jakie to było zaklęcie? Przywołanie duchów Władców Sevelii? Otworzyłam spis treści i zaczęłam je szybko czytać. Jest! Strona 367. O, nawet zaznaczone, zdziwiłam się. Chyba to było ważne zaklęcie, bo w miejscu gdzie się zaczynało była przyklejona mała karteczka, a cała strona zaznaczona była wstążką. Usiadłam wygodnie, oparłam głowę o starą komodę i zaczęłam czytać.
" Zaklęcie przywołania duchów Władców Sevelii"
Zapal cztery białe świece i postaw je tak, by symbolizowały cztery strony świata, jedna świeca, jeden kierunek. Stań dokładnie pośrodku nich, pośrodku kręgu czworga, potem wypowiedź słowa i zdmuchnij świecę wychodzącą na północ:
"Sentante eksimus frie de sol es mineto"
Następnie powiedz i zdmuchnij świecę południową:
"Losima es de misete bises el re deres"
Jako następną ze słowami na ustach zdmuchnij wschodnią:
"Eksenes moire mines el des seldet minos"
Jako ostatnią zdmuchnij świecę zachodnią i powtarzaj przez cztery razy:
"Losnises minetno del se fes der amin difhenso"
Gdy wypowiesz te słowa raz ostatni i zdmuchniesz świecę, w ciemnościach poczujesz obecność duchów Czterech Władców Sevelii. Możesz zadać im tylko 4 pytania. Nic więcej. Odpowiedzią na nie szczerze, ale zagadkowo. Strzesz się, gdy odejdą, zapanuje ciemność.
Łał, pomyślałam. W sam raz dla Samary. Ona lubi takie zaklęcia, może to rozgryzie. Ale dzisiaj już do niej nie pójdę. Przyda mi się trochę odpoczynku.
- Annabelle - krzyknęła mama - Obiad gotowy.
Wyjęłam telefon i zrobiłam zdjęcie. Nie mogłam przecież zabrać książki ze sobą. Odłożyłam ją więc na miejsce i zeszłam na dół. W jadalni unosił się zapach pomidorów i oregano. Tata już siedział przy stole, a mama niosła właśnie parujący półmisek.
- Smacznego - życzyła mnie i tacie
Spaghetti było pyszne, a mój wygłodniały żołądek aż prosił się o dokładkę. Gdy wstałam od stołu, mama zapytała:
- Co będziesz teraz robić?
- Jeszcze nie wiem, a co?
- Nic, tylko nie wychodz na dwór - mama wzdrygnęła się - Nie chciałabym, żeby spotkało Cię to samo, co biedną Julię. Od razu pomyślałam o wyciu wilka.
- Nie będę wychodzić, posiedzę i poczytam.
Wyszłam i pobiegłam do siebie. Mój pokój był niebieski, duże łózko, garderoba, wielki fotel i schodki prowadzące do okna. Parapet był bardzo szeroki. Było to moje ulubione miejsce do siedzenia i czytania, albo słuchania muzyki.
Co mam teraz robić, pomyślałam. Nie wyjdę na dwór, może poczytam. Już od kilku dni planowałam zacząć Eona: Powrót Lustrzanego Smoka. Dostałam tą książkę od Samary na urodziny, ale nie miałam czasu jej zacząć. Gdy byłam na 20 stronie, zadzwonił telefon.
- Słucham - powiedziałam
- Ann, nie uwierzysz, co znalazłam - to była Samara - Szukałam w Internecie informacji o Legendzie o Czarnym Wilku i Przepowiedni o Bestiach z Północy. Znalazłam stronę, na której napisano, że Bestie z Północy ujarzmi Akaname, potomek Władcy Zachodu. Jest też cały tekst przepowiedni. Wysłałam ci tą stronę na czacie. Wejdz i sprawdź. Jak dowiem się jeszcze czegoś, zadzwonię.
- Dziękuję, ale nie musisz tego robić.
- No co ty. W moim życiu nie dzieje się nigdy nic ciekawego - odpowiedziała - Gdy powiedziałaś mi, że chcesz się dowiedzieć coś o przepowiedni, wiedziałam, gdzie szukać. Kiedyś się tym interesowałam, ale nic ci nie mówiłam. Potem zapomniałam o tym. Ale teraz mi sie przypomniało.
- Przy okazji wyślę ci zdjęcie zaklęcia, które prawdopodobnie szukała Julia.
- Dobra, w razie czego dzwoń. Rozłączyła się.

świecącymi na złoto oczami. Czy to jest ten wilk z przepowiedni? Nie, chyba nie, tamtego nikt nie widział.
Dalej były jakieś drobne opisy, ale mnie interesowała sama przepowiednia. Przewinęłam w dół. Nic. Miałam już zamykać i dzwonić do Samary, że przysłała mi chyba złą stronę ale w rogu strony, w maleńkim okienku zobaczyłam napis "Przepowiednia". Kliknęłam. Strona natychmiast się zmieniła. Teraz nie była już skromna, tylko wręcz przeciwnie, aż było tam za dużo. Na ciemozielonym tle było mnóstwo obrazków i napisów. I nawet pismo było piękne, takie.... staroświeckie, każdą literę ozdabiał jakiś wzór. I wreszcie, na dole, znalazłam to, czego szukałam, przepowiednię.
" Istota o czarnych skrzydłach, na mrocznym potworze zasiądzie na Piątym Tronie i zdobędzie moce wszystkich Wyznaczonych Władców Sevelii. Ujarzmi Bestie z Północy i stanie się ich panem. Na Heliosie zapanuje pokój, Sevelia stanie się najpotężniejszą krainą. Duchy Władców Sevelii zjednoczą swe moce i w Ostatnią Pełnię Roku Helie przekażą ją swojemu następcy. Powstaną nowe zasady i przepisy. Świat się zmieni. A wszystko zależy od jednego wyznaczenia..."
I tyle? Po tak znanej przepowiedni spodziewałam się czegoś więcej. Zawiodłam się. I to z tego powodu ludzie mają taką nadzieję? Król wprawdzie zakazał o tym mówić, ale nikt nie mógł tak od zaraz zapomnieć o tym, co wpajano im od śmierci ostatniego Wyznaczonego Króla. Samara chyba zbyt bardzo się tym ekscytowała. Nie było tu nic, co mogłoby pomóc schwytać zabójcę Julii, albo zaciekawić kogoś takiego jak mnie. Zdenerwowana wyłączyłam komputer. Zamierzałam teraz zagrzebać się w łóżku i nie wychodzić aż do jutro. Ale też bałam się zasnąć, bo wiedziałam, że jak co noc przyśni mi się ten sam las, którego tak się bałam. Więc co robić? Czytać mi się już nie chciało, nie miałam nastroju. Zadzwoniłabym do Sami, ale też za bardzo nie chciałam z nią rozmawiać. Zaczęłaby nawijać o przepowiedni, której miałam już dość. I jeszcze rodzice. Czy wiedzą coś więcej ode mnie? A może nawet wiedzą kim jest ta osoba, o której opowiada przepowiednia? Rozmyślając o tym, co mogą przede mną ukrywać od razu przeniosłam się w objęcia Morfeusza.
***

Dzisiaj jednak coś się zmieniło. Nie wiem co, ale czuję, że jest inaczej. Drzewa są wszędzie takie same, to ten las, co zawsze. Uczucie różnicy narastało we mnie coraz bardziej. Niepewnie postawiłam krok do przodu. Liście pod moimi stopami szeleściły, a echo roznosiło się po lesie. Muszę się obudzić, pomyślałam. Tylko jak?
Gdy rozmyślałam nad tym, jakby tu wrócić do rzeczywistości między drzewami pojawił się ciemny kształt. Ludzki. Czyli to nie Zmiennokształtny... Trochę mi ulżyło, oni bowiem tylko pod postacią wilków byli niebezpieczni. Ciemna postać zaczęła się do mnie powoli zbliżać. Nie wiedziałam, czy uciekać, czy nie. Ale nie mogłam się ruszyć. Stałam jak zahipnotyzowana. Wreszcie istota podeszła do mnie na tyle blisko, bym
mogła ją zobaczyć. Był to chłopak, przystojny, nawet bardzo przystojny. Mniej więcej w moim wieku, oczy czarne, jak noc, włosy ciemnobrązowe. Miał na sobie skórzaną kurtkę, pod którą widać było czarny T-shirt, ciemne jeansy, dość obcisłe, że było widać umięśnione uda i długie nogi. Jednym słowem..ciacho. Nie powinnam tak myśleć, zwłaszcza, że pierwszy raz go widzę. Przecież to on może być zabójcom Julii. Budził grozę, był taki... mroczny. Nie patrzył na mnie przyjaźnie, tylko tak jakoś... lekceważąco. Gdy już otwierałambuzię, żeby zacząć krzyczeć, chłopak powiedział:
- Nie bój się. Mam na imię Aidan.
I się obudziłam, cała zalana potem. O mało co nie krzyknęłam, ale nie we śnie . Jak nic obudziłbym rodziców. Odrzuciłam kołdrę. Było mi straszliwie gorąco, nawet w ubraniu zdawało mi się, że się palę. Pomyślałam o tajemniczym chłopaku i zalała mnie kolejna fala gorąca. Co jest? Pomyślałam. Dlaczego się spociłam. Śniłam co noc, ale nigdy nie budziłam się w takim stanie. Ten sen był inny, ale to chyba nie był dobry powód. Przekręciłam się na bok i przytuliłam głowę do poduszki. Ciekawe co powie Samara, gdy jej to opowiem. Będzie na pewno chciała dowiedzieć się, co to za chłopak i dlaczego o nim śnię. Cóż, sama chciałabym to wiedzieć. Zerknęłam na zegarek na szafce. 04.04. WTF?!?! Coraz lepiej, pomyślałam. Jak zobaczę czarnego kota siedzącego na parapecie za oknem to chyba zwariuję. Nie wierzyłam w przesondy, ale to było...naprawdę dziwne.Co teraz zrobić? Zasnąć? Nie. Wstać? Nie. Czyli leżę. Bez zasypiania i wstawania. Ale to nie było takie proste, po ciężkiej nocy powieki same mi się zamykały. Nie miałam innego wyboru jak się im poddać.
Rozdział I
- Las. Drzewa. Ciemność. Pustka. Tylko tyle zawsze widzę - powiedziałam, gdy razem z Samarą szłam do szkoły. Na powietrzu było pięknie i słonecznie, chociaż dopiero był ranek.
- A wiesz chociaż co to za las? Ten, w którym mieszkasz? - zapytała Sami
- Nie - odpowiedziałam - Poznałabym go. W tamtym lesie jest zawsze przeraźliwie cicho i ciemno. To obcy las, nigdy tam nie byłam.
- Twoje sny są naprawdę dziwne - odparła
- A twoje to nie? - zaśmiałam się - Zawsze goni cię w nich karzełek z młotkiem.
- To co innego - zaprotestowała - Ja się go przynajmniej nie boję. I chociaż zawsze przed nim uciekam, to wiem, że mnie nigdy nie dogoni.
- Nie jesteśmy normalne... - zaczęłam, ale Samara mi przerwała.
- No raczej, że nie jesteśy normalne. Ja jestem czarownicą a ty istotą ze skrzydłami. Trochę to odbiega od normalności.
- Ale chodziło mi nie o normalną nienormalność, tylko o inną nienormalność.
- Acha.... - odparła przciągle - Już zaczynasz paplać.
- Dobra, zamykam się.
Doszłyśmy właśnie do szkoły. No... gdybym nie siedziała tu codziennie przez kilka godzin od 9 lat, nigdy nie pomyślłabym, że to budynek szkoły. Bo nikt niewtajemniczony nie myślałby chyba, że kilkuset letni zamek służyłby za miejsce wychowawcze. Ale tak było. Wygląd zewnętrzny budynku nie pasował kompletnie do wnętrza. Rozpadające się ruiny były tylko przykrywką. W środku panował przepych. Piękne pokoje, wysadzane złotem i drogocennymi kamieniami meble, sale, w których czarownicy mogli ćwiczyć magiczne moce bez uszkodzenia sędziwego zamku, ale także nowoczesny sprzęt taki jak komputery, czy łazienki wyposarzone w kamery. W salach oraz na korytarzu nie były potrzebne, cały czas kręcili się tam jacyś nauczyciele. Była też jadalnia, miejsce, gdzie wszyscy, niezależnie od gatunku spotykali się razem w przerwach na jedzenie.
Gdy weszłyśmy, Samara skierowała się na lewo, a ja na prawo. Nie należymy do tego samego gatunku, więc nie jesteśmy w tych samych grupach. Nasze zajęcia są też nudniejsze od zajęć czarowników. Siedzimy tylko i słuchamy, jak mistrzowie opowiadają nam, jakie niebezpieczeństwa czekają nas, gdy zbyt bardzo nadużyjemy naszych mocy. Nie są one tak duże, jak u Ceriów, ale jednak. Możemy widzieć duchy zwierząt, które zmarły lub zostały w jakiś sposób zamordowane. Jest to naprawdę niesamowite. Czarownicy widzą więcej zwierząt i nawet niektórych ludzi, ponieważ wiążę się to z utratą mocy. A oni mają jej znacznie więcej on nas, lub też mogą ją pobrać od drzew. Ja widzę tylko wilki. Może dlatego, że to moje ulubione zwierzęta.Samara widzi kruki i lisy. Zawsze, gdy na zajęciach czarowników dzieje się coś ciekawego, opowiada mi wszystko. Lubię tego słuchać, jest to przyjemne i ciekawe. Zawsze na początku ćwiczą swoje moce, rzucając proste zaklęcia, takie jak wysadzenie czegoś, lub zmiana jabłka w pomarańczę. A potem zaczyna się trening. Ćwiczą obronę i umiejętność latania. My też potrafimy latać, to kolejna nasza moc, ale jest to trudne i niebezpieczne, bo także tracimy zbyt wiele mocy i możemy stracić przytomność. Tylko ktoś o bardzo dużym zasobie siły może latać bez przeszkód. Ale nigdy nie słyszałam o kimś takim.
- Dzisiaj porozmawiamy o umiejętnościach, jakie zdobędziecie, osiągając wiek dorosły - powiedział pan Berens, nasz nauczyciel - Będzie to widzenie w ciemności i większy zasób mocy. Może się wtedy zdarzyć, że będziecie mogli widzieć więcej zwierząt. Ale niekoniecznie, nikt nie potrafi przewidzieć jaki dar dostaniecie, dorastając.
Peter Lockey podniósł rękę.
Tak? - zapytał mistrz
- Zna pan legendę o Czarnym Wilku? Opowie pan coś więcej o przepowiedni związanej z Bestiami z Północy?
- To nie jest temat na lekcje. Jeśli jesteś ciekawy, w Wielkiej Bibliotece są o tym książki. Możesz je pożyczyć do domu i przeczytać.
- Ale w nich nie ma wszystkiego. Słyszałem kiedyś, jak pewna kobieta mówiła, że książki kłamią, a tajemnicza istota, która okiełzna Bestie z Północy naprawdę istnieje.
- Peter, to tylko legendy. Jest w nich ziarno prawdy, ale to wymyślone historie - powiedział pan Berens - A teraz przestań opowiadać głupoty i słuchaj, bo to co mam wam do powiedzenia bardziej się wam przyda, niż jakieś stare legendy czy przepowiednie.
Dalsza część lekcji była jak zwykle nudna. Gdy zabrzmiał gong, ogłaszający przerwę, wyszłam z sali i skierowałam się tam, gdzie miała się odbyć następna lekcja. Może będzie troszkę ciekawsza niż ta. Chociaż, gdyby pan Berens opowiedział o przepowiedni, byłoby lepiej. Słyszałam o niej chyba tyle co wszyscy w moim wieku. Ale moi rodzice, gdy wspomniałam kiedyś, że słyszałam o tym w mieście, dostali szału. Pytali kto mi o tym opowiadał, ile wiem i w ogóle zachowywali się jak nigdy. Moja zawsze opanowana mama wrzeszczała na tatę, że powinien trzymać zęby na kłódkę, bo za dużo wygadał i teraz mogę być w niebezpieczeństwie. Ale powiedziałam im, że wiem o niej tylko tyle, ze pojawi się istota, która ujarzmi Bestie z Północy i zapanuje nad Sevelią. Mama wtedy wytrzeszczyła oczy i prosiła, żebym nikomu nie mówiła, o tym, co od nich usłyszałam i sama najlepiej to zapomniała. Nie byłam aż tak ciekawa tej historii jak Peter, ale gdy przypomniałam sobie tamtą rozmowę, chciałam dowiedzieć się więcej. Dlatego po lekcjach planowałam wstąpić do Wielkiej Biblioteki po kilka książek o legendzie Czarnego Wilka.
Nie zdążyłam dojść do sali, gdy dopadła mnie Samara. Mówiła tak szybko, ze ledwo ją zrozumiałam.
- Powoli, nigdzie się nie śpiesz - powiedziałam - Nie rozumiem, co mówisz. Powtórz, ale wolniej.
- Mówię, że gdy szłam do swojej szafki, usłyszałam przypadkiem, jak w Pokoju Mistrzów pani McCartney rozmawiała z Wielkim Mistrzem. Powiedziała, że w nocy znaleźli Julię Bells, wiesz, tą małą blondynkę, która zawsze się wszędzie spóźniała. Kilka dni temu zaginęła, nie wróciła po szkole do domu - Samara była przerażona. Nie rozumiałam dlaczego.
- Skoro ją znaleźli, powinniśmy się chyba cieszyć, prawda? - zapytałam
Sami pokręciła głową.
- Znaleźli ją, ale martwą w lesie za miasteczkiem. Jej ciało było porozrywane na strzępy, ledwie dało się ją rozpoznać.
Zakryłam dłonią usta. Od wielu lat nie zdarzyło się, żeby jakiś Zmiennokształtny zabił kogoś podczas pełni. No bo kto inny mógł zrobić coś tak strasznego?
- Rodzice są zrozpaczeni. Julia była jedynaczką. Nie mają teraz nikogo - powiedziała Samara. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak poważnej. Zawsze była uśmiechnieta, w każdej sytuacji potrafiła znaleźć śmieszny wątek. A teraz? Nie poznawałam jej. Pewnie dlatego, że nie słyszała o takim wypadku. Za naszego życia się nie zdarzył.
Otworzyłam usta, chcąc powiedzieć, że na pewno znajdą szybko winnego, ale przerwał mi Wielki Mistrz, który przez głośnik objaśnił, że zajęcia dla wszystkich ras zostają odwołane z powodu śmierci Julii Bells. Chyba tylko ja i Samara dowiedziałyśmy się wcześniej, bo gdy tylko Mistrz skończył, nikt się nie odezwał. Wszyscy byli przerażeni. Mary, najlepsza przyjaciółka Julii wybuchła płaczem, który słychać było w całej szkole. A potem po prostu zemdlała.
- Choć - powiedziała Sami - Pójdziemy do mnie, ale najpierw zadzwoń do rodziców, żeby nie martwili się o ciebie.
- Tak, tak zrobię - odpowiedziałam. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i wystukałam numer do taty. Chociaż są bardzo staroświeccy, mają komórki, dla lepszego kontaktu, jak twierdzili. Tak jak telewizję i Internet, chociaż mieszkaliśmy w mrocznym, starym dworze.
- Tato, to ja, Annie. Chciałam powiedzieć, że idę do Samary, żebyście się nie martwili, zajęcia zostały odwołane, z powodu...- przerwałam, żeby posłuchać odpowiedzi taty.
- Dobrze, będziemy uważać. Kocham cię.
Rozłączyłam się i odwróciłam do Samary.
- Tata wiedział już o wypadku, podali już to w wiadomościach. Nie był zszokowany, mówił spokojnie. A zazwyczaj, gdy coś się dzieje, tata jest zdenerwowany i mówi bardzo szybko. A ta informacja powinna być chyba dość szokująca, żeby zaczął się jąkać. To bardzo dziwne - powiedziałam.
- Może wie coś na ten temat? - podsunęła Sami - Twoi rodzice są szanowani w całe Seveli, tak jak moi rodzice, czy Melanie.
- Musiałaś to powiedzieć? - zapytałam - Jakbym już nie miała zepsutego nastroju.
Melanie Phillsen, przewodnicząca Rady Uzdolnionych, czarownica i jedna z najbardziej nienawidzących mnie osób. Ja też jej nie lubiłam, była wredna i zapatrzona w siebie. Nic poza nią się dla niej nie liczyło.
- Ale taka jest prawda. Lady Maria jest jedną z najbardziej wpływowych osób.
Niestety - pomyślałam
Gdy wyszłyśmy, było nadal słonecznie i ciepło, pogoda chyba nie przejmowała się naszym ponurym nastrojem. Ptaki śpiewały, a kwiaty w pełni rozwinięte, niosły słodką woń w całej okolicy. Do domu Samary było trochę dalej niż do mnie, ale za to nie musiałyśmy iść przez las. Na szczęście. Co? Od kiedy to ja boję się naszego lasu. Uwielbiam go. Co innego ten las z mojego snu, albo ten z miastem. Byłam tam tylko raz, gdy z Samarą i jej rodzicami wyjechaliśmy na piknik. Nie wiem, dlaczego aż tam. Tamten las, owszem, był większy od naszego, ciągnął się aż do Wielkiego Jeziora, które znałam tylko z opowiadań.
Drogę do domu Sami pokonałyśmy w ekspresowym tępie. Paranoja, pomyślałam. Przecież nie ma pełni, a do tego jest dzień. Co może się stać? Ale mimo to biegłam za Samarą bez protestu.
- Mamy jeszcze nie ma - powiedział tata Sami, widząc nas w drzwiach - Głodne? Zrobię wam coś do jedzenia.
- Dzięki tato, ale nie wiem, czy zdołam coś przełknąć.
- A ty, Ann? - zwrócił się do mnie
- Dziękuję, ale też nie dam rady nic zjeść.
Żołądek miałam tak mocno ściśnięty, ze ledwo oddychałam.
- Chodzmy do mnie - powiedziała Samara. Poprowadziła mnie krętymi schodami do swojego pokoju. Był cały zielony, Nawet meble były trochę zielonkawe. Pewnie za sprawą magii. Od pokoju wychodziły 3 drzwi, jedne do garderoby, drugie na korytarz a trzecie na balkon. Było też jedno wielkie okno, które wpuszczało do pokoju dużo światła.
Usiadłyśmy na łóżku. Sami mnie objęła i przytuliła.
- Nadal nie mogę uwierzyć w to, co się stało - powiedziała - Tydzień temu Julia przyszła do mnie do domu, bo chciała, bym pokazała jej kilka zaklęć. Nie była na kilku lekcjach i chciała nadrobić zaległości. Powiedziałam jej wtedy, że nie mam dla niej czasu. Potraktowałam ją paskudnie, a to byłą nasza ostatnia rozmowa. Mówiła też o jakimś zaklęciu, które chciała znaleźć, ale nie było go w żadnej książce w Wielkiej Bibliotece. Mówiła, ze koniecznie musi je znaleźć, to sprawa życia i śmierci. A jedyna biblioteka, większa od naszej znajduje się na końcu miasteczka - Samara mówiła coraz ciszej. Przemyślałam to, co powiedziała. No tak! To dlatego znaleźli ją w tamtym lesie, dlatego w ogóle była tak daleko. Pojechała do tamtej biblioteki, chciała znaleźć to zaklęcie.
- Ych - wyrwało mi się.
- Co się stało? - zapytała zdziwiona Samara
- Wiem, czego szukała. Przyszła kiedyś do mnie, jakiś miesiąc temu i zapytała, czy nie mam przypadkiem Druidzkiej Księgi Zaklęć. Powiedziałam, że nie, no bo po co by mi była. Ale gdy kilka dni temu poszłam na strych, poszukać starego albumu, znalazłam stertę książek. A tytuł jednej brzmiał...
- ...Druidzka Księga Zaklęć - dokończyła za mnie Sami
- Muszę szybko iść do domu. Znajdę tą księgę i dowiem się, jakiego zaklęcia szukała Julia.
- Idę z tobą - odparła
- Nie, zostań. Lepiej będzie, jak rodzice będą cie mieli na oku, nie będą się martwić.
- Dobrze, ale zadzwoń, jak coś znajdziesz. Julia mówiła coś o zaklęciu przywołania duchów Władców Sevelii. Może coś tam będzie.
- Dobranoc - powiedziałam - I lepiej nie wychodź sama w nocy na dwór. Nie ma pełni, ale dla pewności siedz w domu. Pokiwała tylko głową.
Spieszno mi było do domu, więc nawet nie weszłam do kuchni, żeby pożegnać się z panem Crosschess. Musiałam iść przez las, co nie było mi na rękę. Gdy byłam w połowie drogi, usłyszałam cichy szelest krzaków po mojej prawej stronie. Stanęłam i zerknęłam. Nic. Może wiewiórka, pomyślałam. Nie powinnam się chyba tak bać. W końcu byłam Akaname, nie łatwo było mnie zranić, nie tak jak czarowników. Ale mimo to zadrżałam. Teraz szłam trochę szybciej. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, w moim starym, ale najlepszym domu.
W końcu po kilku minutach szybkiego marszu moim oczom ukazał się stary, trochę zniszczony przez czas dwór. Nareszcie, pomyślałam. Jestem bezpieczna. Otworzyłam furtkę, która przeraźliwie skrzypiała. Czym prędzej przeszłam przez taras i chwyciłam klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc rodzice z pewnością byli w domu. Gdy na progu odwróciłam się, by jeszcze raz spojrzeć na las, usłyszałam przeraźliwe wycie wilka.
- A wiesz chociaż co to za las? Ten, w którym mieszkasz? - zapytała Sami
- Nie - odpowiedziałam - Poznałabym go. W tamtym lesie jest zawsze przeraźliwie cicho i ciemno. To obcy las, nigdy tam nie byłam.
- Twoje sny są naprawdę dziwne - odparła
- A twoje to nie? - zaśmiałam się - Zawsze goni cię w nich karzełek z młotkiem.
- To co innego - zaprotestowała - Ja się go przynajmniej nie boję. I chociaż zawsze przed nim uciekam, to wiem, że mnie nigdy nie dogoni.
- Nie jesteśmy normalne... - zaczęłam, ale Samara mi przerwała.
- No raczej, że nie jesteśy normalne. Ja jestem czarownicą a ty istotą ze skrzydłami. Trochę to odbiega od normalności.
- Ale chodziło mi nie o normalną nienormalność, tylko o inną nienormalność.
- Acha.... - odparła przciągle - Już zaczynasz paplać.
- Dobra, zamykam się.
Doszłyśmy właśnie do szkoły. No... gdybym nie siedziała tu codziennie przez kilka godzin od 9 lat, nigdy nie pomyślłabym, że to budynek szkoły. Bo nikt niewtajemniczony nie myślałby chyba, że kilkuset letni zamek służyłby za miejsce wychowawcze. Ale tak było. Wygląd zewnętrzny budynku nie pasował kompletnie do wnętrza. Rozpadające się ruiny były tylko przykrywką. W środku panował przepych. Piękne pokoje, wysadzane złotem i drogocennymi kamieniami meble, sale, w których czarownicy mogli ćwiczyć magiczne moce bez uszkodzenia sędziwego zamku, ale także nowoczesny sprzęt taki jak komputery, czy łazienki wyposarzone w kamery. W salach oraz na korytarzu nie były potrzebne, cały czas kręcili się tam jacyś nauczyciele. Była też jadalnia, miejsce, gdzie wszyscy, niezależnie od gatunku spotykali się razem w przerwach na jedzenie.
Gdy weszłyśmy, Samara skierowała się na lewo, a ja na prawo. Nie należymy do tego samego gatunku, więc nie jesteśmy w tych samych grupach. Nasze zajęcia są też nudniejsze od zajęć czarowników. Siedzimy tylko i słuchamy, jak mistrzowie opowiadają nam, jakie niebezpieczeństwa czekają nas, gdy zbyt bardzo nadużyjemy naszych mocy. Nie są one tak duże, jak u Ceriów, ale jednak. Możemy widzieć duchy zwierząt, które zmarły lub zostały w jakiś sposób zamordowane. Jest to naprawdę niesamowite. Czarownicy widzą więcej zwierząt i nawet niektórych ludzi, ponieważ wiążę się to z utratą mocy. A oni mają jej znacznie więcej on nas, lub też mogą ją pobrać od drzew. Ja widzę tylko wilki. Może dlatego, że to moje ulubione zwierzęta.Samara widzi kruki i lisy. Zawsze, gdy na zajęciach czarowników dzieje się coś ciekawego, opowiada mi wszystko. Lubię tego słuchać, jest to przyjemne i ciekawe. Zawsze na początku ćwiczą swoje moce, rzucając proste zaklęcia, takie jak wysadzenie czegoś, lub zmiana jabłka w pomarańczę. A potem zaczyna się trening. Ćwiczą obronę i umiejętność latania. My też potrafimy latać, to kolejna nasza moc, ale jest to trudne i niebezpieczne, bo także tracimy zbyt wiele mocy i możemy stracić przytomność. Tylko ktoś o bardzo dużym zasobie siły może latać bez przeszkód. Ale nigdy nie słyszałam o kimś takim.
- Dzisiaj porozmawiamy o umiejętnościach, jakie zdobędziecie, osiągając wiek dorosły - powiedział pan Berens, nasz nauczyciel - Będzie to widzenie w ciemności i większy zasób mocy. Może się wtedy zdarzyć, że będziecie mogli widzieć więcej zwierząt. Ale niekoniecznie, nikt nie potrafi przewidzieć jaki dar dostaniecie, dorastając.
Peter Lockey podniósł rękę.
Tak? - zapytał mistrz
- Zna pan legendę o Czarnym Wilku? Opowie pan coś więcej o przepowiedni związanej z Bestiami z Północy?
- To nie jest temat na lekcje. Jeśli jesteś ciekawy, w Wielkiej Bibliotece są o tym książki. Możesz je pożyczyć do domu i przeczytać.
- Ale w nich nie ma wszystkiego. Słyszałem kiedyś, jak pewna kobieta mówiła, że książki kłamią, a tajemnicza istota, która okiełzna Bestie z Północy naprawdę istnieje.
- Peter, to tylko legendy. Jest w nich ziarno prawdy, ale to wymyślone historie - powiedział pan Berens - A teraz przestań opowiadać głupoty i słuchaj, bo to co mam wam do powiedzenia bardziej się wam przyda, niż jakieś stare legendy czy przepowiednie.
Dalsza część lekcji była jak zwykle nudna. Gdy zabrzmiał gong, ogłaszający przerwę, wyszłam z sali i skierowałam się tam, gdzie miała się odbyć następna lekcja. Może będzie troszkę ciekawsza niż ta. Chociaż, gdyby pan Berens opowiedział o przepowiedni, byłoby lepiej. Słyszałam o niej chyba tyle co wszyscy w moim wieku. Ale moi rodzice, gdy wspomniałam kiedyś, że słyszałam o tym w mieście, dostali szału. Pytali kto mi o tym opowiadał, ile wiem i w ogóle zachowywali się jak nigdy. Moja zawsze opanowana mama wrzeszczała na tatę, że powinien trzymać zęby na kłódkę, bo za dużo wygadał i teraz mogę być w niebezpieczeństwie. Ale powiedziałam im, że wiem o niej tylko tyle, ze pojawi się istota, która ujarzmi Bestie z Północy i zapanuje nad Sevelią. Mama wtedy wytrzeszczyła oczy i prosiła, żebym nikomu nie mówiła, o tym, co od nich usłyszałam i sama najlepiej to zapomniała. Nie byłam aż tak ciekawa tej historii jak Peter, ale gdy przypomniałam sobie tamtą rozmowę, chciałam dowiedzieć się więcej. Dlatego po lekcjach planowałam wstąpić do Wielkiej Biblioteki po kilka książek o legendzie Czarnego Wilka.
Nie zdążyłam dojść do sali, gdy dopadła mnie Samara. Mówiła tak szybko, ze ledwo ją zrozumiałam.
- Powoli, nigdzie się nie śpiesz - powiedziałam - Nie rozumiem, co mówisz. Powtórz, ale wolniej.
- Mówię, że gdy szłam do swojej szafki, usłyszałam przypadkiem, jak w Pokoju Mistrzów pani McCartney rozmawiała z Wielkim Mistrzem. Powiedziała, że w nocy znaleźli Julię Bells, wiesz, tą małą blondynkę, która zawsze się wszędzie spóźniała. Kilka dni temu zaginęła, nie wróciła po szkole do domu - Samara była przerażona. Nie rozumiałam dlaczego.
- Skoro ją znaleźli, powinniśmy się chyba cieszyć, prawda? - zapytałam
Sami pokręciła głową.
- Znaleźli ją, ale martwą w lesie za miasteczkiem. Jej ciało było porozrywane na strzępy, ledwie dało się ją rozpoznać.
Zakryłam dłonią usta. Od wielu lat nie zdarzyło się, żeby jakiś Zmiennokształtny zabił kogoś podczas pełni. No bo kto inny mógł zrobić coś tak strasznego?
- Rodzice są zrozpaczeni. Julia była jedynaczką. Nie mają teraz nikogo - powiedziała Samara. Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak poważnej. Zawsze była uśmiechnieta, w każdej sytuacji potrafiła znaleźć śmieszny wątek. A teraz? Nie poznawałam jej. Pewnie dlatego, że nie słyszała o takim wypadku. Za naszego życia się nie zdarzył.
Otworzyłam usta, chcąc powiedzieć, że na pewno znajdą szybko winnego, ale przerwał mi Wielki Mistrz, który przez głośnik objaśnił, że zajęcia dla wszystkich ras zostają odwołane z powodu śmierci Julii Bells. Chyba tylko ja i Samara dowiedziałyśmy się wcześniej, bo gdy tylko Mistrz skończył, nikt się nie odezwał. Wszyscy byli przerażeni. Mary, najlepsza przyjaciółka Julii wybuchła płaczem, który słychać było w całej szkole. A potem po prostu zemdlała.
- Choć - powiedziała Sami - Pójdziemy do mnie, ale najpierw zadzwoń do rodziców, żeby nie martwili się o ciebie.
- Tak, tak zrobię - odpowiedziałam. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i wystukałam numer do taty. Chociaż są bardzo staroświeccy, mają komórki, dla lepszego kontaktu, jak twierdzili. Tak jak telewizję i Internet, chociaż mieszkaliśmy w mrocznym, starym dworze.
- Tato, to ja, Annie. Chciałam powiedzieć, że idę do Samary, żebyście się nie martwili, zajęcia zostały odwołane, z powodu...- przerwałam, żeby posłuchać odpowiedzi taty.
- Dobrze, będziemy uważać. Kocham cię.
Rozłączyłam się i odwróciłam do Samary.
- Tata wiedział już o wypadku, podali już to w wiadomościach. Nie był zszokowany, mówił spokojnie. A zazwyczaj, gdy coś się dzieje, tata jest zdenerwowany i mówi bardzo szybko. A ta informacja powinna być chyba dość szokująca, żeby zaczął się jąkać. To bardzo dziwne - powiedziałam.
- Może wie coś na ten temat? - podsunęła Sami - Twoi rodzice są szanowani w całe Seveli, tak jak moi rodzice, czy Melanie.
- Musiałaś to powiedzieć? - zapytałam - Jakbym już nie miała zepsutego nastroju.
Melanie Phillsen, przewodnicząca Rady Uzdolnionych, czarownica i jedna z najbardziej nienawidzących mnie osób. Ja też jej nie lubiłam, była wredna i zapatrzona w siebie. Nic poza nią się dla niej nie liczyło.
- Ale taka jest prawda. Lady Maria jest jedną z najbardziej wpływowych osób.
Niestety - pomyślałam
Gdy wyszłyśmy, było nadal słonecznie i ciepło, pogoda chyba nie przejmowała się naszym ponurym nastrojem. Ptaki śpiewały, a kwiaty w pełni rozwinięte, niosły słodką woń w całej okolicy. Do domu Samary było trochę dalej niż do mnie, ale za to nie musiałyśmy iść przez las. Na szczęście. Co? Od kiedy to ja boję się naszego lasu. Uwielbiam go. Co innego ten las z mojego snu, albo ten z miastem. Byłam tam tylko raz, gdy z Samarą i jej rodzicami wyjechaliśmy na piknik. Nie wiem, dlaczego aż tam. Tamten las, owszem, był większy od naszego, ciągnął się aż do Wielkiego Jeziora, które znałam tylko z opowiadań.
Drogę do domu Sami pokonałyśmy w ekspresowym tępie. Paranoja, pomyślałam. Przecież nie ma pełni, a do tego jest dzień. Co może się stać? Ale mimo to biegłam za Samarą bez protestu.
- Mamy jeszcze nie ma - powiedział tata Sami, widząc nas w drzwiach - Głodne? Zrobię wam coś do jedzenia.
- Dzięki tato, ale nie wiem, czy zdołam coś przełknąć.
- A ty, Ann? - zwrócił się do mnie
- Dziękuję, ale też nie dam rady nic zjeść.
Żołądek miałam tak mocno ściśnięty, ze ledwo oddychałam.
- Chodzmy do mnie - powiedziała Samara. Poprowadziła mnie krętymi schodami do swojego pokoju. Był cały zielony, Nawet meble były trochę zielonkawe. Pewnie za sprawą magii. Od pokoju wychodziły 3 drzwi, jedne do garderoby, drugie na korytarz a trzecie na balkon. Było też jedno wielkie okno, które wpuszczało do pokoju dużo światła.
Usiadłyśmy na łóżku. Sami mnie objęła i przytuliła.
- Nadal nie mogę uwierzyć w to, co się stało - powiedziała - Tydzień temu Julia przyszła do mnie do domu, bo chciała, bym pokazała jej kilka zaklęć. Nie była na kilku lekcjach i chciała nadrobić zaległości. Powiedziałam jej wtedy, że nie mam dla niej czasu. Potraktowałam ją paskudnie, a to byłą nasza ostatnia rozmowa. Mówiła też o jakimś zaklęciu, które chciała znaleźć, ale nie było go w żadnej książce w Wielkiej Bibliotece. Mówiła, ze koniecznie musi je znaleźć, to sprawa życia i śmierci. A jedyna biblioteka, większa od naszej znajduje się na końcu miasteczka - Samara mówiła coraz ciszej. Przemyślałam to, co powiedziała. No tak! To dlatego znaleźli ją w tamtym lesie, dlatego w ogóle była tak daleko. Pojechała do tamtej biblioteki, chciała znaleźć to zaklęcie.
- Ych - wyrwało mi się.
- Co się stało? - zapytała zdziwiona Samara
- Wiem, czego szukała. Przyszła kiedyś do mnie, jakiś miesiąc temu i zapytała, czy nie mam przypadkiem Druidzkiej Księgi Zaklęć. Powiedziałam, że nie, no bo po co by mi była. Ale gdy kilka dni temu poszłam na strych, poszukać starego albumu, znalazłam stertę książek. A tytuł jednej brzmiał...
- ...Druidzka Księga Zaklęć - dokończyła za mnie Sami
- Muszę szybko iść do domu. Znajdę tą księgę i dowiem się, jakiego zaklęcia szukała Julia.
- Idę z tobą - odparła
- Nie, zostań. Lepiej będzie, jak rodzice będą cie mieli na oku, nie będą się martwić.
- Dobrze, ale zadzwoń, jak coś znajdziesz. Julia mówiła coś o zaklęciu przywołania duchów Władców Sevelii. Może coś tam będzie.
- Dobranoc - powiedziałam - I lepiej nie wychodź sama w nocy na dwór. Nie ma pełni, ale dla pewności siedz w domu. Pokiwała tylko głową.
Spieszno mi było do domu, więc nawet nie weszłam do kuchni, żeby pożegnać się z panem Crosschess. Musiałam iść przez las, co nie było mi na rękę. Gdy byłam w połowie drogi, usłyszałam cichy szelest krzaków po mojej prawej stronie. Stanęłam i zerknęłam. Nic. Może wiewiórka, pomyślałam. Nie powinnam się chyba tak bać. W końcu byłam Akaname, nie łatwo było mnie zranić, nie tak jak czarowników. Ale mimo to zadrżałam. Teraz szłam trochę szybciej. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, w moim starym, ale najlepszym domu.
W końcu po kilku minutach szybkiego marszu moim oczom ukazał się stary, trochę zniszczony przez czas dwór. Nareszcie, pomyślałam. Jestem bezpieczna. Otworzyłam furtkę, która przeraźliwie skrzypiała. Czym prędzej przeszłam przez taras i chwyciłam klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz, więc rodzice z pewnością byli w domu. Gdy na progu odwróciłam się, by jeszcze raz spojrzeć na las, usłyszałam przeraźliwe wycie wilka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)