wtorek, 12 sierpnia 2014

Rozdział XVI

Siemaneczko, przepraszam bardzo, ze tak długo nie było rozdziału, ale nie mogłam się zebrać, by go napisać. Ten jest bardzo krótki, ale mam nadzieję, że jest OK. Dedykuję go mojej kochanej Asikeo(czyt. Ogórek) :* Dziękuję za cudowne kolonie i odpały, jakie na nich urządzałaś. Oby tak dalej! :P


- Samiii!!!! - wydarłam się na całe gardło, gdy tylko przekroczyłam próg naszego domu.
 - Annie, co się stało? - z pokoju wyszła mama - Samara poszła już do domu. A ty, gdzie byłaś? Miałaś spać. Chyba nie wymknęłaś się znów przez okno?!
 - Eeee...przegapiłaś, jak wyszłam widocznie - wydukałam - A teraz muszę prędko znaleźć Sami. Dawno poszła? Może uda mi się ją jeszcze dogonić?
 - Rodzice po nią przyjechali. Nie chcieli pozwolić jej iść samej przez las.
 - Dobra, idę do niej!
 - Ani mi się waż. Za dużo jak na raz. Poza tym wcale nie powiedziałam, że ja pozwolę ci iść dzisiaj przez las. Podwiozę cię jutro, jak będę jechać do miasta. Ach, i chciałam powiedzieć, że jutro się wyprowadzamy.
 - Co?!
 - Przenosimy się do pałacyku. Jest już skończony, magia działa cuda, w każdym razie, pakuj się powoli...
 - Okey - odwróciłam się, żeby już wyjść, ale mama powiedziała
 - Masz coś do zrobienia, że tak się spieszysz?
 - Nie, po prostu tak jakoś.
 - To dobrze, bo musimy naprawdę poważnie porozmawiać. Niedługo, bardzo niedługo będziesz dorosła, będziesz przygotowywać się do objęcia tronu, dostaniesz dary, z których będziesz musiała rozsądnie korzystać, a narazie nie jesteś rozsądna. Wiem, że przeżyłaś rozczarowanie, zdaję sobie sprawę, że Aidan był dla ciebie ważny, a okazał się zdrajcą. Ale musisz żyć dalej, nie jesteś jakąś tam przeciętną osobą. Jesteś ważna, Annie.
 - Zdaję sobie z tego sprawę mamo - powiedziałam.
 - Dobrze, jeszcze jedna sprawa. Z racji tego, że jesteś dziewczyną, mam zamiar codziennie doglądać, jak się ubierasz. Koniec z wielkimi bluzami i spodniami dresowymi. Po przeprowadzce zabierzemy Sami i Alexis i pojedziemy na wielkie zakupy do centrum handlowego, gdzie kupię ci ubrania godne prawdziwej dziewczyny, a nie chłopczycy.
Spojrzałam na nią otępiała. Czułam, że nadejdą zmiany, ale nie sądziłam, że będę musiała porzucić dawne nawyki, takie jak ubieranie się.
 - Spakuj tylko jedną, ulubioną bluzę, jedną parę spodni dresowych, sukienkę z balu Samary i kilka ulubionych ciuchów. Masz zmieścić się do małej torby podróżnej, więc wybieraj ubrania rozsądnie.
 - Dobrze - wymamrotałam
 - Potem pójdę sprawdzić, jak ci idzie. Tylko...nie próbuj wymykać się przez okno, jeśli pójdę do twojego pokoju i cię tam nie będzie, dostaniesz szlaban. Zrozumiano?!
 - Tak mamo.
 - Możesz iść.
Wyszłam z pokoju. Mama za bardzo się angażowała, zdenerwowało mnie to. Nie miałam zamiaru się zmieniać, lubiłam starą siebie, to, że będę władczynią nie znaczy, że mam zmieniać ubrania, prawda?
Poszłam powoli na górę.
Nie widziało mi się za bardzo siedzenie w domu i pakowanie, ale miałam już dość tłumaczenia moich ucieczek, więc postanowiłam zostać i spełnić polecenia mamy. Po drodze poszłam do schowka po torbę. Potem długo stałam koło otwartej szafy, nie wiedząc kompletnie, co wziąć. Skoro mogłam wziąć tylko jedną bluzę, wybór padł na moją ulubioną, czarną, z kapturem, skromna, na plecach miała tylko nadruk " 14". Cyfry zajmowały większość materiału. Wzięłam też szare spodnie dresowe, rurki od Sami, kilka ulubionych bluzek i mój najpiękniejszy t-shirt, w którym mogłabym chodzić dniami i nocami. Była to bluzka z moim kochanym zespołem, Black Veil Brides, z którą nie zamierzałam się nigdy rozstawać. Do tego kilka par butów, w tym szpilki z balu Sami, oraz jedyna sukienka, także z balu.
Torbę zostawiłam koło drzwi i wyszłam. Nie byłam pewna, co jeszcze mogę ze sobą zabrać, więc wolałam iść do mamy i się zapytać.
 - Mamo - powiedziałam, gdy tylko ją zobaczyłam - Zastanawiałam się, czy mogłabym wziąć jakieś książki, meble, cokolwiek, nie wiem, co tam będzie, ale mam ulubione rzeczy i nie chciałabym się z nimi rozstawać
 - Pójdziemy na zakupy, kupisz sobie nowe książki, co tylko będziesz chciała - powiedziała mama - Więc nic nie bierz.
 - Ale kilka książek? Tylko moje ulubione?
 - Zgoda, ale tylko kilka.
 - Dziękuję - powiedziałam - A, nie jestem głodna, nie przyjdę na kolację. To był ciężki dzień, chciałam iść już spać.
 - A nie wymkniesz się przypadkiem, gdy będziemy jeść? Wiesz, że...
 - Tak, dostanę szlaban, wiem - powiedziałam ze złością. Po co mówiła mi to jeszcze raz?
 - Kochanie, nie bądź na mnie zła, to wszystko dla twojego bezpieczeństwa, wiem, że gdy wyjdziesz sama, pójdziesz do Aidana, nie wiem, gdzie jest, ale ostrzegam cię, twoi ochroniarze nie oszczędzą go, gdy się im nawinie. On nie jest dobry, Annie, to twój wróg. Musisz w końcu to zrozumieć.
 - Nie skrzywdził mnie. Kocham go i nic tego nie zmieni.
 - W zamku będzie straż, na pewno nie będziesz go widywać, uwierz mi, poznasz jakiegoś przystojnego księcia, i już ci się odmieni. Zauroczyłaś się, to wszystko. Wiem, rozumiem to, ale musisz sama przejrzeć na oczy.
Miałam już tego dość. Nie rozumiała tego, że kochałam Aidana, i nikt nie mógł mi tego zabronić. A byłam pewna, że znajdzie sposób, żeby mnie widywać, choćbyśmy byli setki kilometrów od siebie. Postanowiłam jednak ukrywać to, co naprawdę myślę i jakiś czas nie dać po sobie poznać, że nic się nie zmieniło. Powiedziałam więc:
 - Wiem, już to zrozumiałam, że nie możemy być razem. Kocham go, ale to mój wróg i muszę trzymać się od niego z daleka.
Mama zmarszczyła brwi.
 - Dobrze, że już to wyjaśniliśmy - powiedziała, jednak jej mina mówiła, że nie do końca wierzy w moje nagłe zmiany decyzji.
Powiedziałam to tylko po to, by dała mi spokój. A teraz akurat tego potrzebowałam.
 - Mogę iść już spać? - zapytałam
 - Tak, dobranoc.
Poszłam z powrotem na górę, do siebie, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku i oderwać od tego wszystkiego.
Weszłam do pokoju i oświeciłam światło. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, coś walnęło mnie mocno w tył głowy i zalała mnie ciemność.
***
Ocknęłam się w  nieznanym miejscu. Panował półmrok, ale mogłam dostrzec, że pomieszczenie, w którym siedziałam było małe, brudne, śmierdziało stęchlizną. Na przeciwko mnie znajdowało się maleńkie, zakratowane okienko, jednak nie mogłam nic przez nie dostrzec. Poruszyłam się i od razu zalała mnie fala bólu. Złapałam się za głowę. Dotknęłam obolałego punktu, czując pod palcami zaschniętą krew.
Nie widziałam, czy jestem sama, ale nie zamierzałam tu siedzieć. Spróbowałam wstać, prawie mi się to udało, ale grzmotnęłam z powrotem na ziemię. Wokół kostek i nadgarstków miałam grube łańcuchy. Usłyszałam przytłumiony śmiech i zamarłam. Jednak nie byłam sama.
 - Nie dasz rady, złotko. To są łańcuchy przeznaczone dla Zmiennych, bardzo mocne i prawie nie do zerwania - powiedział nieznajomy. Miał bardzo niski, lekko ochrypły głos, należący z pewnością do mężczyzny.
 - Czego ode mnie chcesz? - zapytałam
 - Ja nic do ciebie nie mam. Ale mój szef tak.
 - Co?
 - Nie wiem. Sama zapytasz. Ja tylko cie porwałem.
Nieznajomy wstał. Był wysoki, ale nie zobaczyłam twarzy. wrócił się, wyjął klucz i otworzył drzwi. Gdy wychodził, zauważyłam, że kulał na prawą nogę.
I znów byłam sama. Musiałam stąd uciec, jak najszybciej. Byłam prawie pewna, że jego szef to ten sam człowiek, który polował na mnie od dawna, Zmiennokształtny Ojciec.
A gdyby mnie dostał, nie wyszłabym żywa.
Niewiele mogłam zrobić, więc zaczęłam myśleć. Jak wyrwać te łańcuchy? Miał rację, były naprawdę mocne.
A może udałoby mi się wyśliznąć z nich? Miałam małe ręce, a łańcuchy były wielkie. Spróbowałam, ale nic to nie dało.
Byłam w kropce. Już po mnie. Nie chciałam się poddać, ale widać nie miałam wyboru.
Po kilku minutach rozpaczliwego szarpania się z łańcuchami miałam zakrwawione ręce. Wcześniej wpadłam w panikę i zaczęłam je wyrywać, nieświadomie kalecząc się tym, a gdy emocje opadły, przyszedł ból i łzy. Nie miałam szans.
Zsunęłam się na podłogę i cicho szlochałam. Może Darren zobaczyłby mnie w zwierciadle, ale niewiele by to pomogło, bo nie mógł wiedzieć, gdzie jestem. Sama tego nie wiedziałam.
Po jakiejś godzinie drzwi się otworzyły i stanął w nich mężczyzna. Miał około 40 lat, włosy gdzieniegdzie były już siwe. Spojrzenie miał surowe, a w ręku trzymał walizkę i krzesełko.
Popatrzył na mnie, uśmiechnął się złowieszczo i zatrzasnął drzwi.
 - Może się zabawimy? - zapytał
Zamarłam. Moja podświadomość od razu zaczęła podsuwać mi różne, nieciekawe, zboczone scenariusze. Nie chciałam, żeby żaden z nich się spełnił.
Tymczasem mężczyzna postawił krzesło, położył na nim walizkę i otworzył ją. Nie widziałam, co tam było, bo stała tyłem do mnie, ale słyszałam brzęk metalu. Gdy na mnie spojrzał, zobaczyłam w jego oczach rządzę krwi, mordu. Przestraszyłam się nie na żarty.
Nieznajomy wyjął z walizki bat, nóż i kilka dziwnie wyglądających jakby połamanych widelców. Cisnął je koło mnie.
 - Więc, od czego zaczniemy. Dzisiaj mam dobry humor, więc pozwolę ci wybrać, co jako pierwsze: chłosta, przypalanie czy upuszczanie krwi?
Wszystko brzmiało przerażająco, musiałam się powstrzymać, żeby nie zemdleć, nie było nawet mowy o rozmowie.
 - Hm...jeśli nie chcesz wybrać, pozwól, że zrobię to za ciebie. Ale najpierw, powiedz mi, gdzie w tym momencie znajduje się Annabelle Whithmoore?
Co? Przecież to byłam ja. Jak mogli porwać mnie i pytać, gdzie jestem?
 - Nie wiem - wyjąkałam
 - Spróbuję jeszcze raz - powiedział, podnosząc nóż - Gdzie jest Annabelle?
 - Mówiłam nie wiem.
 - Trzeci raz nie zapytam.
Milczałam.
 - W porządku, chciałem po dobroci. Ale jeśli nie chcesz...
Odłożył nóż, wziął bat i podszedł do mnie. Złapał mnie za rękę i szarpnął do góry, zmuszając mnie do wstania. Potem przyszpilił własnym ciałem do ściany i uwięził moje ręce w zatrzaskach, których wcześniej nie zauważyłam. Takim sposobem wisiałam na ścianie, brzuchem do ściany. Mężczyzna oddalił się o jakieś dwa metry i cisnął batem kilka centymetrów od mojej głowy. To było po to, by wycisnąć ze mnie łzy, najwidoczniej lubił bawić się ze swoimi ofiarami.
Ale potem nie było już tak pięknie, ponieważ drugie uderzenie trafiło prosto w moje plecy. Zgięłam się z bólu. Był nie do zniesienia.
 - Gdzie jest Annabelle? - zapytał ponownie
 - Nie wiem.
Kolejne uderzenie w plecy. Teraz nie potrafiłam powstrzymać krzyku.
Ból rozlał się po całym moim ciele, paraliżując moje kończyny i wymuszając płacz.
 - Jak możesz nie wiedzieć, gdzie jest Annabelle. Pomagasz jej, jesteś jej najlepszą przyjaciółką, a teraz niby nie wiesz, gdzie ona jest?
 - Skąd wiecie, że jestem jej przyjaciółką?
 - Ponieważ Samara Crosschess coraz częściej pojawia się w aktach jako wspólnik Annabelle. Jesteś jej prawą ręką. Musisz wiedzieć, gdzie jest. Jeśli nie będziesz z nami współpracować, cóż, tortury będą bardziej bolesne.
 - Annabelle nie jest przestępcą, a ja nie jestem jej wspólniczką.
 - Łżesz! Obserwujemy was już od długiego czasu.
 Cóż, chyba niezbyt dokładnie, skoro nas pomylili. Podejrzewałam, że ten tu jest tylko od torturowania i wydawania rozkazów, porwanie to dla niego chyba nowość. Skoro pomylił się i porwał mnie, myśląc, że to Sami, musiał nas nigdy nie widzieć.
 - Przysięgam, nie kłamię. Nie wiem, gdzie w tej chwili jest Annabelle, a nawet jeśli bym wiedziała, to nigdy bym jej nie wydała.
Znienacka mężczyzna znalazł się przy mnie, pociągnął mnie w tył za włosy i przycisnął nóż do gardła.
 - Nie będziesz miała wyboru. Gdy już z tobą skończę, powiesz nam wszystko, co będziemy chcieli - Przerażenie ścisnęło mnie za gardło, nie mogłam nawet w pełni oddychać. Nie powinnam była tego mówić - A teraz przystąpmy znów do zabawy.
Mówiąc to, znów chlasnął mnie biczem po plecach.

Kilka godzin później...

Byłam tak wykończona, że nie byłam w stanie nawet się podnieść. Nieznajomy, gdy już skończył tortury, zaciągnął mnie znów na podłogę i przykuł łańcuchami. Osunęłam się wtedy na zimną podłogę i straciłam
przytomność. Przynajmniej wtedy nie czułam bólu, który teraz jednak powrócił. Miałam nadzieję, ze dadzą mi dzisiaj już spokój, nie byłam gotowa na kolejną porcję bólu i cierpienia.
Otworzyłam oczy. Nie byłam pewna co do godziny, ale chyba powoli świtało.
Dotknęłam powoli swoich pleców. Od razu poczułam ból, więc nie dotykałam ich ponownie, tylko przycisnęłam je do zimnej ściany, uśmierzyło to trochę pieczenie.
Mimo wszystko byłam z siebie dumna, nie powiedziałam ani słowa. Przez chwilę, gdy myślałam, że już nie wytrzymam, chciałam wymyśleć jakąś historyjkę, że Annabelle gdzieś wyjechała, albo zniknęła, ale nie uwierzyłby. W ogóle to byłam zdumiona, że tak bardzo się pomylili, widocznie nie przykładali się do sprawy, skoro nawet nie rozróżniali mnie,czy Sami.
Nagle drzwi się otworzyły i stanął w nich mój kat.
 - Gdzie masz nadajnik?
 - Jaki nadajnik. Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
 - Znów kłamiesz! Znaleźli naszą kryjówkę, strażnicy Annabelle. Musimy się przenieść.
Mówiąc to podszedł do mnie i rozkuł moje łańcuchy. Potem z worka, którego wcześniej nie zauważyłam, wyjął nowe, nie przykute do ściany i zacisnął je woków moich dłoni i kostek.
Podniósł mnie, przerzucił sobie przez ramię i wyszedł z pomieszczenia.
Miałam teraz chwilę czasu, by się rozejrzeć. Byliśmy w lesie, w jakimś opuszczonym obozie, stało tu kilka budynków, ale nie były używane, moi porywacze spali w namiotach.
I dopiero do mnie dotarło. Szukają mnie. Jest jeszcze dla mnie nadzieja, ale muszę zostawić jakiś ślad.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Przy każdym skoku samochodu po plecach rozchodził mi się ból.
Gdy kierowca nie patrzył wyjęłam z kieszeni słuchawki od telefonu i cisnęłam je przez okno. Jeśli szukali mnie mama o tata, na pewno je rozpoznają i będą wiedzieć, gdzie iść, by mnie znaleźć.